Artykuły

Trzy pępki

"Gra snów" reż. Bogdana Hussakowskiego w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Duchy mają pępki. Na tym polega teatr. Duchom czasem drzazga ze scenicznej deski w gołą piętę się wbije. A jak teatralny palacz, pan Henio, dajmy na to, z polską cieczą narodową przeholuje, na koksie uśnie i do kotła nie dorzuci - ciała duchów ścina gęsia skórka. Całkiem jak w krakowskiej PWST - w "Grze snów" Augusta Strindberga.

Oniryczną tę opowieść Bogdan Hussakowski ze studentami jako ich aktorski dyplom wyreżyserował. U Hussakowskiego mglista Agnes, córka mglistego boga Indry, ma pępek i nie jest on mgielną jamką w brzuchu z mgły. U Hussakowskiego pępek Agnes najpierw jest pępkiem studentki Iwony Sitkowskiej, następnie pępkiem studentki Mirosławy Żak, by w końcu stać się pępkiem studentki Kariny Grabowskiej. Jeden w trzech, trzy w jednym. W przedmowie do "Gry snów" Strindberg powiada: "Osoby rozdwajają się i podwajają, są dublowane, roztapiają się, zagęszczają i jednoczą". Pępki też, że od siebie coś dodam. Widać je wyraźnie - studentki mają gołe brzuchy.

Tak, Hussakowski uczy młodzież, że w teatrze duch to człowiek. Oczywistość? Być może. Nawet na pewno. Ale cóż począć - nie mam wyjścia. Dalej będą same oczywistości. I nawet cienia nieoczywistości. Po ostatnich krakowskich premierach, po tym myślowym i estetycznym "mordobiciu", po tym pokazie jakże nieoczywistych dzieł, co starą, dostojną boginię Melpomenę na łbie postawiły - przejście po oczywistościach to kojący "detoks", co z organizmu jady nowoczesnych głupot scenicznych wypłukuje.

Zatem - w teatrze duch to człowiek, więc ma nogi. Proste? A jak tak - to niechaj chodzi po ludzku. I tego uczy Hussakowski. Strindberg chciał, by opowieść zaczynała się od obrazu Agnes stojącej na najwyższej chmurze, tuż pod konstelacjami Lwa, Panny i Wagi. U Hussakowskiego jest identycznie. Bosa studentka Sitkowska stoi na scenie. W górze - konstelacje reflektora. Proste? Córka Indry pragnie zstąpić na Ziemię, pragnie posmakować życia banalnego, chce wiedzieć, jak to z nami jest. Nic prostszego! Studentka robi krok. Wystarczy. Już jest u nas. Podbiega do pierwszego napotkanego mężczyzny. Na dole, tuż nad deskami sceny migoczą stopy. Widać, wyraźnie widać, że na najwyższych chmurach też jest kurz...

Hussakowski zwyczajnie bawi się ze studentami i z nami. Gra w odwieczną grę iluzji udającej realność oraz realności udającej światy kompletnie nie z naszego świata. Przez dziewięćdziesiąt minut Hussakowski przypomina kilka oczywistości. I właśnie tak - uczy. Uczy truizmów. Jednak przyszło nam żyć w takich teatralnie "bagiennych" czasach, że truizmy Hussakowskiego zaczynają nabierać mocy szklanki czystej wody, jeśli kto woli - wódki czystej. Ba, nawet mniej. Rzekłbym - przaśny bimber to jest, zaledwie!

Powiem więcej. Dla gardłowych i teatralnych klerków scenicznej nowoczesności nauki Hussakowskiego to istne, stare, konserwatywne - fuj! Owszem. Lecz gdyś widział Jana Peszka z rydzem na głowie, gdyś dostrzegł gumowego węża w portkach Jana Peszka, gdyś miał szczęście podziwiać dmuchaną lalę z sex shopu w Szekspirze oraz Wyspiańskiego w nieczynnym kiblu, słowem, gdy po przejściach ostatnich twa teatralna "rura" płonie - bimber oczywistości Hussakowskiego cudownie prostuje ducha twego. Ocala. Pytanie tylko, zasadnicze pytanie - na jak długo studentom nauk tych wystarczy? Boję się...

Jak długo pamiętać będą, że gdy się ma nogi i chce aktorem zostać, to najpierw trzeba się nauczyć chodzić prosto - a nie filozofować? Że jak tekst trzeba powiedzieć, to należy to uczynić głośno i wyraźnie - a nie filozofować? Że jak na scenie - niczym w przedstawieniu Hussakowskiego - prawie nic nie ma, wszystkiego kilka zastawek, strzępy kostiumów, jednolite światło i puste powietrze, to należy wziąć się do rękodzielnej harówy i z niczego coś ulepić - a nie filozofować? Inaczej spytam. Jak długo będą normalni? Kiedy spotkają Klatę, Kleczewską, kolejny "bazart" teatralny bądź kolejne "rewizje" teatralne? Jutro?

Nie mam złudzeń - jutro, najdalej pojutrze się to stanie. Póki co - dobrze ze studentami jest. I łudźmy się tym póki co. Są czyści. Wyobraźcie sobie, że są młodzi, grają klasyka - a nikt na scenie nie skopał fortepianu, nie obsikał strun, nie puścił "pawia" na klawiaturę i nie zeżarł publicznie ani pół klawisza! Wystawcie sobie, że oni litera po literze - bez filozofowania! - ciałami i głosami swymi zwyczajnie powtórzyli historię ongiś przez pana Strindberga opowiedzianą.

I tyle. Na pustej scenie - córka boga Indry zstąpiła na Ziemię. Przez mgnienie była kobietą - matką i żoną. Przez lata, co są dla nas wszystkim, a dla niej tylko piaskowym ziarnem wieczności - poczuła, jak to jest, gdy czas żre ziemskie ciała skończone. I kilka razy wyszeptała swe cierpkie memento. "Biedni ludzie...".

Nie, to nie był spektakl wielki. Ale był na tyle czysty, by Strindberg nie wyszedł na durnia. Mało? Mało, że jest młodzież, która umie gadać wyraźnie? Hussakowski wie, że nauka ducha winna zacząć się od wybicia uczniom z głów strzelistej duchowości. Bo nachalne uduchowiania studentów z reguły kończą się żałosnym mlaskiem pękających balonów. Smród gumowych strzępów, małych tak, że orzeł nie dostrzeże, snuje się wtedy nad placem Szczepańskim. A po tygodniu - cisza jak lupą zasiał... Hussakowski po prostu wie, że nauka teatralnego ducha to w istocie nauka teatralnego chodzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji