Artykuły

Próbowanie Wallensteina

PRÓBA w teatrze ma zawsze w sobie coś fascynującego. To osobny, niepowtarzalny spektakl, gdzie mie­szają się kwestie po­staci z prywatnymi zdaniami aktorów.

Tworzona prawda ilu­zji stapia się z co­dziennością kulis. Przypadkiem powstają znaczenia, odkrywa się sens tekstu napisanego przed stuleciami, jakby wprost do nas. Aktorzy nakładają maski swych postaci, grają siebie próbu­jących role, są sobą. Przyjaźnie, animo­zje, demonstrowana obojętność, ukrywa­ne zainteresowanie, brawura i skrępowa­nie - wszystkie te uczucia, stany psychiczne zdają się falować tworząc niepowta­rzalny stan napięcia. To gęstość emocjo­nalna sprawia właśnie, że czasem teatr w swym udaniu, ze swą nieustanną grą znaczeń, wydaje się prawdziwszy, bar­dziej szczery, niż życie na zewnątrz, na ulicy.

Kiedy wychodzę przez scenę po próbie "Wallensteina" Schillera, mijam za kuli­sami lilie porastające jezioro w "Białym łabędziu" Strindberga. Próba nowego przedstawienia Krzysztofa Babickiego zdaje się łączyć w jeden ciąg z tym, co - bardzo serio - zrobił dla dzieci. Rzeczy­wiście - robi on konsekwentnie swój własny teatr, gdzie powracają motywy i ob­sesje.

Próbuje się od listopada roku zeszłego, aby w połowie marca tego roku po raz pierwszy w Polsce przedstawić publiczno­ści trylogię dramatyczną Schillera, stopioną w jeden spektakl pod tytułem "Wallenstein". Próby, które oglądam 20 i 21 lutego prezentują już sytuacje, dojrzewające interpretacje ról. Nie ma ko­stiumów, markowana jest scenografia. W efekcie tych właśnie warunków, odbie­ram chwilami efekt ćwiczeń z pantomimy. Aktorzy muszą pokonywać opór przedmiotów - nieistniejących. Słuchać muzyki, która jeszcze nie brzmi. Nieliczne, uży­wane już rekwizyty - jak szpada - zdają się mieć wyolbrzymione znaczenie.

W scenie uczty z "Piccolominich" Hen­ryk Bista (Octavio Piccolomini) posłusznie usuwa się na inne miejsce, aby nie za­słaniać szczytu stołu w kształcie zwierza. Ten stół, niknący za kulisami, zwieńczo­ny ziejącym pyskiem, jeszcze nie istnieje na scenie - ale to nikomu nie przeszka­dza. Dochodzenie do właściwego kształtu spektaklu więcej ma z matematyki, niż boskiego szaleństwa natchnienia. Jak sta­nąć, w jakiej odległości od partnera, gdzie przejść aby nie zniknąć ze smugi reflektora (który dopiero zaświeci) - te wszystkie problemy trzeba rozwiązać, na­raz, precyzyjnie. I przecież to dla wido­wni; a więc trzeba skorygować scenę, al­bo - dodaje Babicki z chłodnym humorem - nie sprzedawać biletów na balko­ny. Wobec tego jeszcze raz od początku. I jeszcze raz, po raz któryś tam, tego tyl­ko dnia - aż do efektu, który zadowoli wszystkich, bo będzie tym jedynym właś­ciwym.

Gdzieś w tle tej morderczej gry w dos­konałość maczają cienie; realia scenicz­nej rzeczywistości, mające znaczyć tak wiele. Papugi, szczury, worki, szpada, manierka nie wydają się wcale mniej waż­ne, niż analiza psychologiczna, jaką za­czyna przeprowadzać Bista drążący zachowanie i reakcje swojej postaci, aby w końcu być pewnym ich powodu.

Pośród tych, powtarzanych w nieskoń­czonej ilości wariantów scen, jest kilka kluczowych dla rozwoju akcji przedstawienia. lustrują one wybrany przez Babickiego styl. Scena uczty z "Piccolominich", po przybyciu wysłannika cesarza Austrii Questenberga (Florian Staniewski), uka­zuje kontrspisek realizowany pod osłoną beztroskiej bezmyślnej zabawy. Celem misji Questenberga jest powściągnięcie rosnącej potęgi Wallensteina. Z kolei zwo­lennicy Wallensteina postanawiają dowód­ców wiązać tak, aby wraz z nim musie­li zwrócić się przeciw cesarzowi. Trzeba to wszystko zagrać. I jeszcze, już próbu­jąc, wziąć pod uwagę to, co zobaczą wi­dzowie - ogromną kukłę Questenberga, wyrażającą właściwe znaczenie tego, co się dzieje. Zadawane w nią szpadami sztychy- mają uwyraźnić - i jednocześnie ukryć - sens tego, co się odbywa. Uwy­raźnić dla widowni. Ukryć dla partnerów scenicznej akcji; tych, którzy zostaną wciągnięci w pułapkę i podpiszą doku­ment o zmienionej treści. Jerzy Łapiński (Illo) i Jerzy Kiszkis (Hrabia Terzky) mają to zagrać, teraz, natychmiast - choć ku­kły jeszcze nie ma. Próbują więc wyimaginowanych ciosów. Ale także ćwiczą udawane rozbawienie i beztroskę, jakie po­drywać muszą właściwą treść ich rozmowy.

Dla odmiany scena Wallensteina (Stanisław Michalski) i Maxa Piccolominiego (Jarosław Tyrański) ze "Śmierci Wallensteina", pozbawiona jest wielkich efektów widowiskowych - jakie na razie trzeba sobie wyobrażać.

Opiera się na napięciu psychologicz­nym: zdaje się lustrować związek dwóch postaci, zdradza tajemnicę motoru działań Wallensteina, ale też jednocześnie jego osobowości - uniemożliwiając jednoznaczną ocenę postaci. Motywem przewodnim tej sceny jest kwestia Wallensteina "Ziemia zaś złego jest własnością ducha" Michalski wygłasza tyrady swego bohatera z siłą, którą wyraża gest - trzymając za ramiona unieruchomionego w uścisku, stężałego - w paraliżującej grozie? - Tyrańskiego. W następnych wersjach tej sceny, porówna­nia z Cezarem prowadzącym na Rzym le­giony, wygłaszane są tonem ironicznym. Michalski rysuje teraz postać gracza, który igra emocjami swego partnera, przyta­cza argumenty, jakich nie traktuje sam serio. Kuszenie siłami zła, które jak chce Wallenstein, rządzą wszystkim, co ziem­skie, staje się zarazem diaboliczne i iro­niczne. Sens tej sceny pozostanie chyba taki, ale... Jarosław Tyrański wydaje się tu reżyserowi zbyt sztywny w swej pozie. Babicki mówi: "Masz się opierać, nie słuchać zahipnotyzowany".

Teraz następuje dwugodzinna scena: Henryk Bista i Krzysztof Gordon pracują nad rozmową Piccolominiego i Buttlera, która, jak można przypuszczać potrwa około 8 minut w spektaklu. Jest to part­nerstwo bezlitosnego dążenia do dosko­nałości i szyderczej autoironii. Podsyca płomień reżyser, który uprzejmie co chwi­la przyznaje, że owszem, jeszcze nie jest dobrze. Trzeba mieć żelazną logikę i ta­kie same nerwy, żeby tak - spokojnie - pracować, wciąż odrzucając to co się przed chwilą wymyśliło. Za kulisami wciąż czeka na swoją scenę z Bistą Jarosław Tyrański... Wreszcie, wszyscy trzej, uznają, że - może tak zostać. W centrum uwagi widza będzie szpada - zwrócona przez Buttlera, potem przyjęta. Ta sama szpa­da, która stanie się narzędziem mordu. A więc gest przyjęcia jej pieczętuje w istocie morderczy pakt. Przypieczętuje go także błazeńsko haust z manierki, która (za drugim razem, właściwa) zjawia się na scenie. Element komediowy, wprowadzony świadomie na początek i koniec tej sceny, spotęguje tylko jej grozę.

Wreszcie zza kulis może wyjść do swo­jej sceny Tyrański. Rozmowa ojca z synem została odczytana przez Babickiego poprzez "Hamleta". I znowu rozpisywany precyzyjnie ruch postaci, markowanie ciosu szpadą w szczura. Psychologia posta­ci związki między nimi ma tłumaczyć każdy ruch. Czy emocje Piccolominiego - ojca są na tyle silne, żeby mógł rzucić syna o ścianę? Tak, wstręt - podpowiada Babicki. Wzburzenie i wstręt - syn, drwiący z ojca hołubi podjętego z ziemi martwego szczura, niby tkliwą pamiątkę. Oj­ciec początkowo tego nie widzi, potem reakcja musi być gwałtowna - i wyrażać wszystko, nie tylko odruch wstrętu. Tak, ale czy... Bista działa dalej, niezmordo­wany niby maszyna, kwestionuje wszystko, co przed chwilą zrobił. Urywa próbę sa­kramentalne "Dziesięć minut przerwy",

Kiedy wychodzę z teatru, wiem, że wszystko zaczęło się od początku. I bę­dzie trwało, niezależnie od pory dnia, potem nocy. Tak długo, aż wszyscy uznają, że - może być. Babicki deklarował, że poprzez klasyczny tekst Schillera chce podjąć rozmowę ze współczesną widownią. Wiem, że będzie to dialog serio - i nie kosztem autora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji