Artykuły

Wyszedł z teatru

Sztuki Tadeusza Różewicza są chętnie grane przez teatry ambitne, są wysoko cenione w kołach teatralnych koneserów. "Akt przerywany" czekał jed­nak blisko trzy lata na reali­zację sceniczną. Czemu tak długo?

"Akt przerywany" jest eks­perymentem. Proszę bardzo. Jest popisem zręczności. Zgo­da. Jest polemiką. Tym lepiej. Ba, ale polemiką z kim, z czym? Ze wszystkimi rodzaja­mi teatru, od staroświeckich tradycji do awangardy i pseudoawangardy. Jeżeli w jakim przypadku określenie "antyte­atr" ma sens - to chyba w stosunku do "Aktu przerywa­nego". Ale samym antyteatrem daleko nie zajedziesz. Na ho­ryzoncie migocze Różewiczowi jakiś całkiem odrębny, własny "teatr Tadeusza Różewicza" - ani Witkacy, ani Beckett, ani Ionesco, ani Białoszewski, choć z każdego po trochu. W pogoni za tym celem Różewicz wycho­dzi z domu, z siebie, ze sceny i z teatru. "Na scenach na­szych morduje się klasyków przy pomocy różnych pseudo-awangardowych chwytów. Nie zastąpi to jednak teatru współ­czesnego" powiada Różewicz w poprzedzającym "Akt przery­wany" "Wyznaniu autora". Nie zastąpi również teatru współ­czesnego negatyw bez pozyty­wu, obrócony w żart o zakro­ju kabaretowym, chociażby pierwszej próby. Różewicz o tym wie na pewno, i męczy się. "Akt przerywany" jest sztuką zmęczoną. Zarysem sztuki. Embrionem sztuki. A zarazem jej zewłokiem.

Ale jakże zręcznie spreparo­wanym! Pustka, błahość są oprawione w inteligentny, do­wcipny, pełen cienkich aluzji i odsyłaczy, zjadliwy monolog narratora, wyborny w swym sarkazmie i jadowitej ironii, w gorliwym nicowaniu różnych kostiumów teatralnych - a za­razem wzruszający w swym bezradnym poszukiwaniu tea­tralnego kamienia filozoficzne­go. Ów strip-tease narratora jest najmocniejszą stroną "Ak­tu przerywanego". Jedynym bohaterem tej sztuki jest Ta­deusz Różewicz.

Zalotne kpiny z różnych ro­dzajów teatru - to wystarczy­ło w tekście, drukowanym w "Dialogu". Na scenie STS do­dał Różewicz do sztuki akt drugi - nie przerywany - miała to być, jeśli dobrze rozumiem, ostateczna drwina z widza i stylistyki "normalne­go" teatru. Obróciła się prze­ciw autorowi. Zniweczyła to, co w "Akcie przerywanym" było mocne i budziło u widza różnorodne reakcje wrażenio­we. Obnażyło nie tylko świa­domą nikłość akcji scenicznej "Aktu przerywanego". Ukaza­ło słabość polemisty, który dla powtórzenia nie znalazł żadnej pointy poza najpospoliciej zastosowanymi skrótami. Doradzam usunięcie co prędzej całej tej części przedstawienia, która się toczy po przerwie.

Dla stylu i klimatu STS "Akt przerywany" wydaje się sztuką wymarzoną. I powinien długo utrzymać się w repertuarze. Uprosz­czona reżyseria HELMUTA KAJZARA jest bardzo sensowna, a w osobie JANA STANISŁAWSKIEGO znalazł Opowiadacz ze sztuki wy­bornego wykonawcę, który jasno, dobitnie klaruje ludziom co i jak, i zwierza się ze swego "aktu kapi­tulacji". Naturalistyczny, pełen potrzebnych gierek humor repre­zentuje udatnie KAZIMIERA UTRATA. W intymny, towarzysko-parodystyczny ton trafiła urodziwa IRENA ZACHORCZYŃSKA, KRY­STYNA ŚWIĘTOCHOWSKA ładnie śpiewała jako Michał Archanioł. Wi­dzowie kwitują "Akt przerywany" dużą wesołością i wewnętrznym za­dowoleniem, akt nie przerywany zniecierpliwionym oczekiwaniem końca spektaklu: oklaski po ostatecznym finale są więc niezasłużenie słabe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji