Artykuły

Trzy kobiety, trzy historie, trzy spowiedzi

"Coming out" Jacka Góreckiego w reż. Aleksandry Popławskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Iwa Poznerowicz w portalu Teatr dla Was.

Coraz więcej warszawskich teatrów nie zamyka swoich scen wraz z rozpoczęciem lata, tylko wykorzystuje lipcowe wieczory do prezentowania przedstawień, a nawet do wystawiania premier. Jednym z nich jest Teatr Dramatyczny, który na swojej Scenie Przodownik przygotował spektakl "Coming out". Tekst Jacka Góreckiego przeniosła na deski sceniczne Aleksandra Popławska. Od razu muszę zaznaczyć, że jest to jedno z tych wydarzeń teatralnych, które obowiązkowo trzeba zobaczyć. Przyczynili się do tego wszyscy twórcy przedstawienia. Bez żadnego wyjątku.

Spektakl to historie trzech kobiet opowiedziane w formie przenikających się monodramów. Poznajemy młodą, szaloną Simone Godet, dojrzałą, pozornie wyniosłą doktor nauk humanistycznych - Justynę Jabłońska i starą, zapomnianą aktorkę - Lilli. Co je łączy, a co dzieli? Dzieli prawie wszystko, wiek, wykształcenie, pozycja. A łączy? Pustka, tęsknota za bliskością, nieudana próba stworzenia szczęśliwego życia z drugą osobą. Tekst Jacka Góreckiego jest niesamowity, słychać to już po kilku minutach. Jest prawdziwy. Większość z nas, kobiet, szukała swojej drugiej połowy, tęskniła i cierpiała z powodu otaczającej nas pustki. Oczywiście często poszukiwanie miłości kończy się szczęśliwym spełnieniem, bywa też inaczej - jak w tekście Góreckiego. Te swoiste spowiedzi bohaterek pokazują także wyjątkową wrażliwość autora na subtelności kobiecej duszy, kobiecych pragnień.

Pomysł na interpretację tekstu jest dziełem reżyserki - Aleksandry Popławskiej - oraz aktorek: Anny Gorajskiej w roli Simone Godet, Agnieszki Wosińskiej jako Justyny Jabłońskiej i Krystyny Tkacz jako Lilli. Simone - najmłodsza, może najbardziej naiwna i niedojrzała - jest krzykiem, szaleństwem, bo tylko tak "młodość" potrafi wyrzucić z siebie ból, zawód, krzywdę. Zdrada i odrzucenie, które ją dotykają, są końcem życia. Emocje, których doświadcza i z którymi nie umie sobie poradzić, doprowadzają do zbrodni. Justyna, jak przystało na doktor nauk humanistycznych, przybrała powłokę zimnej obojętności. Co prawda właśnie w tym jej wizerunku przebija się najwięcej namiętności, seksualności. Scena z arbuzem jest energetyczną zapowiedzą miłosnego spełnienia, a zarazem przepełnia ją subtelność i delikatność. Agnieszka Wosińska w roli Justyny jest jak wulkan, który długo uśpiony wybucha z podwójną siłą.

Lilli kocha tylko siebie. Cały świat i liczni byli mężowie istnieli tylko po to, żeby Lilli była szczęśliwa. A na starość jest sama i nic nie ma sensu. Nikt o niej nie pamięta, nikt o nią nie dba. Dawno niewidziana Krystyna Tkacz ze swoim rewelacyjnym, niezapomnianym głosem potrafiła przekazać każdy niuans spowiedzi artystki, która pełnię życia umiała odnaleźć tylko na scenie.

Te trzy wybitne aktorki (po obejrzeniu spektaklu nie waham się użyć takiego określenia) stworzyły głęboko poruszające role. Niby każda z nich oddzielnie opowiada o swoim życiu, a jednak pozostałe subtelnie włączają się w każdą historię, są jej niezbędnym uzupełnieniem. Miałam wrażenie, że to nie jest spektakl, że przez szybę oglądam prawdziwe kobiety, które stają przed lustrem i ostatnim zrywem umierającej odwagi pokazują siebie. Przyznają się do swoich tęsknot, potrzeb, zbrodni, do swojego prawdziwego życia. One nie chcą już trwać w ukryciu. Nawet jeśli ta spowiedź, ten moment odwagi skończy się samounicestwieniem.

Muzyka to oddzielny spektakl. Została zagrana na żywo przez doświadczonych muzyków (Piotra Leniewicza, Karola Ludewa i Macieja Dłużniewskiego) w taki sposób, że stała się nierozerwalnie związana ze słowami, które płyną ze sceny. Ona podbija grozę najważniejszych sensów, znaczeń i gestów.

Głównym elementem scenografii Tomasza Mreńca jest ściana wypełniona liśćmi paproci, które poruszają się, falują. Aktorki stoją na ich tle, zlewają się z nimi, giną w nich jak w dżungli nienasyconego w namiętności życia. Wydaje się, że właśnie droga i świat, na który się zdecydowały, pochłonie je. Scenograf wykorzystał także każdy skrawek sceny, podzielił ją umownie trzema elementami: wielkie łóżko, łazienka i toaletka z lustrem. Wszystkie te miejsca odgrywają ważną rolę w opowiadanych historiach.

W moim mniemaniu spektakl Aleksandry Popławskiej to wydarzenie. Rzadko spotykam się w teatrze z sytuacją, że wszystkie elementy i wszyscy twórcy są tak doskonale dopasowani, że tworzą pełną i perfekcyjną całość. Poruszają w nas te emocje, które nie pozwalają zasnąć. I właśnie dlatego pomimo wakacji i relaksu ten spektakl obowiązkowo trzeba zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji