Artykuły

Makówki do użytku terapeutycznego

"Dziady" Adama Mickiewicza w reż. Eimuntasa Nekrošiusa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Dionizy Kurz na swoim blogu.

Koślawe makówki, niewinny widoczek, a wśród nich tańcząca Maryla, zwiewna i ulotna niczym Makowa Panienka z czeskiej kreskówki Wiktoria Gorodeckaja. Za chwilę pustkowie, bagna, szemrzący strumień i niepokojące głosy ptaków - widzowie już w pierwszych scenach dramatu zostali zaproszeni do poetyckiej krainy Eimuntasa Nekrošiusa. Opuścili ją dopiero po czterech godzinach.

Pradawnych obrzędów nie rozumie już nikt, ale Marcin Przybylski (guślarz) zaprezentował bardzo przekonującą wizję obcowanie ze zmarłymi. Niczym doświadczony gospodarz diabelskiego garden party dwoił się i troił, aby nie pominąć w okazaniu szacunku żadnego, przybyłego na spotkanie widma. Świetnym dopełnieniem kreacji guślarza był prowadzący z nim dialog, chór dusz. Artyści, którzy grali udręczonych za życia ludzi, ofiary pokutujących zjaw, potrafili w jednej chwili przeistoczyć się w złowrogie stado czarnych ptaków, które obsiadało pobliskie parowy w oczekiwaniu na żer.

Grzegorz Małecki wystąpił w roli Gustawa - Konrada. Ta postać to świętość narodowa, ale artysta potrafił zdjąć ją z piedestału i nadać jej walor uniwersalności "odczepionej" od polskiego patriotyzmu i rosyjsko-polskiego katalogu grzechów. Postać zagrana przez Małeckiego zmieniała swe oblicze wraz z rozwojem sytuacji w dramacie. Artysta znakomicie straszył jako Gustaw. Na przykład potęgował efekt upiora eksponując w umiejętny sposób dłonie. Później pojednał się ze swoimi scenicznymi słuchaczami, (pomógł mu w tym Piotr Grabowski grający księdza w cz. IV), a w końcu pokazał w wielkiej improwizacji Konrada intelektualistę, artystę i poetę, który będąc świadomy swych sił rozumiał, że z Bogiem nie mógł wadzić się na serio. Skończył groteskowo, pochowany między książkami, jak nudna lektura obowiązkowa na ostatniej półce w szkolnej bibliotece.

Wielu artystów tego wieczoru zaprezentowało się z jak najlepszej strony. Mam na myśli m.in. Kacpra Matulę (Adolf) w bardzo udanej scenie w salonie warszawskim, a także zachowałem dobre słowo dla Arkadiusza Janiczka za wyważonego i nie przerysowanego senatora. A przecież był jeszcze ksiądz Piotr (świetna groteska i ludyczna prostota w wierze) w wykonaniu Mateusza Rusina i brawurowe, wieloosobowe sceny w więzieniu!

Godne podziwu, jak niezwykle prostymi środkami reżyser osiągał spektakularne efekty. Eimuntas Nekrošius to prawdziwy poeta i czarodziej teatru. Precyzyjnie przygotował przedstawienie, starannie zaplanował udział artystów we wspaniałej, teatralnej narracji, w której sprawnie operował skrótami i symboliką. Artystom pomogły znakomite kostiumy (Nadieżda Gultiajewa) oraz udana reżyseria świateł przygotowanych przez Audriusa Jankauskasa.

W finale powróciła na scenę Wiktoria Gorodeckaja, która pięknie zaśpiewała liryczną, bajkową pieśń, którą spięła niby magiczną klamrą cały spektakl. Lekko i poetycko. Taki to był właśnie teatr, terapeutyczny, kojący duszę!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji