Artykuły

Miłość trzeba ogrzewać

- Czuję się szczęśliwa, że mogę wykonywać zawód, którego się uczyłam przez cztery lata w szkole teatralnej, i że mogę cały czas grać. Zwłaszcza w teatrze. Bo dla mnie teatr jest podstawą - mówi AGNIESZKA GROCHOWSKA, aktorka Teatru Studio w Warszawie.

Agnieszka Szmidel: - Zaczynała Pani w "Warszawie", potem były "Pręgi" - raczej niezależne, offowe produkcje, uznawane przez widzów za kino artystyczne. A teraz film Tylko mnie kochaj - produkcja komercyjna. Skąd taka zmiana?

Agnieszka Grochowska: - Nie odbieram tego kroku jako zwrotu. Traktuję go raczej jako pewien etap w swojej karierze zawodowej. Ten zawód polega na tym, aby robić różne rzeczy. Z jednej strony więc gram Kordelię w spektaklu szekspirowskim "Król Lear", a z drugiej - przygotowuję się do roli w sztuce Carlo Goldoniego, gdzie gram dziewczynę, która się przebiera za swojego brata i chodzi z doklejonym wąsem. Z jednej strony Szekspir, z drugiej Goldoni. Tak samo z jednej strony jest "Warszawa", z drugiej - "Tylko mnie kochaj".

- Czym się Pani kieruje w wyborze ról?

- Wybór nie jest tak duży, żeby przebierać... Staram się wybierać role ciekawe, dobrze napisane. Zwracam oczywiście uwagę, przez kogo zostały stworzone, kto będzie reżyserował, z kim będę grała. Ale to jest przygoda. Niezależnie od tego, czy to jest teatr czy kino.

- Ale nie narzeka Pani przecież na brak propozycji. Czuje się w związku z tym gwiazdą, o którą reżyserzy zabiegają?

- Czuję się przede wszystkim sobą. Chyba nie mam powodu, żeby się czuć gwiazdą. Do końca nie wiem, co to miałoby oznaczać. Czuję się szczęśliwa, że mogę wykonywać zawód, którego się uczyłam przez cztery lata w szkole teatralnej, i że mogę cały czas grać. Zwłaszcza w teatrze. Bo dla mnie teatr jest podstawą. W nim się uczę i tu mam pole do eksperymentu ze swoim warsztatem.

- Czyli w teatrze czuje się Pani lepiej niż w kinie?

- To są inne płaszczyzny, nie do porównania. Film jest podróżą, ktoś mnie zabiera na plan zdjęciowy na miesiąc. Zdjęcia się kończą i kończy się też przygoda. Potem zostanie to, co zmontują. A w teatrze jest inaczej. W teatrze mogę grać spektakle, które miały premierę na przykład trzy lata temu. Tak było ze mną jako Konstancją w Amadeuszu, w którym debiutowałam. Po kilku latach byłam zupełnie inna osobą, inaczej grałam.

- Jaki jest w teatrze kontakt z widzem? Jak go Pani odczuwa?

- To jest trudny kontakt. Ja toczę batalię. I kiedy widzę, że przegrywam, jest mi ciężko. Czuję się zobowiązana, bo jeśli ktoś przyszedł do teatru, w którym gram, to oczekuje, żeby to było dobre. I czasem mi się wydaje, że mi nie idzie - wtedy mogłabym wszystkim zwrócić za bilety. Naturalnie często się mylę i gdy wydaje mi się, że nie dałam z siebie wszystkiego, słyszę, że było świetnie. Teatr nie jest miejscem, które wszyscy jednakowo odbierają. Granie w teatrze jest czymś niematerialnym.

- Czyli można powiedzieć, że bardziej się to czuje niż obejmuje rozumem?

- Z jednej strony tak, choć czasem się nawet tego nie czuje... Ma się potrzebę ujarzmienia tej materii, chce się oddać coś, żeby zadowolić publiczność. A innym razem odczuwa się swego rodzaju stan magiczny. Za każdym razem jest inaczej.

- Jak się Pani wciela w swoje role? Oglądając Antygonę i Tanię w Pręgach, mam wrażenie, że wiele im Pani daje z siebie, że ma Pani do nich bardzo osobisty stosunek.

Nie wzoruję się na konkretnych osobach. Na przykład teraz nie wiem, na kim mogłabym się wzorować, grając chłopca w komedii Goldoniego. Prawdą jest, że wybieram bohaterów, którzy są ode mnie różni. Nie miałam takich przygód jak Tania. Ale staram się wyobrazić sobie taką osobę, a potem wypełnić ją sobą, szukać charakterystycznych dla niej zachowań. Jest we mnie wrażliwość, która pomaga mi zbudować tę postać. Mam zresztą taką teorię, że aktorstwo to jest koncentracja.

- Może Pani powiedzieć coś więcej o swojej teorii?

- Kiedy człowiek się koncentruje, może dobrze zagrać - bo stawia się w tej konkretnej sytuacji. I nawet niekoniecznie wierzę, że jestem wtedy inną osobą; ważne jest, żeby grać właśnie w oderwaniu od tej postaci. Kiedy byłam Antygoną, wyobrażałam sobie, że są teraz takie kobiety na świecie - w Iraku, Palestynie, Czeczenii - które borykają się z podobnymi dylematami. Które w imię honoru, godności mogą dać się zabić, złożyć ofiarę.

- Można w takim razie powiedzieć, że inspiruje Panią codzienność - ludzie, sytuacje?

- Tak, często nawet, gdy widzę lub słyszę coś, co mnie zainteresuje - zapisuję to. I to mi się czasem przydaje. Bo ludzie noszą w sobie niesamowite historie, zachowują się czasem tak dziwnie, że trudno to sobie wyobrazić komuś z zewnątrz. Czasem inspiruje mnie też książka albo film. Albo podróż. Wbrew pozorom jak się odpocznie od codzienności, też pojawiają się nowe pomysły. Tu chodzi o dystans - również do siebie - i wolność w decyzji, co robić i na co poświęcić siły. Nie traktuję aktorstwa jako misji, tylko jako pracę.

- Zostawia więc Pani swoje role w teatrze i nie wnosi ich do domu...

- To jest trudne, bo mam pełno pomysłów. I kiedy teraz gram w komedii dell'arte, nieuchronnie w tym tkwię, bo wcześniej nie miałam z tym gatunkiem komedii do czynienia. Wyjście z roli zajmuje mi trochę czasu...

- Porozmawiajmy o "Tylko mnie kochaj". Jak się Pani przygotowywała do roli w tym filmie?

- Nie jest to rola w żaden sposób charakterystyczna. To normalna, szczera i prostolinijna osoba, która zmienia życie głównego bohatera. Wbrew pozorom można się doszukiwać zbieżności z bohaterką "Pręg". A z drugiej strony - chciałam zniszczyć stereotyp ludzi ze szklanych biurowców, pokazać, że można tam być normalną ciepłą osobą. Traktuję ten film jak bajkę, w której mogę być królewną i brzydkim kaczątkiem jednocześnie.

- A czym dla Pani - grającej w filmie o miłości - jest właśnie miłość?

- To trudne pytanie. Bo co można powiedzieć o miłości? Miłość jest ważna, najważniejsza. Nikt nie chce być sam, każdy chce być z kimś drugim.

- A z perspektywy osoby spełnionej jak Pani - szczęśliwej mężatki - jak wygląda okazywanie miłości?

- Należy pamiętać, że miłość nie jest czymś danym raz na zawsze, że trzeba ją pielęgnować, trzeba o nią walczyć. Miłość trzeba cały czas ogrzewać, nie może być z boku tylko dlatego, że już jej doświadczamy, że mamy kogoś, kogo kochamy.

- Co Pani sądzi o Walentynkach?

- Nie obchodzę tych "świąt". To tak, jakby przypominać, że ktoś jest zakochany. Patrzę na to z przymrużeniem oka.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji