Artykuły

Mrożek, Gombrowicz, tango i barszcz

"Dowód na istnienie drugiego" w reż. Macieja Wojtyszki w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w portalu Teatr dla Was.

Maciej Wojtyszko to jeden z najpopularniejszych polskich reżyserów teatralnych, filmowych, a oprócz tego pisarz, autor sztuk teatralnych i książek dla dzieci. Na swoim koncie ma kilkadziesiąt różnorodnych realizacji - zarówno scenicznych, jak i telewizyjnych (spektakle Sławomira Mrożka, Witolda Gombrowicza, Thomasa Bernharda, Voltaire'a, słynną "Shirley Valentine" Willego Russella i wiele innych), przedstawienia dla najmłodszych, a nawet telewizyjny sitcom ("Miodowe lata"). Znają go starzy i młodzi (któż nie słyszał o Brombie!). Od wielu lat Wojtyszko z upodobaniem sięga po teksty klasyczne, bawi się literaturą, bada biografie twórców, by tworzyć błyskotliwe spektakle, pełne intelektualnych odniesień. W kręgu jego zainteresowań pozostają wciąż postacie ważne dla naszej rodzimej dramaturgii - Witold Gombrowicz i Sławomir Mrożek. "Dowód na istnienie drugiego", spektakl grany w Teatrze Narodowym, wyróżniony Nagrodą im. Cypriana Kamila Norwida, opowiada o spotkaniach Mrożka z Gombrowiczem z 1965 i 1966 roku. Historia napisana przez Wojtyszkę wykorzystuje materiały źródłowe, jednak nie należy traktować jej jak dokument. Sam autor, znawca i wielbiciel obu pisarzy, zajął się relacją, "która się zdarzyła", ale dodał do niej własne przemyślenia oraz wypełnił fikcją, znakomicie współgrającą z faktami.

Tekst sztuki oparty został na odnotowanych spotkaniach w Vence pod Niceą. Jest on niezwykle ciekawy, pełen różnorodnych kolorów, brzmień i kontrastów, płynnie połączonych ze sobą. Już samo zderzenie dwóch odmiennych typów charakterologicznych, ich dialog, często monolog (to Gombrowicz) i wymowne milczenie (to z kolei domena Mrożka) intrygują, pokazują stosunek autora do obu wielkich pisarzy. Szczegóły i życiowe drobiazgi to kolejny element budujący sceniczną opowieść, nadający jej żywotność i rytm. Jak często bywa u Wojtyszki, mamy tu mnóstwo odwołań do wiedzy widzów na temat twórczości obu panów. Pojawiają się cytaty ze znanych utworów, "Dzienników", wspomnień. Znana bliskim i przyjaciołom erudycja, napuszona nieco elokwencja Gombrowicza i jego niesamowite, inteligentne poczucie humoru. Ze sceny emanuje Gombrowiczowska szczerość i wiara w swoje własne dzieło. A obok małomówność Mrożka, który dopiero buduje trwałą pozycję wśród artystycznej bohemy, chociaż w ojczyźnie dobrze znają i kochają jego utwory. I to pytanie - z kogo w nas Polakach więcej, wtedy i teraz? Wojtyszko zadaje te pytania nam i samemu sobie.

W "Dowodzie " nie zabrakło też wątku filozoficznego, ściśle związanego z poglądami bohaterów, ich wątpliwościami czy wiarą. Pytania o istnienie "tego drugiego", niemal teologiczne, bliskie pytaniom o istnienie Absolutu bądź Boga, nie tak łatwo znajdą odpowiedź. Ale czy rozum ludzki zdolny jest uchwycić prawdę o przyczynie i skutku? Skoro nic nie istnieje samo z siebie, to musi być jakaś pierwsza przyczyna. I jak to się ma do rzeczywistości dwóch pisarzy? O tym wszystkim po trochu chce porozmawiać z widzem Wojtyszko. A idąc dalej tropem filozoficzno-literackim, warto dodać, że Gombrowicz często przywoływał Sartre'a, którego dzieła i osobowość w rzeczywistości podziwiał, ale zaangażowania nie znosił. W spektaklu uszczypliwe uwagi na temat francuskiego eseisty i pisarza padają kilkakrotnie. Cały sarkazm, autoironia i niebanalne poczucie humoru Gombrowicza zostały cudownie oddane przez Jana Englerta. Jego kreacja jest znakomita! Elegancki dżentelmen w nieskazitelnym garniturze (co kontrastuje z wyciągniętym swetrem i niedbałym strojem malarza-stypendysty Kazimierza Głaza, granego przez Marcina Przybylskiego) przybywa do domu swych przyjaciół, Bohdana i Marii Paczowskich. Towarzyszy mu młoda kobieta, przyszła Rita Gombrowicz. Englert gra świadomie, rozsmakowuje się w tekście, w słowach, frazach. Jego bohater to intelektualista wysokiej klasy, erudyta świadomy swej wielkości, ale też trochę napuszony artysta. Bawi nas poglądami na temat malarstwa, filozofii, miejsca pisarza w świecie, jego powołania. Od groteskowego humoru szybko przechodzi do spraw poważnych. Pokazuje samotność i wewnętrzne rozterki pisarza. Englert z techniczną doskonałością oddaje niuanse swej roli, półcienie niemal. Polskość kojarzy się z barszczem, ziemniaczanymi plackami, "bardzo dystyngowanymi"! I trzeba tej klasy aktora, by nadać temu tak niezwykły smak, daleki od pospolitości, a jednak naturalny. Gombrowicz to kreator rzeczywistości, chce rządzić, dominować, ale kłuje go ciekawość i zazdrość - wobec tego Mrożka. Oddalił się już znacznie od ojczyzny, nie wie i nie rozumie, jakie przemiany dokonały się nie tylko w polityce, lecz także w mentalności. A Mrożek jest tam, w środku, w kraju, gdzie "cham Edek porwał inteligenta Artura do tanga". Na scenie niezaprzeczalnie króluje Englert, ale nie oznacza to, że w spektaklu zabrakło innych kreacji. Obok autora "Iwony, księżniczki Burgunda" jest przecież twórca "Indyka". Cezary Kosiński kreśli portret Mrożka błyskiem szkieł okularów, gestem, spojrzeniem, ruchem figur na szachownicy. Ze swej nieśmiałości, bycia "poza", "nieobecności mimo obecności" czyni atut. I dociera, przemawia do wielkiego Gombrowicza, a nawet z lekka "daje mu po nosie". Obaj panowie na Lazurowym Wybrzeżu nawiązali nić przyjaźni. Końcowy monolog Mrożka to odpowiedź, przynajmniej częściowa, na pytanie - kim był Witold dla Sławomira, co ich łączyło, co dzieliło. Ileż było w nich wzajemnej sympatii, podziwu, a ile nienawiści, twórczej zazdrości - tak trochę na wyrost i w przenośni. Obok dwóch gigantów, w ich cieniu, pozostali Maria i Bohdan Paczowscy. To subtelne, ale wyraźnie zaznaczone role. Delikatna, niezmiernie sympatyczna żona znanego polskiego architekta, publicysty i fotografa (w jej postać wciela się Monika Dryl) budzi chyba największą sympatię. Wraz z mężem podziwiają swego "padrone", o którym Bohdan Paczowski mówi: "Wszechogarniająca wrażliwość wiązała się u niego z dzielnością, z jasną myślą i prostotą sformułowań". Ich przyjaźń i obecność, nienarzucająca się opiekuńczość, delikatnie otula spotkania dwóch wielkich literatów. Obok nich z nieodzownym pędzlem i paletą pojawia się i znika żona Mrożka, Maria Obremba. Patrycja Soliman nadaje jej dość wyraźną osobowość, choć cały czas pozostaje nieco tajemnicza. Jest jeszcze Rita. Piękna, mówiąca jedynie po francusku, pełna kobiecości i uroku, śpiewająca, roześmiana i niejednokrotnie boleśnie smutna sekretarka i towarzyszka Gombrowicza. Kamilla Baar z dużym wyczuciem oddaje jej relacje z mistrzem. Kochała go tak, jak młoda kobieta kocha starszego mężczyznę, którego podziwia. Bez romantyzmu, a z uwielbieniem i oddaniem. Gombrowicz kształtował swą przyszłą żonę, udzielał wskazówek, pomagał dojrzeć, ze zrozumieniem i wyrozumiałością acz stanowczo. Ów sceniczny, damsko-męski duet Englert - Baar, czyli Witold - Rita na długo pozostaje w pamięci...

Scenografia spektaklu bez nachalności, lecz wyraźnie podkreśla charakter i klimat przedstawienia. Maluje duszne, upalne dni na Lazurowym Wybrzeżu, słońce i chłód wieczorów. I jeszcze niezwykle ważne drobiazgi, smak, aromat - wino jasne i czerwone (w końcu jesteśmy we Francji), szczekanie psa (zwanego Psiną), kolor surowego mięsa, cząstki kalafiora, zapach jabłka. To wszystko tworzy jedyny, niepowtarzalny, intymny nastrój. Zostaje refleksja i pytania. O literaturę, o sens pisania, a oprócz tego o przyjaźń, miłość i geniusz. Dużo pytań i podziw - dla reżysera i autora, dla aktorów i pozostałych twórców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji