W stanie hipnozy?
Konsekwentnie, Agencja "Kontakt" sprowadza do Gdańska renomowane zespoły teatralne, na razie warszawskie i serwuje spektakle z gwiazdami. Magia nazwisk ma przyciągać widzów. Jak dotąd to się udaje. Teatr "Wybrzeże" na "Mazepie", dramacie wyreżyserowanym przez Gustawa Holoubka na 45-lecie pracy artystycznej wielkiego aktora, pękał dosłownie w szwach.
Dramat Juliusza Słowackiego "Mazepa" zrealizowany został w Teatrze Ateneum przed dwoma laty. Pokazywała go już telewizja, składając hołd Gustawowi Holoubkowi. A teraz widzowie w Gdańsku mogli się przekonać, jak czują się na scenie, oko w oko z obcą, choć pełna dobrej woli i miłości widownią, tacy aktorzy jak Gustaw Holoubek, Marek Kondrat, Piotr Fronczewski, Krzysztof Kolberger, czy w epizodzie Ewa Wiśniewska. Każdy a tych artystów owiany jest swoistym mitem, każdy uważany jest za osobę sławną, zdolną, która z pewnością zrobiła sceniczno-filmową karierę.
Obronną ręką z gdańskiej konfrontacji teatralnej wyszli tylko Gustaw Holoubek i Marek Kondrat. Magda Wójcik, młoda aktorka, wschodząca gwiazda (na ekranach film "Oczy niebieskie", w którym gra główną rolę) okazała się dobrą odtwórczynią roli Amelii, żony Wojewody - pięknej i nieszczęśliwej, niesprawiedliwie posądzonej o zdradę. Wojewoda (Piotr Fronczewski) ma silnie rozwinięte poczucie własności wobec dziecięcej i aniołkowatej Wojewodziny, którą raczej powinna być jego córką, a może i wnuczką niż maltretowaną żoną.
Mazepa był postacią historyczną (Jan Iwan Mazepa Kołodyński), który dzięki niespokojnej naturze trafił do literatury, nie tylko polskiej. Był również bohaterem poematów symfonicznych, baletu. Uwieczniano go na obrazach. Najważniejszym wątkiem, we wszystkich utworach poświęconych Mazepie był romansowy charakter pana z Wołynia. W dramacie Słowackiego Mazepa staje się paziem, zwanym Mazo, króla Jana Kazimierza. Monarcha też miał słabość do płci pięknej, więc Mazepa jest mu w swoisty sposób potrzebny, szczególnie w domu Wojewody, który dość nieopatrznie poślubił młodą i pełną wdzięku Amelię.
Spektakl warszawski rozpoczyna urocza scena. Za muślinami Wojewoda przykrywa płótnem nagą postać pięknej żony. Efektowny początek, zmyślne wprowadzenie w dramat. Reżyser Gustaw Holoubek z duszą znawcy i mistrza wyreżyserował niektóre fragmenty przedstawienia, a co ważniejsze, granego przez siebie króla Jana Kazimierza zachował w dostojeństwie i umiarze. Jest dostatecznie władczy, ale i potrafi oddać się fantazjom. Scena z Amelią, kiedy to starzec gniecie w uniesieniu dłonie młódki, jest doskonale zagrana.
Niestety, nie za wiele takich aktorskich smaczków w tym spektaklu. Utwór Słowackiego, traktowany przez biografów poety, a także historyków literatury ze swoistą pobłażliwością, daje spore możliwości sceniczne. "Mazepa" nie należy do owych wielkich dzieł romantycznego wieszcza, którymi ongiś zapełniano, po kilkanaście razy w sezonie, sceny naszych teatrów, a widownia czekała na kolejną interpretację z zapartym tchem. "Mazepa" trafia do repertuaru z umiarkowaną częstotliwością, chociaż jest utworem wskazującym na wyraźne poczucie humoru i ironię Słowackiego. Marek Kondrat, właśnie jako Mazepa, znakomicie zrealizował zamiar poety i również reżysera. Jest dostatecznie przebiegłym hulaką, ale jeśli trzeba i kawalerem pełnym humoru. Potrafi też być oddanym przyjacielem. Skrzętnie skrywa lęki, które szczególnie w końcowych scenach są trudne do ukrycia wówczas, gdy szaleństwo opętanego zazdrością i nienawiścią Wojewody sięga zenitu. Wojewoda syczy do ucha syna, przed pojedynkiem z Mazepą: "Zamorduj go!"
Syn Zbigniew - jedyne dziecko Wojewody (Krzysztof Kolberger) - platonicznie kocha macochę. Ale w tym spektaklu głównie miota się i wrzeszczy. Czasami brakuje mu tchu, tak przeżywa, że słowa utykają mu w gardle. Kolberger ma wyraźne kłopoty z interpretacją tekstu Słowackiego. A przy tym jego Zbigniew jest drażniący i histeryczny.
Wojewoda - w interpretacji Piotra Fronczewskiego - jest moim największym teatralnym rozczarowaniem. Sztucznie ustawiony głos (swoista chrypa z charczeniem), groźne miny, manieryczne tony i "siekany" tekst, tak jakby ciągle wypowiadany, "cedzony" przez zaciśnięte zęby.
Jeszcze w dramacie nic nie wiadomo, jeszcze akcja się zawiązuje, a już Wojewoda wściekły. Chodzi też po scenie w charakterystyczny, zamaszysty i kiwający się sposób. To męczy. Końcowe sceny "Mazepy" - rozpacz ojca nad trumną syna są nieznośnie werystyczne. W ogóle za mało w tym przedstawieniu umowności, a za wiele siłowego pokonywania przestrzeni scenicznej. Wszystkie do dna, do dechy. Teatr pełen manier i nieznośnego aktorskiego przeżywania. W tej konwencji "utrzymała" się Ewa Wiśniewska - Kasztelanowa. Pojawia się na scenie przez chwilę i już wszystko wie. Poucza, mądrzy się i kroczy dumnie nie przymierzając jak królowa Bona, a jest zaledwie mało tolerowaną krewną.
Najciekawsze scenicznie wydały mi się efekty plastyczne - światło i dekoracje Marcina Stajewskiego oraz muzyka Wojciecha Borkowskiego, z frazą modulującą romantyczną śpiewność i akcentującą nastrój niepokoju.
Przyjazd renomowanego teatru ze stolicy na "prowincję" powinien być wydarzeniem. I teoretycznie był, bo poszły wszystkie bilety. Widzowie uwierzyli na zapas aktorom i niektórzy dali się uwieść. Teraz po spektaklu klaszcze się na stojąco. To należy ponoć do dobrego tonu. A ciekawa jestem, kiedy widownia zacznie gwizdać. szczególnie wówczas, gdy nie rozumie tekstu i ma już dość wrzasków ze sceny. Gustaw Holoubek na początku spektaklu zahipnotyzował widzów. Pomogło to pozostałym aktorom. Nie zawsze jednak grywa się z Holoubkiem.