Artykuły

Masłowska w Ameryce (i nie tylko ona)

Nasze teksty mogą z powodzeniem trafiać na teatralne deski całego świata, pod warunkiem że ktoś zadba o ich dobre przekłady na kilka najważniejszych języków - pisze Mike Urbaniak w Gazecie Wyborczej - dodatku Wysokie Obcasy.

Nie zdążyłem nawet dokołować moim dreamlinerem do rękawa na lotnisku O'Hare w Chicago, gdy facebookowy mesendżer wydał z siebie charakterystyczne "blink!". "Mike, jeśli nie masz jeszcze dość teatru, w Chicago grają w weekend Masłowską. Chcesz się wybrać?" I weź tu, człowieku, odpocznij. "Oczywiście!" - odpowiadam i dostaję za chwilę potwierdzenie rezerwacji. Tomek Smolarski, odpowiedzialny w Instytucie Kultury Polskiej w Nowym Jorku za sztuki performatywne, działa jak błyskawica.

Kilka dni później wchodzę do The Trap Door Theatre w Bucktown, kiedyś bardzo polskiej, dzisiaj najbardziej hipsterskiej dzielnicy miasta. Punkt 20 ("O ósmej, teatr jest zawsze o ósmej!" - mówił Roy Cohn w "Aniołach w Ameryce" Tony'ego Kushnera) siedzę już na widowni z kieliszkiem chardonnay, bo w amerykańskich teatrach offowych widzowie bez alkoholu nie zasiadają w fotelach. Za chwilę zacznie się "No Matter How Hard We Try". Pod tym angielskim tytułem kryje się "Między nami dobrze jest" Doroty Masłowskiej w świetnym tłumaczeniu Artura Zapałowskiego i reżyserii Maxa Truaxa.

Ten zamówiony przez Grzegorza Jarzynę i wystawiony w TR Warszawa z Danutą Szaflarską w roli Osowiałej Staruszki dramat znalazł się w przepięknie wydanym przez Instytut Adama Mickiewicza tomie "(A)pollonia: 21st-century Polish Drama and Texts for the Stage" pod redakcją Joanny Klass, Krystyny Duniec i Joanny Krakowskiej. Wydanym po to, by sławić na świecie, szczególnie anglojęzycznym, współczesną polską dramaturgię. Było to jeszcze w czasach przed "dobrą zmianą", kiedy IAM i instytuty kultury polskiej nie miały prikazu, by promować najgorsze, ale prawilne ideologicznie miernoty artystyczne oraz ludzi z tak wybitnym wkładem we współczesną sztukę, jak Lech Kaczyński (niedługo błogosławiony) i Jan Paweł II (od dawna święty).

Na amerykańskie sceny trafił nie tylko tekst Masłowskiej - wspomnę choćby sztukę "Made in Poland" Przemysława Wojcieszka wyprodukowaną przez The Play Company i wystawioną w reżyserii Jacksona Gaya w 59E59 Theaters na off-Broadwayu. Ale żaden polski tekst dramatyczny nie cieszy się ostatnio za oceanem takim wzięciem jak nagrodzona sześć lat temu Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną i przełożona na angielski przez profesora slawistyki na Uniwersytecie Michigan Benjamina Paloffa "Trash Story" Magdy Fertacz. Po inscenizacjach w Los Angeles i Nowym Jorku (z entuzjastyczną recenzją w "The New York Times" włącznie) przyszła teraz kolej na Chicago. Premiera w przyszłym roku.

Cóż to nam mówi o współczesnej polskiej dramaturgii? Ano tyle, że nasze teksty mogą z powodzeniem trafiać na teatralne deski całego świata, pod warunkiem że ktoś zadba o ich dobre przekłady na kilka najważniejszych języków (angielski, niemiecki, francuski, rosyjski) i kilka "mniejszych", na przykład szwedzki czy hebrajski, bo zarówno w Szwecji, jak i Izraelu (mamy na to dowody) nasza rodzima twórczość dramaturgiczna cieszy się sporym zainteresowaniem.

I mogłaby się cieszyć jeszcze większym, gdyby jakaś polska instytucja - może IAM do spółki z Instytutem Teatralnym i instytutami kultury polskiej - zajęła się w profesjonalny sposób systematyczną promocją dorobku naszych jakże utalentowanych dramatopisarzy i dramatopisarek.

Dlaczego raz w roku najważniejsze zagraniczne teatry i zajmujący się teatrem ludzie nie mogliby dostawać wyboru przełożonych na ich języki świeżutkich polskich dramatów? Czy to takie trudne? Drogie? Niewykonalne?

Niechaj wędrują w świat teksty i Magdy Fertacz, i Tomasza Śpiewaka, i Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, i Pawła Demirskiego, i Agnieszki Jakimiak, i Mateusza Pakuły, i Jolanty Janiczak, i Julii Holewińskiej, i Michała Walczaka, i Marty Guśniowskiej, i Artura Pałygi, i Maliny Prześlugi, i tak dalej. Niech zdobywają sceny i widzów poza naszym podwórkiem. Niech się konfrontują z innymi kulturami. Niech mówią do ludzi w innych językach niż polski, bo - parafrazując "Między nami dobrze jest" Masłowskiej - we Francji mówią po francusku, w Niemczech mówią po niemiecku, nawet w Czechach mówią po czesku. Tylko w Polsce mówi się po polsku. No, i może jeszcze w Chicago.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji