Artykuły

Lalki odjechały w świat. Zostawiły dobre emocje

To były niezwykłe dni. Od rana do wieczora w zakamarkach Akademii Teatralnej i w Białostockim Teatrze Lalek lalki z całego świata przenosiły widzów w przestrzenie magiczne i poruszające. Fundowały zabawę, emocje i zachwyt nad talentami animacyjnymi aktorów, których ekwilibrystyczne umiejętności przykuwały oko na długie chwile. W Białymstoku w sobotę (25.06) zakończył się Międzynarodowy Festiwal Szkół Lalkarskich „Lalka-nie-lalka".

— Wykonaliśmy wspólnie piękną pracę, za którą wszystkim bardzo dziękuję — mówił do aktorów, studentów i gości Wiesław Czołpiński, dyrektor festiwalu. A do tych przybyłych z Litwy, Ukrainy, Japonii, Francji, Niemiec, i innych miejsc apelował: — Prosimy ponieść wieść w świat, że Białystok jest uniwersytetem lalkarskim.

Bo faktycznie tak jest. A od kilkunastu lat, organizując co dwa lata jedyny w Polsce międzynarodowy festiwal szkół lalkarskich, dobitnie pokazuje jak olbrzymia energia płynie z tego miejsca w świat. Studenci lalkarskiego rzemiosła uczą się go w swoich krajach, ale przyjeżdżając na takie wydarzenia jak to białostockie, mogą porównać się z innymi, mogą nawzajem się inspirować. I nieść inspiracje dalej.

Jacek Malinowski, szef BTL dziękował wszystkim za masę humoru, zabawy i młodości. — Mam nadzieję, że festiwal uzmysłowi wszystkim, że relacja mistrz-uczeń musi istnieć, by nasze lalkarstwo przeżywało rewolucję — mówił na finał, zapraszając na ostatni festiwalowy spektakl swojego mistrza z czasów studiów w Akademii Teatralnej — Michaela Vogla z Figurentheater Wilde&Vogel.

Dotknięcie nieożywionej materii

Spektakl Siberia duetu niemieckiego, który współpracuje z Białostockim Teatrem Lalek i m.in. z Grupą Coincidentia, był ostatnią prezentacją na festiwalu — w ramach nurtu profesjonalnego (festiwal jest tak ułożony, że swoje prace pokazują zarówno studenci, jak i profesjonalni twórcy).

Vogel&Wilde znów powiedli widzów w magiczny świat, w którym w swoim stylu ożywiają materię na oczach widzów. Coś, co przed chwilą było martwym kawałkiem sznurka, sparciałej gumy, prętem — nagle zamienia się w żywą postać, strupieszałą upiorną strzygę, znękanego człowieka, czy konia niczym z Don Kichota. Sam zaś moment dotknięcia owej nieożywionej materii staje się momentem wyjątkowym, niczym prastary obrzęd. Jego wyjątkowość polega też na tym, że w voglowskim tyglu mieszają się kwestie, którym na co dzień nie po drodze: magia, naukowość, ironia i humor. Za ich pomocą twórcy badają bezkresne przestrzenie Syberii, piękno i straszność tego miejsca, sięgając do doświadczeń podróżniczych i wspomnień zesłanych poetów.

W sumie jednak nie fabuła jest tu istotna, ale poszczególne etiudy, w których działają ustrojstwa uruchamiane przez Charlotte Wilde (tworzące bogata muzycznie i intrygującą warstwę wizualną spektaklu) oraz ożywiana przez Vogla w mistrzowski sposób materia.

Animacja z Japonii

Widzowie mogli też podziwiać zestaw: mistrz i uczeń w wykonaniu japońskich artystek. Znana z ubiegłorocznego Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek dla Dorosłych Miyako Kurotani z Theatre „Genre Gray" przyjechała w tym roku na festiwal wraz ze swoją uczennicą. W spektaklu „uczniowskim" — Syn Księżyca — zobaczyć mogliśmy fantastyczną animację lalką niemal równą wielkości aktorce. To teatr skupiony na geście, niemal bez słów, który chłonie się sekunda po sekundzie. Lalka przylegająca do aktora, przyglądająca się mu, przechylająca z zaciekawieniem głowę, śledząca każdy ruch człowieka, naśladująca go, a później zaczynająca żyć własnym życiem, tańcząca... — cały ów pokaz był prawdziwym mistrzostwem.

Lalki pączkujące

W ramach festiwalu można było zobaczyć też dwie wariacje na temat Hamleta Szekspira.

Jedną — w wykonaniu przezabawnego słowackiego Tulave Divadlo, który w plenerze „zaszalał", splątał epoki i przestrzenie — łącząc historię duńskiego księcia ze współczesną podróżą pociągiem i spotkaniem z mistrzami wschodnich sztuk walki. Reżyser Jakub Nvota (ten sam, który w Teatrze Wierszalin kilka lat temu przygotował prześmieszną Boską Komedię) dzieła literackie traktuje brawurowo, przetwarza je na nowo z czesko-słowackim poczuciem humoru, miesza metafizykę i żart, powagę i kpinę z tejże powagi, przeszłość ze współczesnością. Efekt okazał się fantastyczny.

Druga szekspirowska wariacja to Historia księcia H. w reż. Jacka Malinowskiego, w wykonaniu Błażeja Piotrowskiego z BTL. Też zabawna i oniryczna opowieść o tym, jakie męki twórcze przeżywa aktor, przygotowujący się do roli w przedstawieniu Hamlet właśnie.

Lalek w różnej postaci podczas festiwalu obserwować można było mnóstwo — szkoda tylko, że w natłoku różnych wydarzeń nie sposób było zobaczyć wszystkiego, co by się chciało. Były więc lalki instalacje, lalki marionetki, lalki pacynki (brawurowe przedstawienie przywołujące postać wrzaskliwego Poliszynela w wykonaniu absolwentów National School for Puppetry of Charleville-Mézieres), lalki-maski, lalki gąbczaste.

Te ostatnie to znak rozpoznawczy holenderskiego mistrza animacji Dudy Paivy, który przyjechał po raz kolejny do Białegostoku, tym razem ze spektaklem Blind [na zdjęciu]. Z niepozornej postaci głównego bohatera — pełnej gruzłów, narośli, zgrubień, garbów — rodziły się w bólu, albo też wystrzeliwały z nagła — zwinięte kawałki... gąbki, które chwilę później rozwijały się w pokraczne stworzenia z długimi kończynami, nieforemne, a jednak prawie jak żywe. I prawie przejmowały władzę nad animatorem. To było prawdziwe mistrzostwo animacji i czarowanie widza na potęgę, który w pewnym momencie już sam nie wiedział, czy to jeszcze animowana lalka, czy już pełnokrwiste stworzenie, żyjące własnym życiem. Potrafiło przywrzeć do człowieka, zalać się łzami, rzucić mięsem, zaśpiewać chrypliwym głosem, zajęczeć z bólu.

Reżyserki z Białegostoku

W programie otwartym dla publiczności były też m.in. Dziady po Białoszewskim — przywiezione przez kielecki Teatr „Kubuś". Początkowo nużący spektakl zbudowany na podstawie pamiętnika Mirona Białoszewskiego z lat 1976/77 Chamowo już po kilkunastu minutach zmienił się w erudycyjną błyskotliwą perełkę, przypominającą jak niezwykłym słuchem językowym obdarzony był pisarz. Skazany na mieszkanie w akustycznym bloku, odgłosy sąsiadów, chamstwo, kolejki do lekarzy — zaczyna zapisywać swoje doświadczenia, bawiąc się słowem, ironią, sarkazmem. A aktorzy kieleckiego teatru — posługując się maskami z papieru, rodzajem kolażu — brawurowo przenoszą to na scenę. Nieoczekiwanie okazuje się, jak Białoszewski nadal pozostaje aktualny, co widownia wita wybuchami śmiechu.

Spektakl dobrze wróży przyszłość studentki reżyserii białostockiej Akademii Teatralnej — Anny Retoruk, która spektakl wyreżyserowała w ramach programu „Debiuty".

W ramach festiwalu zobaczyć można było też spektakl jeszcze innej absolwentki białostockiej reżyserii — Marii Żynel, która wraz z fantastycznym zespołem aktorów poznańskiego Teatru Animacji przygotowała ciekawy, wielopoziomowy spektakl Pastrana.

16 lat tradycji

Białostocki festiwal — jedyny w Polsce festiwal tego typu — to prawdziwy raj dla miłośników teatru, żądnych zobaczenia, jak nieskończone, niebanalne możliwości drzemią w teatrze lalkowym. Bo są ogromne: przywiezione lalki i rekwizyty bywają bowiem mikroskopijne, mniejsze niż dłoń, są też wielkie, za którymi aktor się schowa. Z patyczków, sznurków, butelek, skrawków materiału.

Festiwal dobywa się po raz ósny. W Białymstoku oglądać można propozycje szkół i teatrów z różnych zakątków świata. O od 16 lat co roku w repertuarze znajdują się propozycje, które potrafią zadziwić nawet wytrawnego widza. Festiwal to średnio dwie setki gości, w tym toku było to ponad 40 przedstawień z ponad 10 krajów.

Na tym nietypowym spotkaniu teatralnym, organizowanym wspólnie przez białostocką Akademię Teatralną i Białostocki Teatr Lalek (i towarzyszącym Dniom Białegostoku) — korzystają wszyscy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji