Artykuły

Z TEATRU

TEATR ĆWIKLIŃSKIEJ I FERTNERA: "Oj, mężczyźni, mężczyźni" Komedja w 4 aktach Kazimierza Zalewskiego. Reżyserował Jan Pawłowski.

Nowy teatr przybył Warszawie. Na tle stosunków naszych, tak niesprzyjających powstawaniu nowych placówek artystycznych, jest to objaw ciekawy, jest to zdarzenie niezwykłe. Słyszymy przecież ciągle, że teatry przynoszą deficyty, od władz magistrackich dowiadujemy się, iż deficyty te być muszą i nie powinny nikogo dziwić, że miasto spełnia obowiązek względem współobywateli, prowadząc swoim sumptem trzy teatry, zamykając od czasu do czasu któryś z nich lub przynajmniej grożąc zamknięciem Z całą stanowczością ( i nie bez słuszności) twierdzą wszyscy ci, którzy przedsiębiorstwa teatralne wzięli w swoje ręce, że czasy są złe, że publiczność nie chce chodzić do teatru, że niczem jej ściągnąć do teatru nie można. Wyjątki, w rodzaju świetnych kasowo widowisk, jak "Dama kameljowa", "Madame Sans Gene" czy "Córka króla czekolady" uważane są jedynie za potwierdzenie reguły.

Słuchamy, wierzymy, albo nie wierzymy, zaczynamy się zastanawiać, albo też przechodzimy nad tą sprawą do porządku dziennego, aż tu naraz - pif! paf! jeden nowy teatr, drugi nowy teatr - nowa operetka, nowa "lekka" komedja czy farsa lub nowe "Qui pro quo" czy "Perskie Oko"

Widocznie niepowodzenie nie odstrasza ludzi, którzy snadź rządzą się zasadą: "audaces fortuna juvat ", albo też wierzą, że "the right man of the right place" - czyli wyrażając się przystępniej: umiejętna gospodarka właściwych ludzi na właściwem miejscu - może zaradzić złemu i stworzyć powodzenie.

Niewątpliwie i w tem mniemaniu jest dużo słuszności: dobrze prowadzony teatr, w którym wszystko dąży do osiągnięcia jednolitej i sharmonizowanej całości łatwiej pokona trudności i przeszkody i da sobie radę z deficytem, albo przynajmniej doprowadzi go do minimum. U to nawet przy niby wysokich gażach bez uciekania się do redukcji, do zamiany lepszych i tańszych aktorów na gorszych i droższych i t. p. sposobów, których jest tysiąc i jeden, a które najczęściej przypominają ową przysłowiową brzytwę, której tonący się chwyta.

Teatr Ćwiklińskiej i Fertnera należy do tych przedsiębiorstw teatralnych, które powstają z wiary we własne siły i z odwagi. Zgromadził on w swoim zespole bowiem te siły aktorskie, które wydawały się teatrom miejskim zbyt kosztowne, stwarzając na innym gruncie jak gdyby dawną farsę miejską, której personel rekrutuje się z dobrze znanych bywalcom teatru Letniego artystek i artystów z Ćwiklińską, Chaveau, Gellówną, Fertnerem, Grabowskim, Pawłowskim, Skoniecznym, Walterem na czele. Wczorajsza inauguracja sezonu w nowym teatrze pozwoliła nam powitać na innej scenie tych właśnie zbiegów z pod chorągwi miejskiej.

Trudno się sprzeczać z kierownictwem teatru czy dobrze uczynić, dając na pierwszy ogień trochę przyprószoną siwizną komedję Zalewskiego. Raczej dobrze, niż źle, bo jeśli prawdą jest, że sztuka nieco trąci myszką, to z drugiej strony posiadła ona spory zasób humoru ( o który dziś tak trudno) i daje pole do popisu artystom. "Oj, mężczyźni, mężczyźni" to jeden z popularniejszych komedii świetnego pisarza, który zbudował ją misternie, na sposób francuski, wzorem znakomitych dramaty stów, Augiera, Seribe'a, Sardou Mocno skonstruowane ściany utworu zmieściły w swem wnętrzu mnóstwo zabawnych sytuacji, a niezbyt zawiła intryga snuje się tak zręcznie, figury komedii mają taką plastykę, akcja zaś tak żywe tempo, że chwilami zapomina się o wieku tej krotochwili, utrzymanej w stylu komedii Lekkiej, koniecznie lekkiej, jak to teraz się mówi, zapominając, że ciężkich komedii w ogóle się nie grywa, gdyż są ciężkie do strawienia.

Ten rzut oka w dziedzinę przeszłości polskiego teatru - od czasu do czasu - ma i też dobrą stronę, ze pozwala uświadomić sobie, że nie odeszliśmy dość daleko od tych metod, jakie stosowano dawniej przy pracy twórczej w zakresie komediowym. Może tylko mniej humoru w dzisiejszych komedjach, albo może gatunek tego humoru uległ pewnym przeobrażeniom

Tak czy owak humor w komedii Zalewskiego "Oj, mężczyźni, mężczyźni" wywoływał na Sali żywy oddźwięk wśród audytorium, które bawiło się chwilami doskonale. Oczywiście, znaczną część zasługi mają tu wykonawcy. Na ogół biorąc komedję wykonano bardzo poprawnie, niektóre zaś role miały wybranych przedstawicieli.

Mowa tu w pierwszym rzędzie o Ćwiklińskiej, Gellównie, Fertnerze i Justjanie. Wprawdzie i Ćwiklińska i Fertner jak gdyby nie zdołali jeszcze oswoić się z nowym trenerem pracy, gra ich była nieco zmatowana, ale boje mieli szereg scen kapitalnie zagranych, które ożywiły doskonale sztukę. P. Ćwiklińska w trzecim akcie była chwilami świetna, p. Fertner miał parę znakomitych wejść i wyborny finał aktu pierwszego.

P. Gellówna grywa zawsze z powodzeniem tego typu role, co Łaszowskiej, a Justjan dał typ doskonały i najbardziej (ze wszystkich odtwarzanych w tej sztuce postaci) jednolitą całość. Bardzo dobry epizod dał Pawłowski w roli brutalnego berajtera - zdobywcy serc kokocich, z humorem grał Grabowski.

Nie dość rozegrała się wczoraj p. Cheveau, artystka doskonała, tak pełna zawsze werwy i humoru i p. Walter. Dość blado narysowaną postać młodej mężatki, ubóstwiającej męża, grała p. Kościeszanka jak gdyby bez przekonania. Poprawny był p. Wesołowski.

Reżyserja p. Pawłowskiego dała sztuce stylową oprawę i uczyniła wszystko, aby "Oj, mężczyźni, mężczyźni" stali się magnesem przyciągającym publiczność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji