Artykuły

"Dziady" w Teatrze Narodowym

"Dziady" Adama Mickiewicza w reż. Eimuntasa Nekrošiusa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Marzena Rutkowska w Tygodniku Ciechanowskim.

Litewski reżyser Eimuntas Nekrošius zagościł w Polsce po raz kolejny. W latach 90. ubiegłego wieku gościł w teatrach Poznania, Krakowa i Warszawy. Wtedy to patrzył na teatr "po bożemu". Tworzył spektakle wierne autorom i treściom ich utworów. Dziś spojrzenie na teatr reżysera diametralnie się zmieniło. I choć część krytyki uważa jego osiągnięcia za wielkie, niepowtarzalne i niemal wizyjne, są to spektakle coraz trudniejsze w odbiorze. Trudne, skomplikowane inscenizacyjnie przedstawienie stworzył Nekrošius w warszawskim Teatrze Narodowym. Najkrócej można by je określić jako kompilacja symboli, zapożyczeń, swoistej ludowości i dłużyzn inscenizacyjnych (spektakl trwa cztery i pół godziny).

Moskiewskie studia nie nauczyły reżysera atencji do Polski i Polaków. A tym samym szacunku dla polskiej literatury. Reżyser puścił wodze fantazji na całego. Tytułowy eklektyzm dominuje w całym przedstawieniu. Na początku jest konsternacja. Aktorzy żywcem wyjęci ze spektaklu Kantora. Statyczność figury inscenizacyjnej jest plastycznie urokliwa, ale niczemu tak naprawdę nie służy i konsternuje widza. Reżyser, trzeba mu to przyznać, jest konsekwentny w swoich nietuzinkowych pomysłach. Kiedy je jednak analizujemy, stwierdzamy, że niewiele mają wspólnego z naszymi "Dziadami".

Nekrošius odziera dramat z tak znaczącej obrzędowości i obyczajowości. Już na początku sugeruje widzowi swoją drwinę, dystans i ironię. Reżyser swoje zabiegi inscenizacyjne realizuje jakby w opozycji do tekstu. A tym samym do jego idei. Takie spojrzenie na nasz narodowy dramat można nazwać li tylko wariacjami na tematu "Dziadów", a nie rzetelną realizacją.

I cóż z tego, że wielu krytyków zachwyca się tym, że te "Dziady" są bez patosu i koturnów? Tak naprawdę one nie są "Dziadami". Wszystkie te inscenizacyjne dziwactwa rozgrywają się jakby w cieniu Mickiewicza (vide - ogromny posąg poety w tyle sceny). Scenicznym zabiegom towarzyszy (na szczęście interesująca, momentami piękna) muzyka. Ale wszystko to nie ma myśli przewodniej, dramaturgicznego sensu. Na scenie pojawiają się ludowe makówki i pląsająca Wiktoria Gorodeckaja, są jakieś doły, w które wpadają aktorzy. Nie udźwignął roli Gustawa - Konrada znakomity skądinąd Grzegorz Małecki. W zamysłach reżyserskich i aktorskiej interpretacji przepada Wielka Improwizacja, która jest sednem mickiewiczowskiego dramatu. Ta improwizacja nie jest żadnym wadzeniem się z Bogiem. To nie jest walka bohatera o rząd dusz. Co ma znaczyć ta interpretacyjna nonszalancja, którą zasugerował aktorowi reżyser? A na dodatek złe duchy zamknęły bohatera w trumnie utkanej z dzieł Mickiewicza.

Ksiądz Piotr (Mateusz Rusin) ubrany w czerwone rajstopy przypomina bociana (co ma znaczyć ta symbolika?). Senator (Arkadiusz Janiczek) nie przeraża, lecz śmieszy po prostu.

Rollisonowa (Kinga Ilgner) to nie zrozpaczona, zagubiona, poniżona matka, ale jakaś neurotyczka w fazie agresji. W scenie więziennej młodzi buntownicy (ubrani w spodnie dzwony) z dramatu swoich przeżyć robią hucpę (przepada tak ważny monolog Jana). W salonie warszawskim grają w golfa.

Takie "Dziady" stworzył dla Polaków litewski reżyser.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji