Artykuły

Kantor w Norymberdze

W starej hali fabrycznej na przedmieściu Norymbergi od­była się 2 czerwca prapre­miera spektaklu Tadeusza Kantora "Niech zdechną ar­tyści". Kiedy w marcu 1982 w Paryżu padła propozycja realizacji nowej sztu­ki w Norymberdze, Kantor zdecydował się na postać Wita Stwosza jako je­dyną, którą mógłby w tym mieście przedstawić na scenie. Przy tym in­teresowałby go nie artysta lecz żelazny gwóźdź, którym został on napiętnowa­ny po powrocie do rodzinnego miasta, kara za finansowe oszustwa. Niemal równocześnie powstał tytuł spektaklu. Kustosz paryskiej galerii, w której wy­stawiane były wówczas prace Kanto­ra, zamierzał rozbudować wejście do galerii i stworzyć w ten sposób ,,ramy" dla ekspozycji. Mieszkańcy budynku nie wyrazili zgody na to; jedna z ko­biet usłyszawszy argument, że przecież dzięki wystawom znanych artystów galeria przynosi sławę dzielnicy, mia­ła wykrzyknąć z oburzeniem "niech zdechną artyści!" Życzenie, jak wi­dać, nie spełniło się, zrodziło natomiast program nowej pracy artystycznej.

Nie ma tu akcji, narracji, ani okre­ślonego jej miejsca. Materią sztuki są aktorzy i ich działania, formujące przestrzeń i obrazy. Niewielka scena, ograniczona czarnymi ścianami, zmie­nia swą funkcję w zależności od przed­stawianych obrazów - klisz z przeszło­ści, nakładających się na siebie bez zachowania chronologii, powracających wielokrotnie aż do wyczerpania ener­gii aktorów, zamieszanych w szaloną wizję, która posiada jednak logiczne związki i zależności.

Spektakl ma charakter autobiogra­ficzny, ale Kantor nie zajmuje się sa­mym sobą, lecz przeszłością w sensie ogólnym, będącą ponad wszystkim, pa­nującą nad teraźniejszością. Scena sta­je się niekiedy składem cmentarnym, bądź opuszczonym wiejskim cmenta­rzem, gdzie na grobach widnieją je­dynie ubogie, pokrzywione krzyże dre­wniane. Punktem wyjścia jest kondukt pogrzebowy, w którym wkracza na scenę Nieboszczyk. Przyjąwszy ostat­nią posługę, ostatni uścisk dłoni, od­chodzi, pozostawiając pogrążonych w żałobie, którzy wkrótce spiesznie opu­szczają to ponure miejsce. Pozostanie tylko samotna staruszka Matka i krę­cący się bezczynnie między krzyżami właściciel składu cmentarnego. Z za­światów, tj. zza drzwi, słychać dudnią­ce kroki, a na scenie pojawiają się dwa identycznie wyglądające, czarno odziane postacie: Ja-Umierający, sce­niczny obraz prawdziwego Ja (Kantor) i jego sobowtór Autor, sceniczna postać Umierającego. Na przemian wbiegają i opuszczają scenę, która przeistacza się w pokój Umierającego, niezupełnie świadomi, czy są jeszcze po Tej, czy już po Tamtej Stronie. Nie może tego stwierdzić także lekarz Asklepios, bie­gający w najwyższym osłupieniu od nich obu do prawdziwego Ja, Kantora, mierząc im puls. Umierającemu, który zajął wreszcie należne mu miejsce na "łożu śmierci", pojawiają się obrazy z przeszłości (ko­lejność ich dyktowana jest podświado­mymi skojarzeniami). Tymczasem Au­tor, obserwując go, opisuje jego, a tym samym i swój wygląd i swoją śmierć. Leżący przypomina sobie swój dzie­cinny wózek - na scenę wjeżdża oso­bliwy pojazd (zrekonstruowana zabaw­ka, jaką Kantor otrzymał jako dzie­cko od swego wujka z Wiednia), na nim chłopczyk w żołnierskim mundu­rze. Scena przemienia się zatem w dziecinny pokój. Równocześnie poja­wia się druga płaszczyzna wspomnień: marzenia dziecka i kawałek historii na­rodowej. Za chłopcem wkracza doro­sły żołnierz, a za nim - sztywnym krokiem, niczym manekiny - Genera­łowie. Dziecko śni o władzy: Generało­wie poruszają się bez ładu i bez celu, stają się obiektem jego zabawy. Chło­piec przestawia ich, obala, stawia na nogi, w końcu formuje w szereg. Obaj żołnierze wycofują się chyłkiem, po czym wracają triumfalnie na koniu, z którego pozostał tylko szkielet.

W sferę śmierci wciągnięty został niegdysiejszy blask i sława narodowa. Dorosły żołnierz (Maria Stangret-Kantor) przypomina bowiem w tym mo­mencie postać historyczną, Wiadomo Kogo, którego nazwisko nie pada, by uchronić sztukę przed jednoznaczno­ścią. Kantor wystrzega się definicji: "My jesteśmy artyści, nie naukowcy. Sztuka ma być niezrozumiała" (na kon­ferencji prasowej 31 maja br. w No­rymberdze). Generałowie odchodzą, ale­goria sławy narodowej zostaje odsunięta w cień przez kolejną wizję. Ci­chną tony marsza wojskowego i śpie­wanej przez żołnierza piosenki o roz­marynie.

Na scenę, która znów staje się na krótką chwilę pokojem śmierci, wkra­cza wędrowna trupa. Pokój przeistacza się w spelunkę. Rozgrywająca się sce­na nosi tytuł "Wspólny pokój". Jej po­mysł powstał w oparciu o powieść Zbigniewa Uniłowskiego, o jej zasadę konstrukcyjną, opis powolnego umie­rania bohatera. "Niech zdechną arty­ści" nie jest jednak adaptacją sceni­czną tej powieści. Kantor posłużył się tylko gotowymi postaciami i gotową rzeczywistością. Pokój jest siedliskiem sztuki i nierządu. Szef spelunki przy­pomina Wita Stwosza. W pokoju spo­tykają się Hazardzista, Prostytutka- Anioł Śmierci, Dewotka, Wisielec, Pomywaczka, Brudas i Artysta, Wit Stwosz. W tym otoczeniu powstaje ołtarz mariacki - scena zaiste bluźniercza.

Dzieło Stwosza jest równocześnie więzieniem, miejscem kaźni. Każda z postaci, przywiązana do swego narzę­dzia tortur, zastyga w pozycji przypo­minającej postaci z ołtarza mariackie­go. Także sam Wit Stwosz, dźwigający krzyż. Asklepios stwierdza kolejno śmierć wszystkich skazańców, w tym i artysty... I wtedy rozbrzmiewa tan­go, przy którego dźwiękach tańczą do­zorca więzienny Charon (świetna rola Krzysztofa Miklaszewskiego), Artysta z Aniołem Śmierci; do nich dołączają się skazańcy, tworząc upiorny koro­wód. Dzieło sztuki, czy też jego sceni­czny obraz, zostaje całkowicie przytło­czone wizją więzienia, cierpienia, nie­malże Apokalipsy. Te końcowe sceny są zatem nawiązaniem i powrotem do pierwotnej idei spektaklu, do Wita Stwosza, artysty, który tworząc nie­śmiertelne dzieło, wyraz szlachetnego ducha ludzkiego, popadł równocześnie w konflikt z prawem, także ludzkim, i w jego świetle stał się przestępcą. Spektakl nabiera charakteru tragicznego manifestu o sztuce i wolności, aczkolwiek nie można się tej ostatniej dopatrzyć w tej (poza-)grobowo-więziennej wizji.

"Brak jednolitej akcji, włączonej w normalny upływ czasu, który warun­kuje istnienie dramatu, skłonił mnie do dodania podtytułu widowisko, rewia. Być może działają tu jeszcze zasady mojej idei rzeczywistości niż­szego stopnia, która zazwyczaj naka­zywała dawać wyraz sprawom ostate­cznym". Tak napisał Kantor w progra­mie norymberskiej premiery. Cóż jest tą sprawą ostateczną? Tragedia egzy­stencji artysty, nicość sławy każdego rodzaju, czy to narodowej czy artystycznej? Z gorzką ironia wyrażona rezygnacja, zawarta w tytule, tkwią­ca w atmosferze całego spektaklu, ku­muluje się w scenie końcowej niczym ostatnia i ostateczna prawda. Poznana przez Umierającego, stojącego nad gro­bem, czy też przez 70-letniego artystę pewnego swej sławy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji