Artykuły

Wierzę w ponadczasowość opowieści moralnych

- Po stokroć wolę zadać sobie trud i zaryzykować z wrzuceniem "Wizyty starszej pani" w naszą rzeczywistość, niż zrobić kolejnego "Makbeta" o władzy, gdzie zamiast nazwisk bohaterów będą padały ze sceny nazwiska polityków, będących aktualnie u władzy - mówi reżyser Wawrzyniec Kostrzewski w rozmowie z Wiesławem Kowalskim w portalu Teatr dla Was.

"Wizyta starszej pani" Friedricha Dürrenmatta może być odczytywana przez wiele różnych możliwości - przez pryzmat filozofii, historii, kultury czy socjologii. Która z tych perspektyw wydaje Ci się najbardziej interesująca?

- Interesuje mnie opowieść o metamorfozie społeczeństwa, o bodźcach, które tę przemianę powodują i o okolicznościach, w jakich ten proces przebiega. Jest to więc perspektywa socjologiczna, ale odrzucenie innych aspektów byłoby uproszczeniem. Tekst, choć leciwy, co jakiś czas niepokojąco się aktualizuje, stając się zwierciadłem naszej rzeczywistości - i to jest także ciekawa obserwacja historyczna i kulturowa. W latach dziewięćdziesiątych utwór trafiał w punkt, kiedy Polska zachłysnęła się nadciągającym z Zachodu kapitalizmem. Potem się gwałtownie zestarzał, ale dziś, po 25 latach wolności i związanych z nią perypetiach, doszliśmy do etapu, w którym znów między nami a Zachodem otworzyła się przepaść, choć z nieco innych powodów. Chcę to zgłębić.

Poza tym tekst interesuje mnie także z powodu zawartych w nim rozważań moralnych i obrazu degradacji systemu wartości. Niezależnie od deklaracji autora dla mnie jest to przypowieść i jest to mająca charakter przestrogi opowieść o moralności.

Dramat ten pojawił się z sukcesami na polskich scenach już na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych (za sprawą m.in. Kazimierza Dejmka w Łodzi, Ludwika René w Warszawie, Jakuba Rotbauma we Wrocławiu, Kazimierza Brauna w Toruniu). Było to zjawisko dość burzliwe, ale też szybko przeminęło. Później dramat ten pojawiał się sporadycznie i jakichś szczególnych artystycznych dokonań w tej materii nie odnotowujemy. Choć dobrze przyjęto inscenizację w reż. Izabelli Cywińskiej w Poznaniu w roku 1983 i realizację telewizyjną Jerzego Gruzy. Co skłoniło Ciebie - oprócz tego co już powiedziałeś - by sięgnąć do tego dramatu w 2016 roku? I by nie była to repetycja banałów, w które ten utwór jako "komedia tragiczna" przez lata obrósł.

- Jak wspomniałem, uważam, że wiele historycznych sztuk ma prawo się w odpowiednich okolicznościach zaktualizować. "Wizyta..." to przecież opowieść o nas dzisiaj. Biedne, dumne, skonfliktowane z Zachodem, roszczeniowe społeczeństwo, które zachowało zadziwiająco spójną konserwatywną strukturę opartą na tradycyjnych wartościach - taki obraz jest bardzo aktualny a jest to przecież opis mieszkańców Dürenmattowskiego Güllen, czyli w dokładnym tłumaczeniu naszego Gnojewa. Uderzyło mnie to podobieństwo. Do tego sztukę na świeżo czytało mi się świetnie - to historia spójna, sprawna, śmieszna i straszna, z ciekawymi rolami, idealna dla zgranego zespołu. Moim zdaniem dawała się uaktualnić, usprawnić, zdynamizować poprzez adaptację, która nie niszczyłaby struktury, ale wydobywałaby oprócz głównych postaci także bohatera zbiorowego, czyli społeczeństwo. Dla mnie to nawet lepiej, że sztuka została nieco zapomniana, bo będzie to szansa na pokazanie widzom klasyki, którą zna niewielu. Po stokroć wolę zadać sobie trud i zaryzykować z wrzuceniem "Wizyty starszej pani" w naszą rzeczywistość, niż zrobić kolejnego "Makbeta" o władzy, gdzie zamiast nazwisk bohaterów będą padały ze sceny nazwiska polityków, będących aktualnie u władzy. To jest dopiero banał. Wierzę także w ponadczasowość opowieści moralnych. Zdarza się, jakby to powiedział Vonnegut.

Znając Twoje dotychczasowe spektakle można podejrzewać, że nie będziesz próbował Dürrenmatta jakoś specjalnie reinterpretować, że będziesz w swoich poszukiwaniach poruszał się w sferze dotychczas odkrytych treści i znaczeń. Że opowiadając tę przewrotną i wieloznaczną historię będziesz w zgodzie z autorskimi intencjami?

- W "Rzeczy o banalności miłości", wbrew autorce, pozmieniałem strukturę i kolejność scen, dopisałem teksty zewnętrzne. Kiedy realizowałem "Wszystkich moich synów" Arthura Millera, zrobiłem tę sztukę zupełnie wbrew autorowi, który chciał stworzyć teatr hiperrealistyczny, wyciąłem wszystko, co groziło obyczajowością, żeby wypreparować i uwidocznić esencję problemu. Mój ostatni legnicki spektakl był także beztroskim eksperymentem na Strindbergu i jego zapomnianej komedii. O ilości modyfikacji wiedzą tylko ci, którzy te sztuki czytali wcześniej. To tylko wybrane przykłady, które przytaczam, żeby pokazać, że zgoda z autorskimi intencjami nie oznacza ślepej wierności. Dürenmatt jest przewrotny i wieloznaczny i to daje wiele możliwości reżyserowi. Oczywiście nie chcę na siłę szukać nowych treści, wybieram i przetwarzam tylko to, co mnie interesuje. Przy okazji obecnej realizacji, chciałbym, aby "Wizyta..." była opowieścią o przyszłości, przepowiednią. Co się stanie, jeśli wspomniane społeczeństwo zacznie funkcjonować w iluzji systemu wartości? Czy stanie się iluzją wspólnoty? Pytania zapewne są stare, pewnie też mieszczą się w kręgu "intencji autora"; mnie interesują nowe konteksty do tych pytań.

Wiadomo, ze w dramatach autora "Fizyków" bardzo istotna jest funkcja akcji, sam dramaturg mówił, że punktem wyjścia dla niego nie jest stawianie tezy, ale sama historia. Akcja rozgrywająca jak partia szachów ze swoim logiczno-socjologiczno-moralnym umotywowaniem, które jest jednym z możliwych wyjść, bo już nie może zdecydować o efekcie końcowym. Daje to możliwość wielu wzajemnie się dookreślających interpretacji, również takich, które mogą się wykluczać. Co u Ciebie będzie osią spektaklu? Czym będzie akt zemsty Klary Zachanassian i w kogo będzie wymierzony? Czy tylko ofiarą będzie Alfred Ill, czy też cała społeczność Güllen?

- "Wizyta..." to teatr opowieści. Historia jest złożona i można ją opowiadać z różnych perspektyw. Dla mnie zderzenie Klara - miasteczko jest kluczowe. Osią jest cyniczny eksperyment miliarderki, polegający na inwestycji łączonej, na wykupie ziem i dusz mieszkańców Gnojewa. Z perspektywy Klary Zachanassian możemy mówić o zabawie w Wolanda, który zamiast do Moskwy, przyjeżdża ze swoją świtą do Gnojewa, aby tam dokonać przewartościowania wartości a przy okazji zrobić dobry biznes. Zemsta nie jest esencją jej życia, ale jest wypielęgnowanym mitem założycielskim. Dużo ciekawiej jest z jej perspektywy zaprojektować na nowo społeczeństwo oparte na iluzji systemu wartości, na filozofii odwetu i na kulcie dobrobytu. Korporacja Zachanassian może w ten sposób stworzyć na zimno nowy ład świata.

Z perspektywy społeczności możemy mówić o narastaniu wiary w kłamstwo, co pozwala usankcjonować nawet zbrodnię. Kiedy zbrodnia staje się normą, społeczeństwo musi upaść. Gnojewo okazuje się gotowe na taki proces i w tym sensie działania Klary dotykają nie tylko Illa.

Czy ta smutna konstatacja pozostanie niespełnioną przepowiednią, czy stanie się za jakiś czas obrazem naszej rzeczywistości - na to pytanie nie ma jeszcze odpowiedzi. Europa jest mocno pogubiona, podzielona, skonfliktowana. Nasze Gnojewo, choć dumne, może się okazać tylko pionkiem w grze poważniejszych graczy, z których korporacja Zachanassian jest jednym z przyjemniejszych.**

Do tego pozostaje postać Illa i jego perspektywa - spóźnionego męczennika, którego ofiara nikogo nie obejdzie. Jest on katalizatorem w procesie uwodzenia Gnojewa przez Klarę i zgodnie ze swoją rolą musi ulec dezintegracji. Ta trzecia oś, osobisty dramat bohatera, sprawia, że opowieść oprócz wymiaru biznesowego nabiera też cech tragedii. Chciałbym, żeby te osie wzajemnie się uzupełniały tworząc na scenie umowny, ale konsekwentny obraz świata, do którego się zbliżamy.

Kim będzie Klara Zachnassian w Twoim przedstawieniu - uosobieniem nemesis czy też brutalnym symbolem siły wartości materialnych, człowiekiem, który nie liczy się ani z literą prawa, ani z tym, co determinuje obowiązujące normy społeczne?

- Klara przeprowadza w miasteczku wzorcową kampanię wyborczą. Uwodzi Gnojewo. Kusi obietnicą, ale i twardo stawia warunki. Zachowuje się jak rasowy polityk na finiszu potężnej kampanii wyborczej. Jest mieszanką szaleństwa, wyrachowania i cynizmu. Ona sama tworzy zarówno literę prawa jak i normy społeczne. Niczego jednak by nie osiągnęła, gdyby mieszkańcy miasteczka odrzucili pokusę. Klucz do tego mechanizmu tkwi właśnie w bohaterze zbiorowym. Jednostki mogą zmieniać świat, zarówno na lepsze, jak i na gorsze, ale muszą najpierw pociągnąć za sobą tłumy. Znamy to z historii, również najnowszej.

Jak można dzisiaj udźwignąć i uczytelnić zawarte w dramacie Dürrenmatta sensy, które w tradycji inscenizacyjnej wydobywane były również bardzo często poprzez obowiązujące konwencje plastyczne. Nie sądzę aby dzisiaj takie sprzęgnięcie mogło Cię zainteresować? Czym można dzisiaj zastąpić odejście od konwencji abstrakcji plastycznej? Cywińska wykorzystała konwencję hiperrealizmu, który narodził się w Europie jako przejaw głębokiej kontestacji. Co dzisiaj może w teatrze doprowadzić do spotęgowania siły protestu i oskarżenia, które jest w tym dramacie?

- Chcę zaproponować inscenizację, która będzie podporządkowana ogromnemu mechanizmowi. Jest to przesunięcie formalnych ram dużo dalej, niż to proponował sam autor, ale jednocześnie staram się pozostawić realistyczny charakter problemów, z którymi borykają się postaci. Forma pozostaje dookoła. Realizm plastyczny przeniósłby ciężar opowieści na post-peerelowską Polskę przemian z lat dziewięćdziesiątych. Zupełne zamknięcie tego przedstawienia w formie mogłoby uczynić je martwym. Szukam takiego połączenia formy przestrzeni i prawdy problemów, żeby opowieść stała się przypowieścią. Wędrówka wgłąb dürenmattowskiej abstrakcji, szukanie spójnej całości, która oderwie się od wytartych formalnych rozwiązań z lat sześćdziesiątych, to prawdziwe wyzwanie. A wspomnianą siłę protestu i oskarżenia chciałbym, wierząc w teatr i w siłę wyobraźni widza, pozostawić metaforze.

Znając Twoją pracę z aktorem myślę, że będziesz próbował pozwalać im na większą swobodę w budowania postaci, na przykład na odrobinę psychologii czy nieskrywanie emocji. W końcu życie w dramacie Dürrenmatta, choć wypreparowane ze szczególnym wyrafinowaniem, nie jest zjawiskiem martwym, tylko pulsującym wycinkiem w swojej fragmentaryczności jednak aktywnym.

- Mam nadzieję, że będę mógł Cię zaskoczyć. Z aktorami staramy się uciekać od psychologii wszędzie tam, gdzie to jest możliwe. "Wizyta starszej pani" jest utworem nieprzewidywalnym, więc nie można zastosować jednej metody na całość, ale w tym przypadku zostawiam aktorom dużo mniej swobody psychologicznej; bazujemy dość mocno na rytmie i tempie - jest dużo scen zbiorowych, próbowałem też o pewnych procesach opowiadać obrazem, jest to element uwspółcześniania i dynamizowania sztuki. Chcę szukać nowych rozwiązań, nawet kosztem eksperymentu i ryzyka.

Bardzo często obsadzając postać Klary Zachanassian reżyserzy decydują się na aktorki w typie czy w charakterze dość mocne, charakterystyczne w głosie, o silnej osobowości (Lidia Zamkow, Sława Kwaśniewska, Halina Gryglaszewska, Wanda Łuczycka, Barbara Krafftówna, Maja Komorowska, Nina Andrycz, Krystyna Janda). Ty zdecydowałeś się na Halinę Łabonarską, która w Dramatycznym raczej konkurentek nie miała. Jak się pracuje z aktorką, która na co dzień jest mamą?

- Mam w obsadzie fantastycznych aktorów. Władysław Kowalski, Adam Ferency, Łukasz Lewandowski, Małgorzata Niemirska, Małgorzata Rożniatowska, Janusz R. Nowicki, Zdzisław Wardejn, Andrzej Blumenfeld, Mariusz Wojciechowski, Waldek Barwiński, Mariusz Drężek, Anna Gajewska, Robert Majewski, Tomasz Budyta, Ania Szymańczyk, Mateusz Weber, Krzysztof Szczepaniak, Łukasz Wójcik. Tytułową rolę zagra Halina Łabonarska, która jest na etacie w Teatrze Dramatycznym i która, rzeczywiście, prywatnie jest moją mamą.

Relacje rodzinne to w środowisku artystycznym rzecz normalna i niezwykle powszechna. Zaufanie w pracy teatralnej jest bardzo ważne. To samo pytanie można zadać ogromnej ilości twórców, istnieją wręcz całe rodziny artystyczne, które ze sobą wspólnie pracują, są teatralne rodzeństwa, związki partnerskie, małżeństwa, matki i córki, ojcowie i synowie. Nie muszę chyba wymieniać nazwisk, w większości to wielkie postaci polskiego teatru. Mogę o Halinie Łabonarskiej - mamie porozmawiać prywatnie, bo to są relacje prywatne, podobnie jak światopogląd, ale chętnie powiem kilka słów o Halinie Łabonarskiej - aktorce. Ma bardzo silną osobowość. W tym sezonie obchodzi 45-lecie pracy artystycznej i mam nadzieję, że ta rola godnie tę rocznicę ozdobi. Pracowała z najlepszymi, zresztą Dramatyczny już kiedyś był jej teatrem, kiedy w stanie wojennym rozwiązywano słynny zespół Gustawa Holoubka. Ma ogromny dorobek teatralny. Byłem pod ogromnym wrażeniem chociażby jej roli Nerona w Teatrze Polskim w spektaklu "Quo Vadis" Janusza Wiśniewskiego, jej ról w teatrach telewizji u Wojtka Smarzowskiego czy Piotra Trzaskalskiego. Pracowałem z nią przy "Wszystkich moich synach" w Dramatycznym i przy "Walizce" w Teatrze Telewizji, sztuce, która zdobyła Grand Prix na Festiwalu Dwa Teatry w Sopocie. Uważam, że wciąż jest jej zbyt mało w polskim życiu teatralnym, bo to naprawdę świetna aktorka. Mam w swojej pracy kilka zawodowych i osobistych spotkań z wyjątkowymi ludźmi sztuki i teatru. To z pewnością Adam Ferency, Krzysztof Globisz, Maciej Prus, Maciej Wojtyszko. I Halina Łabonarska także. A że to prywatnie moja mama? Zdarza się - jakby to powiedział Vonnegut.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji