Artykuły

Wallenstein

W starannie wydanym progra­mie przedstawienia Jan Ciechowicz przypomina sceniczną tra­dycję "Wallensteina" w Polsce. Wynikają z tego przypomnienia głównie dwa wnioski. Pierw­szy - iż monumentalną trylogią historyczną Fryderyka Schillera interesowano się u nas właści­wie tylko w wieku dziewiętna­stym, wystawiając ją w częściach (m. in. J.N. Kamiński, S. Koźmian, J. Kotarbiński). I wniosek drugi - że nie wystawiono jej nigdy dotąd w całości. Tak więc dopiero teraz, niemal w dwieście lat po napisaniu, mamy polską prapremierę "Wallensteina".

Mehring napisał, że w dziele tym Schiller osiągnął "szczyt twórczości poetyckiej". Przeko­nanie to podzielali również inni krytycy, także polscy, choćby Stanisław Tarnowski. Zdają się też je podzielać, a w każdym razie mają świadomość rangi tekstu, realizatorzy przedstawie­nia w Teatrze Wybrzeże. Zaanga­żowano tu najlepsze siły i środ­ki, na jakie stać tę placówkę obecnie. A jednak rezultat ogromnego przedsięwzięcia - trylogię pomieszczono w jed­nym, blisko cztery godziny trwa­jącym wieczorze! - budzi wąt­pliwości.

Krzysztof Babicki zachował kolejność i układ poszczególnych części utworu od "Obozu Wallen­steina", który liczy w jego sce­nariuszu jedenaście stron tekstu i pełni właściwie funkcję pro­logu, przez "Piccolominich" po "Śmierć Wallensteina". Ze skróta­mi, oczywiście, i z pewnymi przesunięciami (np. niektóre po­staci drugoplanowe lub sceny połączył w jedną). Posłużył się przy tym tłumaczeniami kilku autorów: Jacka S. Burasa w części pierwszej i drugiej oraz Edwarda Csató i Zbigniewa Krawczykowskiego w części trze­ciej. Pod względem słownictwa i stylistyki, a także klimatu, są one niejednorodne. Chwilami aż rażą rozbieżnością form języ­kowych stosowanych dla tych samych pojęć. Może nie jest to sprawa najistotniejsza, ale prze­cież drażniąca w przedstawie­niu konsekwentnym, gdy idzie o interpretację tekstu.

Babicki odrzuca wszelką ro­dzajowość i opisowość historycz­ną. Nie interesuje go malowidło z epoki, jakim przecież bywał "Wallenstein" na scenie. Skupia się na tym, co wydaje mu się w tekście uniwersalne - na dra­macie jednostki wobec historii, także na dramacie władzy. Roz­grywa go w przestrzeni, która przypomina wcześniejsze jego in­scenizacje, choćby "Irydiona" - jest niedookreślona i symboliczna zarazem, jakby zawieszona pomiędzy różnymi epokami. Wi­dać to szczególnie wyraziście w kostiumach i detalach scenogra­ficznych, które łączą elementy rozmaitej proweniencji: battle-dress występuje obok stylowego szesnastowiecznego kostiumu, i pikowanego płaszczyka księżnicz­ki Tekli, jakby wyjętego z prywatnego butiku.

To "szaleństwo" scenograficz­ne nie najlepiej służy przedsta­wieniu. Podejrzewam, iż widz, nie oswojony z dramatem Schil­lera i z historią Wojny Trzy­dziestoletniej, staje bezradny wobec wielu scen i postaci. Gdzie, dlaczego i po co wszystko to się dzieje - nie bardzo wia­domo. Również i dlatego, że re­żyser stosuje z upodobaniem tzw. grę wbrew tekstowi. - Np. każe dwójce młodych, Maksowi i Tekli, rozpościerać przeście­radło na łóżku miłości w lirycz­nej u Schillera scenie spotkania. Brutalizuje inne sytuacje zabie­gami na granicy teatralnego ki­czu. Octavio Piccolomini szanta­żuje podwładnych w jatce (czyż­by - historii?), pośród wiszą­cych atrap połci mięsa. W innej scenie zabija szczury, dokładnie demonstrowane potem widowni. Występuje czołówka aktorów gdańskiego teatru, a sens działań większości postaci trudno uchwycić. Właściwie nie sposób wskazać rolę, która nie budzi zastrzeżeń. Ciepła i ujmująca kobiecość Ewy Kasprzyk to za mało na księżniczkę Teklę. Niedosyt pozostawia również Halina Winiarska w roli ironicznej i przebiegłej Hrabiny Terzky. Młody Piccolomini, którego gra utalentowany Jarosław Tyrański, rozmywa się w nadekspresji. Dla odmiany, jego ojciec w in­terpretacji Henryka Bisty - jest nieznośnie rezonerski. Sam zaś Wallenstein, którego gra Sta­nisław Michalski, pozbawiony jest nie tylko wielkości i tajem­nicy, ale nawet bogactwa prze­żyć i myśli Schillerowskiego pierwowzoru. Piszę te słowa z przykrością tym większą, że niejednokrotnie pisałam o przedstawieniach Krzysztofa Babickiego w zgoła odmiennym tonie. Jednak nie przekonał mnie, że teatr polski niesłusznie zapomniał o "Wallensteinie". Choć zarazem, paradok­salnie, wzbudził tęsknotę za tym, co może jeszcze dzisiaj poru­szać w lekturze dramatu. Za Schillerowską poezją i za szla­chetną kategorią tragizmu, tak bezwzględnie wyrugowanymi w tym przedstawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji