Niech was, artyści!
TADEUSZ KANTOR MA COŚ z maga i taki swój "image" skutecznie podtrzymuje w świadomości odbiorców. Nie tylko przez to, że sam obecny fizycznie pośród aktorów na każdym spektaklu niejako "kieruje" wypadkami i narzuca wrażenie, że oto za każdym razem wszystko stwarza (choć to wspaniała iluzja, bo przecież teatr Kantora jest precyzyjnie obmyślony w warstwie idei i obrazu, na naszych oczach tylko się staje).
Bardziej jeszcze Tadeusz Kantor może uchodzić za maga, jako twórca, wizjoner i spiritus movens Teatru Cricot 2, czy inaczej - jako kreator pewnego niepowtarzalnego teatru wyobraźni. Jest to teatr wyłączny i jedyny T. Kantora, w którym jako malarz, filozof i główny sprawca realizuje swoje idee, wizje i obsesje. Pozostaje w nim władcą absolutnym, traktując aktorów instrumentalnie na równi z innymi rekwizytami teatralnymi; oni funkcjonują tutaj na zasadzie tresowanych marionetek, podporządkowani wizji.
Pewne pojęcie o metodzie twórczej mistrza mógł dać emitowany niedawno w TV film Krzysztofa Miklaszewskiego "Niech sczezną artyści" odsłaniający, jak rodziło się ostatnie dzieło Teatru Cricot 2. Film pokazany zresztą w Polsce wcześniej niż ten spektakl. Bo jak wiadomo, prapremiera spektaklu "Niech sczezną artyści" odbyła się w Norymberdze w czerwcu ub. roku, potem Kantor objechał z nim świat - od Izraela, przez Nowy Jork, Parys, Avignon, po Mediolan - by wreszcie dać premierę w Warszawie i Krakowie dla publiczności podekscytowanej wieściami pochodzącymi z zagranicy.
Tłocząc się teraz wraz z innymi na krajowej premierze "Niech sczezną artyści", myślałam mimo woli o Kantorze-magu, zadając sobie pytanie, dlaczego jego teatr wciąż tak przyciąga i fascynuje (być może w tym miejscu należałoby również bluźnierczo spytać, czy aby ta fascynacja nie płynie trochę ze snobizmu, nie tylko z samych doznań?) Wystarczyło, co prawda, poddać się artystycznej magii Kantora, jego przejmującej wizji sztuki i kondycji artysty zamkniętej w spektaklu "Niech sczezną artyści" - by odpowiedź stała się zbędna.
A jednak... nie zostałam porażona tym spektaklem. Poruszona, owszem. Może dlatego, że przedstawienie "Niech sczezną artyści" sprawia wrażenie, jakby się je już gdzieś widziało. Pojawiają się tutaj - by sparafrazować mistrza - "klisze pamięci", jakieś echa postaci, strzępy przedmiotów i wspomnień już przewijających się w twórczości Kantora.
Jest jeden element w samej zewnętrznej warstwie, który każe wrócić do wcześniejszych realizacji twórcy Teatru Cricot 2. Mianowicie - rodzaj materii, którą Kantor się posługuje i którą wyraźnie preferuje. Materii świadomie brzydkiej, bliskiej rozpadu, która nadaje scenicznemu obrazowi koloryt trupio-trumienny. Sam Kantor określa to jako ideę realności najniższe] rangi, która każe mi zawsze sprawy "Ostateczne" umieszczać i wyrażać w materii jak najniższej, biednej, pozbawionej godności, prestiżu, bezbronnej, często nawet nikczemnej. W kolorycie i fakturze ostatnia premiera Kantora stoi więc blisko "Umarłej klasy" i "Wielopola, Wielopola". Dominująca czerń, trupio blade twarze, poszarzałe srebro umarłych ołowianych żołnierzy, atrapy historii w postaci nędznych resztek konia Apokalipsy (czy może szkapy historii?), a obok tego wywołanego teatru śmierci biedne sprzęty celebrowana brzydota.
Podobnie jak poprzednio, Kantor odżegnuje się od fabuły i nie rozwija jakiegoś wcześniej napisanego tekstu czy sztuki (choć nie wierzmy zbyt pochopnie swobodnemu kojarzeniu obrazów, autor podsuwa przecież swój przewodnik po spektaklu, w którym wykłada tok myśli). "Spektakl rodzi się sam" - powiada Kantor, posługując się postaciami i przedmiotami gotowymi, "znalezionymi", słowami i muzyką zaczerpniętą z życia. I tym razem muzyka ogromnie chwytliwa, o popularnej proweniencji gra w przedstawieniu rolę niemal aktorską.
Kantor dał swojej ostatniej premierze podtytuł: rewia, jest to rewia, która służy niezmiernie tragicznym wypadkom. Bo przy całej powadze rzeczy ostatecznych mistrz wykazuje jednocześnie dużo przekornego humoru i ironii, powiedzielibyśmy - wisielczego humoru. To chyba jeden z najbardziej "humorystycznych" czarnych spektakli Kantora.
A przecież przez cały spektakl "Niech sczezną artyści" drażni widza tzw. sfera śmierci, czyli powolne i nieubłagane umieranie, jak chce Kantor - proces nieustający, przekazywany widzom metodą powtarzania aż do kompletnego udręczenia. Właśnie umieranie staje się tutaj strukturą przedstawienia, wyzwala akcje, pozwala na manipulowanie czasem. Za sprawą sfery śmierci nakładają się na siebie klisze dzieciństwa z biednego dziecięcego pokoiku wyobraźni, pompatyczny teatr śmierci, wspólny pokój umierania - pokój artystów (to jakby refleks "Wspólnego pokoju" Uniłowskiego), autoportret na łożu śmierci, wreszcie obraz dzieła sztuki, które staje się więzieniem i kaźnią.
Potok skojarzeń u Kantora jest bardzo szybki, pole skojarzeń - rozległe. Zwielokrotnia je jeszcze zastosowana w tym przedstawieniu zasada odbicia (po drugiej stronie zwierciadła zaczyna się poezja, czyli przedłużenie rzeczywistości) - i dlatego cnota staje się tu przestępstwem, ołtarz miejscem kaźni, i tak dalej... Te zaskakujące zestawienia pojawiają się w "Niech sczezną artyści" gęsto. Bardzo to efektowne i silnie oddziałujące na zmysły. Tylko już przy finale - również efektownym - zaczyna się odnosić wrażenie, czy aby tych efektownych figur i ekspresyjnych obrazów nie za dużo w spektaklu. Czy aby mistrz nie zaczął się trochę lubować w samej formie, nadużywając wspaniałych wizji, tych pochodów umarłych, danse macabre?
Przy okazji dygresja: używając słowa "wizja" narażam się Tadeuszowi Kantorowi, który zawzięcie protestuje, gdy jego teatr nazywa się teatrem wizyjnym, teatrem obrazów (choć jak nie ulegać tutaj plastycznej percepcji?) Jestem malarzem - stwierdził również przed tą premierą Kantor - ale pilnuję, aby moje malarstwo nie wchodziło na scenę. W dobrym teatrze nie ma narracji, jest akcja, dzianie się w czasie, który musi zaskakiwać.
Interesujące posłuchać mistrza, tak samo jak warto było obejrzeć poświęconą spektaklowi "Niech sczezną artyści" filmy - wspomniany już telewizyjny film Miklaszewskiego i doskonale zrobiony włoski obraz na video, pokazywany przed premierą publiczności. To wszystka przecież składa się na otoczkę Teatru Cricot 2, a bez tzw. otoczki teatr staje się tylko instytucją i oklaski mniej się udzielają.