Artykuły

Kabaret pamięci Kantora

Tadeusz Kantor - Niech sczezną artyści - rewia. Koprodukcja: Ośrodek Teatru Cricot-8 - Kraków, Instytut Sztuki Nowoczesnej - Norymberga, Centrum Poszukiwań Teatralnych - Mediolan. Światowa premiera 2 czerw­ca 1955 r. w Norymberdze, polska - w Warszawie 10 stycznia br. Występy gościnne w Klubie Studentów PW "Stodoła".

O TEATRZE Kantora napisano już tomy, z reguły w tonacji wiernopoddańczej. Osobowość tego artysty-despoty ani chybi wpływa też na krytykę. Mało kto przyzna się, jak któryś z recenzentów zachodnioniemieckich do tego, że albo "ro­zumiemy, co znaczą poszczególne obrazy, lecz nie rozumiemy, co mówi ich suma, albo przeciwnie, zupełnie nie potrafimy pojąć znaczenia frag­mentów, choć wyraźnie widzimy ich intencję...". A więc jednak... Polska publiczność - podejrzewam - zna i rozumie już Kantora do­skonale. Co więcej - oglądając trze­cią część tryptyku (po "Umarłej kla­sie" i "Wielopolu, Wielopolu...") py­ta czy... nie za dobrze go rozumie, słowem, czy Kantor nie popada w autoplagiat, łagodniej rzecz ujmując, czy nie cytuje siebie samego zbyt obficie.

Ależ tak, ależ naturalnie. W tym nowym okresie "Teatru Śmierci" (a bywały przedtem inne - np. Teatr Zerowy) artysta zachowuje szlachet­ną jedność, estetyczną, spójność ję­zyka teatralnego i wyrazistość prze­słania. Zmienia tylko klimaty i na­stroje. Teraz od patosu kieruje się w stronę pobłażliwej ironii, nie wy­plenia tragizmu, ale też nie epatuje nim bez przerwy, strach egzysten­cjalny zastępuje pobłażliwością czło­wieka poczciwego.

Znamienna to wolta i zaowocowa­ła już w podtytule najnowszego dzie­ła Kantora. Pisze on mianowicie "Niech sczezną artyści" (co już samo w sobie jest gorzką, ale przecież iro­nią) i dodaje: rewia. I gra kabaret pamięci, a nie dramę. Chce obłaska­wić swój teatr śmierci śmiechem (niesamowity wisielec!), choć prze­cież nie rezygnuje z założenia, które przyświeca całemu tryptykowi, z owej podróży w pamięci, poprzez umieranie.

Jest też - po raz pierwszy w Kan­torowym Teatrze Śmierci - teatr w teatrze. Omińmy znaną już po­wszechnie obecność artysty na sce­nie, choć tu znaczy ona więcej niż poprzednio, bo Kantor dyrygent jest też dramatis personae "sztuki". Oprócz tego bowiem dokonuje się tu pomieszanie planów pamięci, pozwa­lające na pomieszanie planów tea­tru - tego, w którym "rzecz" się to­czy i tego, który wpisany jest w we­wnętrzną strukturę spektaklu, dzięki wizycie trupy aktorów, usiłującej zagrać spektakl "Niech sczezną ar­tyści".

Oto cały Kantor. Przewrotny, wiecz­ny kuglarz. Kantor, który się bawi. Sobą, widzem, teatrem. Czasem na­wet bawi się jak dziecko, co ekshibicjonistycznie opowiada, przywołu­jąc np. fascynację lustrzanym odbi­ciem (tu mam lewą stronę, a w lu­strze prawą - dziwi się i szuka spo­sobu pokazania tego na scenie. Znaj­duje).

Zaludnia swój świat postaciami już archetypicznymi dla swojej sztuki - niepewnymi istnienia - to bliźnia­cy (świetni aktorsko bracia Janiccy) budzącymi fascynacje - to postać wodza (Maria Kantor) itd. Wprowa­dza je wszystkie w bliski średniowiecznym rozwiązaniom technicznym świat maszynerii, tworzącej swoiste panopticum sceniczne (przeróżne szubienice, narzędzia tortur, nie mó­wiąc już o "cudzie" XX-wiecznej techniki, drezynie-wózku dziecię­cym). No i zamyka to wszystko w dziecięcym pokoju, który jest mo­giłą. Naturalnie umowną.

Sam Kantor chce, aby za inspira­cję jego spektaklu uznawać Uniłow­skiego "Wspólny pokój". Sam do­powiada jeszcze inne. O tytule po­wszechnie już mówiono - to okrzyk kurtyzany paryskiej.

Ale jest jeszcze inna, owocująca obecnością "postaci znalezionej" jak mówi artysta - to Wit Stwosz. Przy­chodzi do tego pokoju, w którym Tadeusz Kantor pierwszy dyryguje spektaklem, Kantor drugi umiera groteskowo, oglądając swoje odbicie obok, Kantor trzeci jest dzieckiem pędzącym na zmyślnej drezynce. Przychodzi w opończy młodopolskie­go artysty i burzy wszystko, co za­stał. Burzy teatr, burzy spektakl, bu­duje ołtarz tortur, staje się opraw­cą.

To najmocniejsze przesłanie huma­nistyczne, jakie człowiek potrafił zamknąć w obrazie teatralnym, przej­mujące i wyraziste podwójnie, po­przez kontrast z całą "rewią".

Wit Stwosz, który "sam przyszedł, ja go o to nie prosiłem" (to Kan­tor) tę rewię będzie kontynuował. Ale już inaczej. Teraz on, nie Kan­tor będzie stwórcą i bogiem teatral­nego świata. Będzie wyrocznią, kimś w rodzaju Edka z Mrożkowego "Tan­ga", co to zapowiada "nowe". Stwosz każe rekwizyty teatralne układać w barykadę...

- Bez komentarza - komentuje ten finał Kantor. Ale przecież to właśnie jest komentarz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji