Przyjdzie na pewno
"Któżby chciał zobaczyć życie takim jakie jest, gdyby mógł tego uniknąć" - mówi Edmund Tyrone, alter ego samego 0'Neilla w autobiograficznym Zmierzchu długiego dnia. Mógłby to zdanie powtórzyć każdy z bohaterów Przyjdzie na pewno, sztuki, która w reżyserii Jerzego Antczak weszła we wrześniu na afisz Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy. Oba te utwory należą do "drugiej kariery" 0'Neilla. Tak nazywany jest przez krytykę amerykańską ostatni okres twórczości autora trylogii Żałoba przystoi Elektrze, obejmujący drugą połowę lat trzydziestych i lata czterdzieste. 0'Neill osiągnął już, jak się wówczas wydawało, wszystko, co może osiągnąć pisarz. Miał za sobą trzy nagrody Pulitzera i nagrodę Nobla (1936 r.). Przyznawano mu powszechnie, że to od niego zaczyna się amerykańska dramaturgia. Grywano go na całym świecie, ale gdyby nie pakiet sześciu sztuk "drugiej kariery" pozostałby pisarzem drugorzędnym. Co do tego zgodni są wszyscy - bardzo liczni - egzegeci twórczości 0'Neilla. Spośród tych sześciu sztuk przede wszystkim trzy: Przyjdzie na pewno, Zmierzch długiego dnia oraz Księżyc świeci nieszczęśliwym zapewniają mu trwałe miejsce wśród najwybitniejszych dramatopisarzy XX w.
Na scenie T. Dramatycznego scenografię do Przyjdzie na pewno projektował Jerzy Masłowski. Szare, ponure, skrajnie brzydkie wnętrze baru nędznego hoteliku gdzieś na peryferiach Nowego Jorku; płaskie, brudne, oszczędnie stosowane światło; odrobinę koloru i tandetnego wdzięku wnoszą w ten smutny świat trzy "panienki" nie nazbyt surowych obyczajów. Przy całej powściągliwości plastycznej - jest to wnętrze potraktowane nie malarsko lecz architektonicznie - nie tylko doskonale pełni ono funkcję "terenu gry", organizuje przestrzeń sceniczną, stanowi przekonujące tło dla akcji, jaka się tu rozegra, lecz - co najważniejsze - dźwiga metaforyczne odniesienia sztuki 0'Neilla. W hoteliku Harrego Hope'a znalazło przytulisko kilkoro życiowych rozbitków. Niedoszły prawnik, syn jednego z amerykańskich królów przemysłu, mówi, że udało mu się umknąć z życia przez furtkę alkoholu. Można się domyślać, że przez tę furtkę dla najsłabszych umknęli na społeczny margines wszyscy bohaterowie sztuki. Nieprzystosowani, złamani pierwszą klęską, jaka ich spotkała, nie umiejący podjąć odpowiedzialności za własny los. 0'Neill nieźle znał ten gatunek ludzi, w młodości spędził wśród nich kilka lat. Bar i hotelik Hope'a miały swój prawzór w nowojorskiej rzeczywistości sprzed pierwszej wojny światowej. Mimo wyrazistego rysunku obyczajowego i rzetelnej motywacji społecznej (na przykład: 0'Neill w okresie pisania tej sztuki zbierał materiały tyczące amerykańskiego ruchu anarcho-syndykalistycznego) sens Przyjdzie na pewno nie mieści się w warstwie znaczeń społecznych; nie wyczerpuje go też warstwa znaczeń psychologicznych. I tu teatr trafia na największą trudność - konkret ma nabrać znaczenia symbolu, minimalna akcja ma stać się wielką metaforą losu ludzkiego.
Jerzy Antczak, znany nam dobrze z wybitnych realizacji w telewizji i z filmu (świetne Noce i dnie), w Teatrze Dramatycznym zrobił przedstawienie, które - przy wszystkich zaletach, o czym za chwilę, jest czymś więcej niż tylko studium upadku garstki wykolejeńców. 0'Neill napisał Przyjdzie na pewno w 1939 r., pozwolił wystawić sztukę dopiero siedem lat później w Theatre Guild, gdzie szybko zeszła z afisza. Dopiero w trzy lata po jego śmierci, w 1956 r. inscenizacja w Greenwich Village zapoczątkowała w Ameryce nową falę zainteresowania jego dramaturgią. Sztuka ma blisko dwieście pięćdziesiąt stron tekstu, co wypełniłoby sześciogodzinny spektakl. Przedstawienie w T. Dramatycznym trwa dwie i pół godziny. Pozostawiono - poza tym, co charakteryzuje poszczególne postacie - wątek centralny, historię Teodora Hickmana (Gustaw Holoubek), komiwojażera handlującego towarami żelaznymi, oraz wątek marginesowy - sprawę Parritta (Marek Kondrat). Tak okrojony tekst (bardzo dobry przekład dwóch znakomitych tłumaczy - Kazimierza Piotrowskiego i Bronisława Zielińskiego) tworzy zwartą, logiczną całość o dużych walorach poetyckich i intelektualnych. Antczak buduje spektakl z drobnych scenek o wyraźnie zróżnicowanym napięciu; umiejętnie stopniuje to napięcie, komponując wewnętrzny rytm przedstawienia. Nic się na scenie pozornie nie dzieje. Pogrążeni w niemocy bohaterowie 0'Neilla piją whisky i marzą. Każdy z nich pielęgnuje nadzieję, że jutro uda mu się otrząsnąć z alkoholowego otępienia i wyzwolić się ze strachu przed życiem. Każdy z nich wierzy, że spotka go łaska powrotu tam, skąd został strącony. Antczak dostał do 0'Neilla znakomitą obsadę i jeśli nawet jest prawdą, że my Polacy nie umiemy grać Amerykanów, że w naszym temperamencie narodowym nie mieści się ten stop liryzmu, bezbronności psychicznej i brutalności, jaki składa się na postaci choćby 0'Neilla, nie można nie uznać, iż jest to aktorsko bardzo dobre przedstawienie. Zauważalna w czasie premiery prasowej pewna niejednorodność środków aktorskich zniknęła w późniejszych spektaklach. Przedstawienie zostało jeszcze wyciszone, jeśli tak można powiedzieć, i pogłębione. Antczak umie pracować z aktorami i bardzo jest to w 0'Neillu widoczne. Są w tym przedstawieniu dwie wspaniale zagrane role: Harry Hope Zbigniewa Zapasiewicza i Larry Slade Andrzeja Szczepkowskiego, w których koncepcja postaci została zrealizowana w sposób maksymalnie trafny i oszczędny. Ale Marek Bargiełowski (Willie Oban, były student Harvardu), Zygmunt Kęstowicz (Pat McGloin, były oficer policji), Czesław Lasota (James Cameron, były korespondent wojenny), Piotr Fronczewski (Chuck Morello, barman), Ryszard Pietruski (Rocky Pioggi, barman), Zygmunt Koczanowicz (Hugo Kalmar, były redaktor czasopism anarchistycznych), Stefan Środka (Ed Mosher, były cyrkowiec) - tworzą postaci, które - będąc realnymi ludźmi z piekła nie przystosowanych, pensjonariuszami nędznego hoteliku - mają jednocześnie znaczenie symbolu, przenoszą wymowę sztuki we właściwy jej wymiar. Trzy dziewczyny uliczne grają: Małgorzata Niemirska, Grażyna Staniszewska i Magdalena Zawadzka. 0'Neill, w momencie pisania Przyjdzie na pewno w pełni już świadomy własnej osobowości, z cierpienia i koszmaru, jakim mu się jawiło jego osobiste życie, uczynił w twórczości prawo egzystencjalne. Ktoś powiedział, że światem tego pisarza rządzi koszmar i nadzieja. Teodor Hickman, zwany Hickey, ten który przyjdzie na pewno, wraz z urodzinowym tortem dla Hopa przynosi bywalcom baru zagładę złudzeń. Zmusza ich do realizacji tego, o czym codziennie mówią i co odkładają z dnia na dzień. Ma pełną świadomość, że poniosą klęskę. "Bezwład egzystencji", w jaki wpędza bywalców baru świadomość własnych ograniczeń, równy jest śmierci. Młody Parritt, który wydał matkę anarchistkę w ręce policji, sam sobie wymierza sprawiedliwość. Hickey, który zabił swoją żonę, nie mogąc znieść jej dobroci, miłości i optymizmu - oddaje się w ręce policji. Ktoś mówi, że Hickey zwariował i to kłamstwo na chwilę przywraca smak wódce, ale tylko na chwilę. Kim jest Hickey Gustawa Holoubka? Uosobieniem losu, który bezwzględnie odziera nas ze złudzeń i nadziei? Czy też prestidigitatorem moralnym, który przegrywając postanawia pociągnąć za sobą najsłabszych? Holoubek w moim odczuciu nakłada na siebie te dwie koncepcje i jak sądzę stąd właśnie płynie, mimo całego mistrzostwa tego wielkiego aktora, pewna zewnętrzność jego gry. Przedstawienie w T. Dramatycznym dzięki precyzji budowy oraz precyzji gry aktorskiej jest niewątpliwie jedną z ciekawszych inscenizacji 0'Neilla w Polsce.