Artykuły

Solniki. "Krwawa jatka" w stodole

Dobra wiadomość dla tych, którzy nie mogą się doczekać spektakli Grupy Coincidentia. Choć kilka ostatnich przedstawień zostało odwołanych z powodu choroby aktorki - w sobotę (23.07) zapowiadana już dawno "Krwawa jatka" się odbędzie. W planowanym terminie.

Ale w innej obsadzie - powracającą do zdrowia Dagmarę Sowę w roli Barbary zastąpi Katarzyna Pietruska.

Znakomity spektakl według tekstu Michała Walczaka w reż. Łukasza Kosa odbędzie się w urokliwej najnowszej miejscówce teatralnej 20 kilometrów od Białegostoku. Ośrodek Solniki 44 - Siedlisko Kultury to świeżutkie, nowe miejsce na kulturalnej mapie woj. podlaskiego, które trzeba koniecznie zapamiętać. Niezwykły teatr niezależny Grupa Coincidentia tworzony przez Dagmarę Sowę i Pawła Chomczyka w leśnej głuszy, w Solnikach niedaleko Zabłudowa wyremontował prywatnie pięknie stodołę i postanowił stworzyć tam swoją bazę. Artyści otworzyli ją na początku lata i zaprosili widzów na specjalny projekt "7 spektakli na 7 jubileusz". Postanowili za darmo wznowić wszystkie spektakle z ostatnich siedmiu lat. A jakby tego było mało - to jeszcze tych, którzy nie mają własnego transportu, dowieźć za darmo autokarem. Od początku wakacji w Solnikach odbyły się dwa spektakle: "Faza Rem Phase" oraz "Krabat". Niestety kolejne, z powodu choroby aktorki, trzeba było odwołać: "Słoń i kwiat", "Murdas" oraz "Made in Heaven".

Choć Dagmara Sowa jeszcze do pełnego zdrowia nie wróciła, twórcy zdecydowali się zagrać spektakl. W brawurowej roli zastąpi ją Katarzyna Pietruska, znana m.in. z tytułowej roli w spektaklu "Cudowna" w Teatrze Dramatycznym.

Jak dojechać

Spektakl "Krwawa jatka" (wyłącznie dla widzów dorosłych) rozpocznie się o godz. 20 w sobotę (23.07) w siedlisku Solniki 44. Bezpłatne wejściówki należy rezerwować pod adresem info.solniki44@gmail.com (z podaniem imienia i nazwiska oraz informacją, czy rezerwujący chcą skorzystać z zapewnionego przez artystów transportu). Godzinę przed pokazem pod Białostocki Teatr Lalek zostanie podstawiony autokar, który zawiezie zainteresowane osoby na miejsce prezentacji i z powrotem. Ci, którzy mają własny transport, mogą dostać się tam za pomocą mapki umieszczonej na Facebooku Solniki 44.

Kolejny planowany spektakl w Solnikach to "Turandot" (4 września) przygotowany wspólnie przez Grupę Coincidentia oraz neTTheatre (Lublin). Dojdą też zapewne kolejne terminy - na Facebooku organizatorzy zapewniają, że postarają się możliwie szybko ustalić nową datę prezentacji odwołanych przedstawień, o czym będą informować poprzez stronę www.grupacoincidentia.pl oraz profil www.facebook.com/solniki44.

Szalona "Krwawa jatka"

Autotematyczne, wielowymiarowe, szalone i dojrzałe jednocześnie, niezwykle gęste, nasycone przedstawienie przypomina momentami przysłowiowe: sen wariata, taniec na szkle... a zarazem tak mądrze, choć boleśnie mówi o współczesnej Polsce. Ileż się w nim mieści: i frustracje młodego pokolenia aktorskiego, i dylematy niespełnionych aktorów starszej generacji sięgających po chałtury, i narodowe udręki, kompleksy i schizy, i uwierające Jedwabne, i Smoleńsk, i zły dotyk, i prowincjonalna ciemnota, i kreatywna, ssąca do krwi Warszawa, i nawiedzony agent z ADHD, i transwestytyzm, i strach przed ojcostwo-macierzyństwem, i kpina z mediów, show-biznesu i innych takich, co w pewnym momencie zaczynają zjadać własny ogon... i wiele, wiele innych wątków.

I nie jest tak, jak by się wydawać mogło, że za dużo tego, za gęsto, za intensywnie, że chaos, że nie da się takiego nadmiaru skomponować logicznie.

Otóż da się - znakomicie, przenikliwie, przewrotnie. Taka właśnie na swój sposób jest nasza Polska, niczym "krwawa jatka" (tytuł spektaklu): chaotyczna, zakompleksiona, poszatkowana. Której rzeczywiście chyba, jak pada w pewnym momencie ze sceny (co za paradoks, bo to słowa szalonego osobnika), potrzebny jest egzorcyzm.

Krew i kultura

Mamy tu gorzką, straszną, śmieszną wizję kraju, z każdą minutą wznoszącą się na coraz wyższe poziomy absurdu i groteski, a ciągle prawdziwą. Mamy tu przewrotnie podane na tacy to, co - jak słyszymy w spektaklu - najlepiej się teraz sprzedaje: krew i kulturę. Mamy nieustanną manipulację widzem - już nie wiadomo, kto nim jest - czy my, czy oni (ci na środku sceny), czy jawa to, czy sen, czy już zwariowaliśmy, czy jeszcze nie. Mamy wreszcie błogosławiony oczyszczający humor, którym twórcy przebijają nadęty balon polskich -izmów i fundują nam katharsis. Tyle że w pewnym momencie wszystkim chyba śmiech zaczyna zamierać w gardle, bo już nie wiadomo, czy jeszcze my śmiejemy się z tego, co na scenie, czy raczej dociera do nas cytat z klasyka, przykry niestety: "I z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie...".

Chcę dramatu

Oto mamy parę młodych aktorów, Barbarę i Macieja (Dagmara Sowa [teraz zastąpiona przez Katarzynę Pietruską] oraz Paweł Chomczyk). "Kukiełczą" po przedszkolach, szarpią się ze skąpymi zleceniodawcami, a przecież wszystko miało być inaczej. Jej zaczyna czegoś brakować, on jeszcze udaje, że to nie problem - "najważniejsze, że żyjemy sobie spokojnie". Ona chce w spektaklach "pasji bandyckiej, dreszczu, adrenaliny; może zaniżyliśmy poziom, zasuwamy jak małe samochodziki, może grozi nam nadprodukcja, ja chcę dramatu!". On jest bardziej zachowawczy, ale do czasu.

W końcu udają się do agenta, nadpobudliwego groteskowego osobnika (Paweł Aigner), który nakazuje zmienić wszystko: od wizerunku, przez miejsce zamieszkania, po całkowite przemeblowanie w głowach. Wyjeżdżają do wielkiego miasta Warszawy, żyją dniem dzisiejszym, szaleją... Aż w końcu wszystko się z hukiem kończy, wyjeżdżają. W ostatniej chwili dostają zlecenie: role w filmie kręconym gdzieś na Podlasiu, gdzie kończy się polskość i zaczyna się ciemność. Reżyser to Drakul Nosferatu, który stworzył wioskę grozy, na czarny rynek kinematografii chce wrócić filmem "Krwawa jatka", a film ma zainaugurować polską szkołę horroru.

Zdradzać za dużo szczegółów nie będziemy, by nie pozbawiać widzów przyjemności oglądania. Dość powiedzieć, że nasza sympatyczna dwójka dostaje zaszczytne role trupów i żywych trupów w filmach takich jak choćby "Konfesjonał grozy", "Krwawy wrak" czy "Stodoła zagłady" (w której, oględnie mówiąc, "przed laty zdarzyła się tragedia, po latach powraca i zabija, jak nietrudno się domyślić, chrześcijan"). To filmy durne, pełne mutantów, zombi, kosmitów; i tak absurdalne, że aż śmieszne, ale też przewrotnie przywołujące pewne uwierające nas tematy. I to wbrew pozorom w sposób dojrzały, bo w sytuacji, gdy w narodowych schizach tak się zapętliliśmy, że doszliśmy aż do ściany - odczarowujący pewne kwestie i pokazujący w groteskowej formie nasze wręcz "zmutowane" narodowe histerie.

Aigner: Wróciłem!

Świetnie w tym wszystkim znajduje się Paweł Aigner, niegdyś aktor Białostockiego Teatru Lalek, potem twórca niezależny, reżyser wielu ciekawych produkcji (z Sową i Chomczykiem zrealizował jako reżyser dwa spektakle), w Białymstoku przed długie lata, z różnych przyczyn, już niegrający. W "Krwawej jatce" na scenę powraca brawurowo, z diabolicznym chichotem, wykorzystując swój zestaw groteskowych min i gestów, do roli Drakula Nosferata - wymarzony. Z równą pasją i talentem wciela się w postać nadpobudliwego agenta aktorskiego, świetnie pokazując rozmaite szołmeńskie psychozy; w cwaną gapę ciotunię-przedszkolankę; w postać zgorzkniałego klowna przeżywającego swoje niepowodzenia i szalonego reżysera zjadającego mózgi swoich współpracowników.

Gdy wykrzykuje (jako Drakul): "Wróciłem! Pozdrawiam fanów, szczególnie tych, którzy kiedyś mi podstawiali nogi; teraz rzucam klątwy, zabijam, zjadam koty..." - nawet dla tych, którzy nie dostrzegą w spektaklu wątków autotematycznych - zabrzmi to zabawnie. Ale gdy dalej woła do widowni, niczym aktorskie memento mori: "staliście się wampirami, które wysysają, pogódźcie się z tym, staliście się tacy jak ja"; gdy w finale na scenie, jakby tego było mało, pojawia się jeszcze grób nieznanego aktora - senny koszmar środowiska aktorskiego - wielu widzom już nie jest do śmiechu.

Aignerowi nie ustępuje duet młodych aktorów - grają sugestywnie, w wielu scenach dowodząc przy okazji sporego talentu komicznego. Oboje też brawurowo i z dystansem traktują niektóre wątki autotematyczne. Jest też wątek lalek, rozmaitych form teatralnych, które inspirują Grupę Coincidentię od początku, a tutaj powracają w postaci odrzuconych lalek. Kluczowe są dylematy środowiska aktorskiego - kolejnych pokoleń opuszczających mury Akademii Teatralnej i po pierwszej euforii uwięzionych między pragnieniem robienia wartościowych rzeczy a koniecznością chałtur.

Znakomity jest też Mariusz Laskowski w roli Bambi. Rolę człowieka skrzyżowanego z sarenką, transwestyty, filmowego "podaj, przynieś, pozamiataj" gra wyjątkowo sugestywnie. Ma wdzięk, zmysłowość, powłóczyste spojrzenie. Jest stuprocentową kobietą... z włochatym torsem.

Co z nas zostało?

To rzeczywiście najdziwniejszy plan filmowy, jaki zdarzył się ostatnio w Białymstoku, dziwna kraina, w którym wszystko miesza się ze wszystkim - delikatna parafraza słów tekstu Walczaka dobrze dookreśla klimat panujący przez trzy godziny spektaklu. Jest jak membrana odbijająca wiele polskich dziwactw, żonglerka rozmaitych motywów filmowych, lalek, niuansów.

A jednocześnie to przenikliwy spektakl wiele mówiący o nas wszystkich, bynajmniej nie tylko o środowisku teatralnym. Po przejmującym finale każdemu uśmiech spełznie z twarzy i każdy chyba wyjdzie z teatru z pytaniem: Co się z nami, ze mną stało? Czy i dlaczego czegoś się wyparliśmy? Co zostało z nas dawnych? Umiemy się jeszcze rozpoznać?

[Fragment recenzji z 2011 roku]

*******

Teatr sprzeczności

Grupa Coincidentia to dwójka świetnych aktorów - Dagmara Sowa i Paweł Chomczyk, duet teatralny i życiowy. Na jednej scenie pracują ze sobą od czasów studiów w białostockiej Akademii Teatralnej. Wraz z kolegami z roku współtworzyli przez jakiś czas Kompanię Doomsday, potem Kompania podzieliła się na dwa zespoły - Teatr Malabar Hotel i Grupę Coincidentia właśnie. Co jakiś czas można ich oglądać w intrygujących spektaklach, które pokazują w zaprzyjaźnionych placówkach - ostatnio przed rokiem we współpracy z Białostockim Ośrodkiem Kultury przygotowali fantastyczną alternatywną historię stworzenia świata - "Made in Heaven", a wcześniej - z Białostockim Teatrem Lalek i artystami z Lipska - międzynarodowy projekt "Faza Rem Phase".

Nazwa grupy nie jest przypadkowa - sami siebie nazywają teatrem, w którym spotykają się sprzeczności. Tak faktycznie jest - i jest to zazwyczaj spotkanie z najwyższej półki. Co doceniają krytycy, jurorzy i widzowie najróżniejszych festiwali. Praktycznie wszystkie ich spektakle (czasem z udziałem zaprzyjaźnionych reżyserów i aktorów) to zaproszenie do niezwykłego świata teatru formy, z którą nieustannie eksperymentują. Proponują wielopłaszczyznowe opowieści, które zapadają w pamięć na długo.

Ich marzenie życia: Solniki 44 nie byłyby teatrem typowo repertuarowym, całorocznym, na to Coincidentia nie ma pieniędzy. Ale chce, by ośrodek stał się centrum produkcji spektakli, miejscem, w którym by je prezentowała w kilku miesiącach w roku, oraz przestrzenią, w której w przyszłości odbywałyby się warsztaty. Teatr chciałby też impresaryjnie pokazywać interesujące projekty z Polski i nie tylko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji