Artykuły

Dla tych, którzy nie wiedzą

"Śmierć w starych dekora­cjach" wg opowiadania Ró­żewicza w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego kończyła sezon na dużej scenie Teatru Polskiego. Premierę miała w festiwalowe dni poświęcone polskim sztukom współ­czesnym. Premierowe przedstawie­nie miało defekt techniczny: prawie nic nie było słychać. Nawet z per­spektywy czwartego rządu, w któ­rym siedziałem (a ile rządów było za mną?). Skoro nie słychać - mo­że tak zamierzono? Zdałem się więc na oglądanie odwróconego teatru, który umiejscowiono na... widowni i na słuchaniu tego, co się działo wokół mnie, pośród publicz­ności usadzonej przewrotnie na scenie. Dopuściłem myśl, że taka antyteza teatru jest możliwa. Bywa­łem już na przedstawieniach, w któ­rych głos aktorów niósł nie tyle tekst, ile emocje, ważne były nie słowa, a drgnienie strun głoso­wych, barwa, załamania głosu...

Ale - okazało się - u Grzego­rzewskiego było nie tak jednak. Na­stępne spektakle, które oglądałem, były słyszalne. Niemniej pierwsze wrażenie nie całkiem ustąpiło. Bo - słowo - choć słyszalne, nie nabra­ło spodziewanego znaczenia, poza niektórymi, słowami-znakami, któ­re zresztą docierały nawet podczas chybionej technicznie premiery. Niech mi kto zresztą to wmówi, że w tekście Różewicza jest odwrot­nie, że nie można by w nim za­stąpić całych akapitów innym, rów­nie "zwyczajno-banalnym" tekstem (tylko kto to potrafi?). Cała frapu­jąca zagadka jego poezji polega m. in. na tym, że rodzi się ona na pograniczu zwyczajności, prozy i banału; może dlatego jest wielka? Wiemy jak nieznaczny krok dzieli wielkość od śmieszności...

Słyszałem kiedyś przed laty sło­wa Różewicza, który przez telewi­zję powiedział kilku milionom ro­daków: I jak to, człowiek parę ty­godni temu wylądował na Księży­cu, a na Ziemi nic się nie zmieniło? Nic? Był w tym śmieszny i tragiczny, jak śmieszny i tragiczny jest dziś każdy obywatel plane­ty Ziemia.

GRZEGORZEWSKI usadowił nas, widzów na scenie. Zmień perspektywę, spójrz w życie, zobacz tamten teatr, bo to dopiero teatr. Choć po tamtej stronie śmierć to po prostu śmierć, jednak zasta­nów się, czy życie to naprawdę ży­cie. Co jest namacalną rzeczywi­stością, a co złudzeniem, co orygi­nałem, a co atrapą, co twarzą, a co okolicznościową maską? I pomyśl w tym kontekście o dwuznaczności kultury i sztuki.

Przedstawienie zamknięte w kil­kudziesięciu minutach jest jak za­gęszczona projekcja obrazów ja­wiących się człowiekowi w godzi­nę śmierci, obrazów odbijających potoczną realność, a równocześnie urastających do wymiarów za­gęszczonych metafor. Lot samolo­tem to lot samolotem, ale i jakby nadrealna rzeczywistość, w której pomieszały się czasy; stewardessa urasta niespodziewanie do ucieleś­nionej syntezy kobiecości: matki tulącej do łona, karcącej nau­czycielki, wymarzonej dziewczyny­-anioła z młodzieńczych snów, de­mona. Szczenięca szkolna rzeczy­wistość miesza się z nieszczenięcą konspiracją, a wszystko zderza z przyziemną realnością praktyczne­go współpasażera, który wie, jak tanio urządzić się w Rzymie. Takie splątanie różnych planów, różnych czasów występuje w całym przed­stawieniu. A prowadzi je rzadko spotykana muzyka, od dźwięku rozstrojonych skrzypiec po erupcję uporządkowanych dźwięków pate­tycznej symfonii.

TRUDNO mi się pisze o tym przedstawieniu. Po pierwszej bytności w teatrze, postano­wiłem pójść po raz drugi, po dru­gim, musiałem być znowu. I chciałbym chyba jeszcze kilkakrotnie. I nawet ukryć się między rzędami foteli, aby poznać to od innej strony, spojrzeć w twarz wi­downi i z bliska wczuć się w aktor­skie emocje. Być może to przedsta­wienie powinni oglądać tylko ci, którzy chcą, są gotowi, albo mają potrzebę uczestniczyć w takim dzie­le więcej niż raz, jak zdarzają się czytelnicy wracający kilkakrotnie do lektury tej samej książki.

Bo chyba nie od razu widz - za­skoczony niekonwencjonalną sytua­cją - kontaktuje z tym, co w tym przedstawieniu prawdziwie niezwy­kłe. Nikt z piszących dotąd o tym przedstawieniu nie zwrócił np. u­wagi na coś, co zupełnie unikalne na planie aktorskim. A zwróćcie uwagę na nieme do połowy spekta­klu, nie rzucające się w oczy, bo sprowadzone długo wyłącznie do wewnętrznych napięć aktorstwo Wojtycha, na jego półdrgnienia, ćwierćgesty, twarz kamienną i nie­zmienną, na hamowanie emocji, nim buchnie, eksploduje, bez huku i dy­mu, w zwyczajnie, a niezwykle wy­powiedzianych dwu słowach otwie­rających monolog: "A ja..." Sprawdźcie, jak z nim kontaktuje się emocjonalnie, odległy o dwa piętra, poza łącznością wzrokową Cezary Kussyk. Albo spójrzcie w oczy napiętemu do ostatnich granic Bogdanowi Kocy... Zresztą więk­szość wykonawców, może poza Zdzi­sławem Kozieniem (zresztą dosko­nałym) otrzymała zadania aktorskie wybiegające poza konwencjonalne oczekiwania. I podjęli je: Ewa Ka­mas, Mirosława Lombardo, Jadwiga Skupnik, Jerzy Fornal, Piotr Ku­rowski, Andrzej Mrozek, Erwin No­wiaszak, Jerzy Racina, Andrzej Wilk, Andrzej Wojaczek. Najwi­doczniej zostali usidleni przez Grze­gorzewskiego, przekonani, a może co poniektóry czekał na taką spo­sobność?

"Śmierć w starych dekoracjach" wzbudziła spore kontrowersje. Plot­ka - dementowana potem z kół zbliżonych do Różewicza - niosła nawet, że autor był po premierze zdegustowany. Sam byłem świad­kiem, jak człowiek mający prawo do miana "różewiczologa" urągał spektaklowi. I nie dziwię się. Nie jest to bowiem na pewno przedsta­wienie dla tych, którzy wiedzą. Wiedzą, czym jest twórczość Róże­wicza. Wiedzą, co to jest teatr, gdzie są jego granice. I wiedzą, co to jest życie, prawda, etyka, kultu­ra, śmierć. Ci, co wiedzą, stanowią chyba większość. Więc nie dla nich raczej to przedstawienie. Oni nie są wrażliwi na to w jakich dekora­cjach umrą. Spektakl Grzegorzew­skiego pozostaje dla tych, którzy nie wiedzą, wątpią, szukają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji