Artykuły

Pilnowć samej siebie

- Są bardzo różne szkoły aktorstwa. Ja uważam, że aby mówić o problemach ludzi, aby być wiarygodnym, trzeba współodczuwać z postacią - nie można się do niej dystansować - mówi MAJA OSTASZEWSKA, aktorka TR Warszawa.

Marek Palka: Czym tak naprawdę była "lekcja balkonowa", jakiej udzielił pani swego czasu Krystian Lupa?

Maja Ostaszewska: Zdarzyło się to, gdy przygotowywałam się do egzaminów do szkoły teatralnej. Postanowiłam zaprezentować to, co sama przygotowałam Krystianowi Lupie, który był dla mnie wtedy największym teatralnym autorytetem. Miałam ogromną tremę. Zwierzyłam się Krystianowi, że jestem sparaliżowana strachem. Wtedy on kazał mi wyjść na balkon mieszkania i wykrzyczeć to, że się boję. Uświadomił mi, że najgorszą rzeczą jest tłumienie strachu i udawanie, że się nie boimy - wychodzimy potem na scenę, a trema ujawnia się podwójnie. Kiedy tak stałam na tym balkonie i krzyczałam, w pewnym momencie zorientowałam się, że patrzy na mnie sąsiad - jak na kompletną wariatkę

MP: Podobno Pani babcia również była aktorką?

MO: Babcia jest dla mnie postacią mityczną, ponieważ zmarła zanim się urodziłam. Była aktorką Teatru Rapsodycznego, a potem Starego Teatru w Krakowie. Kiedy byłam już w szkole teatralnej, często starsi profesorowie mówili mi, że rodzaj aktorstwa, który reprezentuję, jest nieco podobny do tego babcinego.

MP : Pani debiut filmowy był dość mocny - był to wprawdzie epizod, ale za to u samego Spielberga. Jak wspomina pani swoją rolę w "Liście Schindlera"?

MO: Epizod w "Liście Schindlera" to było moje pierwsze doświadczenie z kamerą. Ja wtedy jeszcze nie miałam warsztatu, studiowałam na pierwszym roku szkoły teatralnej. Na planie filmowym, który był perfekcyjnie przygotowany, poczułam się dziwnie - jakbym była na wojnie Wtedy odczułam po raz pierwszy magię kina. Ale jako swój poważny debiut traktuję rolę w filmie Jana Hryniaka "Przystań".

MP : Później zagrała pani również bardzo wysoko ocenioną rolę siostry Leonii w "Prymasie" Teresy Kotlarczyk. Jak przygotowywała się pani do zagrania postaci siostry zakonnej, która była współpracowniczką UB?

MO: Nie chciałam zagrać tej roli szablonowo - jako typowego czarnego charakteru. Jak wiadomo, postać Leonii oparta jest na autentycznej historii zakonnicy, która donosiła na prymasa Wyszyńskiego. Postarałam się dowiedzieć jak najwięcej o osobie siostry, która była prototypem postaci Leonii. Bardzo mnie jej historia poruszyła. Dramatyczna historia życia tej kobiety pozwoliła mi zrozumieć, że ona miała prawo być przerażona i miała prawo błądzić. Starałam się pokazać, że zło najczęściej ma źródło w lęku, niewiedzy, słabości. Rola siostry zakonnej w "Prymasie" była dla mnie fascynująca również z innego powodu. Wychowałam się przecież w rodzinie buddyjskiej. Wszystko to, co związane jest z liturgią, musiałam dopiero poznać. Poprosiłam też o szereg spotkań z siostrami zakonnymi, które okazały się dla mnie bardzo inspirujące. Miałam okazję je też trochę podpatrywać: zaobserwowałam ich specyficzną delikatność, wycofanie, mimikę. To bardzo mi pomogło.

MP : Współpraca z reżyserem Łukaszem Barczykiem przyniosła dwie bardzo ciekawe i nagradzane role w filmach: "Patrzę na ciebie, Marysiu" i "Przemiany". Czy fakt, że również prywatnie byliście parą, ułatwiał wspólną pracę?

MO: Zanim zostaliśmy parą (dziś już nie jesteśmy razem), pracowaliśmy ze sobą trzy lata. Potrafiliśmy się szybko dogadać: wystarczyło jedno spojrzenie, jedno słowo. Wspólne doświadczenia i zbliżona wrażliwość sprawiały, że w pracy na planie filmowym rozumieliśmy się lepiej; nie trzeba było przełamywać tak wielu barier. Łukasz jest niezwykłym reżyserem: zawsze stara się stworzyć jak najlepsze warunki pracy dla aktora, aby ten mógł być maksymalnie skupiony oraz aby mógł zagrać na swojej najprawdziwszej i najcieńszej strunie.

MP : Od czasu "Przemian" nie otrzymała pani ciekawych propozycji filmowych. Gra pani w serialu "Na dobre i na złe", co niektórzy nie wiedzieć czemu mają pani właśnie "za złe".

MO: Bo mówiłam wcześniej, że nigdy nie zagram w serialu. No cóż, w naszym kraju nie kręci się zbyt wielu filmów, nie jestem zasypywana ciekawymi scenariuszami. Otrzymuję propozycje filmowe, jednak nie zawsze w na tyle ciekawych projektach, że chciałbym wziąć w nich udział. Z kolei te projekty filmowe, którymi bardzo byłam zainteresowana (jak na przykład "Balladyna", którą reżyserować miał Mariusz Treliński), nie doszły do realizacji. Dlatego uznałam, że choćby po to, aby nie tracić kontaktu z kamerą, warto zagrać w serialu. A "Na dobre i na złe" jest serialem dobrym, realizowanym przez świetnych reżyserów, poza tym ma pozytywne przesłanie i niesie ze sobą pewne walory edukacyjne.

MP : Warszawski Teatr Rozmaitości, którego jest pani aktorką, to wyjątkowe miejsce na polskiej mapie teatralnej. Dla pani ten teatr to chyba przede wszystkim spotkania z wielkimi indywidualnościami reżyserskimi?

MO: To prawda. Krystian Lupa, Grzegorz Jarzyna czy Krzysztof Warlikowski, to reżyserzy o bardzo silnych osobowościach. Każdy z nich bardzo wyraziście buduje swoją rzeczywistość teatralną. Każdy z nich jest bardzo odważny, ma potrzebę poszukiwania, a nie powielania tego, co w teatrze już było. To wielkie szczęście pracować z takimi reżyserami. Zwłaszcza dla aktora.

MP : "Stosunki Klary" w reżyserii Krystiana Lupy, to jeden z najważniejszych, ale i najbardziej wyczerpujących pod względem emocjonalnym pani spektakli. Należy pani do aktorów, którzy chyba bardzo głęboko wchodzą w graną postać?

MO: "Stosunki Klary" były rzeczywiście trudnym dla mnie spektaklem, wyczerpującym emocjonalnie. Ale ważniejsze jest niezwykłe doświadczenie pracy z Krystianem Lupą i fakt, że miałam do zagrania bardzo ciekawą rolę. Poza tym jest coś oczyszczającego w tym, że kiedy spektakl się kończy, a my wychodzimy do ukłonów, widzimy wzruszone twarze widzów. Wtedy mam poczucie, że dla publiczności zdarzyło się coś ważnego. Rodzi się takie niezwykłe poczucie wspólnoty pomiędzy nami aktorami a widownią. Jeżeli chodzi o to, na ile głęboko wchodzę w grana postać, to cóż Są bardzo różne szkoły aktorstwa. Ja uważam, że aby mówić o problemach ludzi, aby być wiarygodnym, trzeba współodczuwać z postacią - nie można się do niej dystansować. Ale uważam też, że niezwykle ważne jest dla aktora, aby pilnował samego siebie. Aby role, które zagrał, nie zostawały w nim potem, żeby w życiu nie udawać.

MP : Ostatnio występuje pani w spektaklu "Krum" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. To przedstawienie zebrało znakomite recenzje, cieszy się też niezwykłym zainteresowaniem publiczności, a na festiwalu teatralnym w Avinion zostało przyjęte owacyjnie. "Krum" zaprezentowany zostanie też na otwarcie Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach. Na czym, pani zdaniem, polega fenomen tego spektaklu?

MO: Muszę przyznać, że uwielbiam ten spektakl i jestem bardzo szczęśliwa, że mogę go współtworzyć. Na fenomen tego przedstawienia składa się, moim zdaniem, zderzenie wyśmienitego, mocnego tekstu z wybitną reżyserią Krzysztofa Warlikowskiego. To spektakl poruszający uniwersalne problemy naszych niespełnionych aspiracji. Poczucia, że szczęście i to, co najważniejsze, wydarza się zawsze tam, gdzie nas nie ma. To spektakl o uwikłaniach rodzinnych, o przemijaniu, lęku przed tym przemijaniem, o śmierci, odrzuconej miłości i o samotności.

***

Maja Ostaszewska ma 34 lata. Urodziła się w Krakowie, w rodzinie o tradycjach artystycznych. Jej ojciec jest muzykiem, założycielem awangardowej grupy Osjan. W 1996 r. ukończyła krakowską PWST. Przez kilka lat była związana z reżyserem Łukaszem Barczykiem. Jest buddystką, wegetarianką, obrończynią praw zwierząt.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji