Podejrzany gatunek
"Metro" - pierwsza polska wielka produkcja musicalowa - grana jest już od dziesięciu lat i niedługo będzie miała kolejną obsadę. Ale ten sukces wcale nie oznacza, że musicale w Warszawie mają łatwe życie.
Jedni je uwielbiają, u innych już słowo "musical" wywołuje grymas na twarzy. Lekka, podkasana muza, której nie warto poświęcać czasu, czy imponujące widowisko, które wzrusza do łez?
"Play for tired businessmen" (sztuka dla znużonych biznesmenów) - mówią o musicalu Amerykanie. "Musical może mówić o sprawach ważnych, bolesnych, trudnych" - bronią go inni.
Musicale zdominowały repertuary teatrów amerykańskich i brytyjskich. A jak jest w Warszawie?
Kiedy ponad 10 lat temu rozpoczęły się przygotowania do premiery "Metra" - pierwszej polskiej wielkiej produkcji musicalowej - pesymiści spodziewali się wielkiej klapy... Artyści zwerbowani "z ulicy", nowoczesne oświetlenie - lasery, prywatny producent, który wykłada na musical zawrotne pieniądze - wszystko to wydawało się podejrzane... Dziś po premierze "Miss Saigon", "Piotrusia Pana", "Crazy for You" można powiedzieć, że ten kontrowersyjny gatunek zadomowił się w Warszawie...
Początek nowego życia
Jedna z fanek widziała "Metro" ponad 300 razy, ale wcale nie jest pewne, czy to ona jest rekordzistką. Spektakl lekceważony przez recenzentów, niedoceniony na Broadwayu, dla młodzieżowej publiczności stał się kultowy.
Przygotowania do wystawienia "Metra" zaczęły się w 1989 roku. Janusz Józefowicz, Janusz Stokłosa i producent (szwedzki biznesmen polskiego pochodzenia) Wiktor Kubiak zorganizowali przesłuchania i z siedmiu tysięcy kandydatów stworzyli musicalowy zespół.
- Mordercze próby po kilkanaście godzin dziennie, chociaż całe przedsięwzięcie mogło wziąć w łeb. Wiedzieliśmy, że jeśli się uda, to dla każdego z nas będzie to początek nowego życia - powie kilka lat po premierze Robert Janowski, odtwórca roli Jana.
Kontrowersje budziła osoba producenta Wiktora Kubiaka. Kubiak zainwestował w "Metro" około 1,5 mln dolarów! "Wariat czy oszust" - szeptano w kuluarach.
W sierpniu 1990 roku Kubiak podpisał umowę z Dramatycznym o wynajęcie sali. Tam, dokładnie 10 lat temu, 30 stycznia 1991 roku, odbyła się premiera. Obecność tego musicalu w repertuarze Teatru Dramatycznego od początku budziła kontrowersje - czy komercyjne przedstawienie wypada wystawić w teatrze z tradycjami? Sprzeciw środowiska nasilił się, gdy producent Kubiak usiłował wydzierżawić Dramatyczny. Wycofał się z tych planów po porażce "Metra" na Broadwayu. Za dalszym wystawianiem musicalu przemawiały tłumy widzów.
Śpiewy w Ratuszu
Po sześciu latach grania Teatr Dramatyczny zdecydował się zdjąć "Metro" z afisza. - Umawialiśmy się przecież, że termin wygaśnięcia umowy to grudzień 1996 r. - tłumaczyli Anna Sapiego i Piotr Cieślak, dyrektorzy Dramatycznego.
- Nie pozwolę, żeby "Metro" zostało wyrzucone, zrobimy straik okupacyjny, ściągniemy ludzi z całej Polski, będziemy grać przed teatrem, na schodach, w foyer - wołał Janusz Józefowicz. - A ja publicznie spalę swoje kudły - obiecywał Janusz Stokłosa.
Musical stał się tematem numer jeden, wrzało, gazety prześcigiwały się w codziennych doniesieniach.
Protestowali fani "Metra". - Nasza koleżanka przyjeżdża na "Metro" z Koszalina. O 4 nad ranem wsiada do pociągu, do godz. 16 siedzi przed teatrem, a o 22.45 wraca do Koszalina. Jedna dziewczyna spod Elbląga mówi rodzicom, że jedzie się uczyć do koleżanki, a przyjeżdża do Warszawy na "Metro" - opowiadał Daniel, fan musicalu. Zdesperowany Janusz Józefowicz z zespołem i fanami zjawił się w Ratuszu.
Przed salą obrad Rady Warszawy fani śpiewali "Zbudujemy wieżę...". Kłótliwych zazwyczaj radnych zamurowało. - Jesteście dla "Metra" ostatnią deską ratunku. Wiele wycieczek, które przyjeżdżają do Warszawy, ma w programie wizytę w Łazienkach, w McDonaldzie i na spektaklu "Metro" - prosił Józefowicz.
- Zamierzam zwrócić się do ministra kultury, by musical "Metro" mógł być grany gościnnie w Teatrze Narodowym - zapowiedział ówczesny prezydent miasta Marcin Święcicki. Ale jego obietnice nie pomogły. Przez pół roku Józefowicz i Stokłosa szukali sceny dla musicalu. Zdecydowali, że przygotują skromniejszą jego wersję i pokażą ją u siebie w Studio Buffo. I tam wystawiają "Metro" od czterech lat.
Schody Romy
Był rok 1996. Wśród wielbicieli musicali rozeszła się wieść, że w Radomiu odbyła się polska prapremiera musicalu "Józef i cudowny płaszcz snów w technikolorze" Webbera i Rice'a w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego. Warszawiacy ruszyli do teatru w Radomiu.
"Józef..." był ryzykowną próbą - jedną z najdroższych polskich produkcji teatralnych: kosztowało 100 tys. zł, a sprzęt oświetleniowy i nagłaśniający - około 150 tys. zł. Ale się opłaciło. "Józefa..." obejrzało 50 tys. widzów.
Było do przewidzenia, że reżyser musicalu Wojciech Kępczyński prędzej czy później trafi do Warszawy. Najpierw jako konsultant artystyczny teatru Komedia - tam mogliśmy zobaczyć kolejną premierę musicalową - "Fame" - wspólną produkcję z teatrem radomskim.
W 1998 roku Kępczyński został dyrektorem Teatru Muzycznego "Roma". Zaczęły się schody. Kiedy nowy dyrektor zapowiedział, że zamierza sięgać w "Romie" po musical, okazało się, że ten gatunek ma wielu przeciwników. Protestujący artyści "Romy", donosy na dyrektora, wątpliwości władz miasta...
Mimo to w styczniu 1999 roku w "Romie" odbyła się premiera "Crazy for You" Gershwina. I od tej pory "Roma" raz do roku wystawia dużą musicalową premierę.
To tu swoje miejsce znalazł "Piotruś Pan", który wcześniej przez kilka lat szukał dla siebie sceny. Premiera musicalu z librettem Jeremiego Przybory, muzyką Janusza Stokłosy, w reżyserii Janusza Józefowicza odbyła się w lutym 2000 roku w "Romie".
To tu w grudniu zeszłego roku Kępczyński wystawił wielki hit West Endu "Miss Saigon".
Tydzień przed tą premierą warszawscy radni uznali, że teatr "Roma" jest nikomu niepotrzebny i można go zamknąć. Na podkomisji kultury znów rozgorzała dyskusja, którą roboczo można by nazwać "Po co w Warszawie musicale?".
Ale musicale pokochała warszawska publiczność i pokochali sponsorzy, którzy wykładają na kolejne produkcje niemałe sumy. Bo musical - ten z prawdziwego zdarzenia - kosztuje. To musi być imponujące widowisko, nie ma tu miejsca na chałupniczą scenografię, podróbki. Musical musi być wystawny i jeszcze odpowiednio zareklamowany. Pojawiają się musicalowe gadżety, np. lody Piotruś Pan. "Miss Saigon" zapowiadał wielki helikopter, który wylądował w centrum miasta.
Na 90 spektaklach "Crazy for You" było około 75 tys. widzów. "Miss Saigon" od premiery w grudniu (grany był 37 razy) obejrzało około 35 tys. widzów. "Piotrusia Pana" który grany był już 107 razy - 90 tys.
O musicalach mówią
Wojciech Kępczyński (dyrektor Romy, reżyser "Crazy for You" i "Miss Saigon")
Zdaję sobie sprawę, że są ludzie, którzy nigdy nie zaakceptują tej formy - trudno zadowolić wszystkich. Kogoś razi musicalowy sposób śpiewania, kogoś innego nagłośnienie...
Ale nie zgadzam się z opinią, że musicale na świecie tracą ostatnio popularność, że to zmierzch musicali.
Kiedyś obliczyłem, że na 40 teatrów na West Endzie w 30 gra się musicale. Warszawa to nie Londyn, ale myślę, że dobrze by się stało, by i u nas w repertuarze znalazły się musicale z najwyższej półki: słynne "Koty", "Upiór w operze"...
Przygotowując premierę musicalową, staram się, żeby poprzeczka podniesiona była jak najwyżej. Stąd castingi - wyławianie talentów. Musicalu nie można zagrać byle jak... To musi być imponujące widowiskowo, perfekcyjnie wykonane.
ANDRZEJ OZGA (autor polskiej wersji libretta "Miss Saigon")
Po premierze "Metra" wiele osób kręciło nosem... Przyznam się, że ja też kręciłem - miałem kilka zastrzeżeń. Zmieniłem zdanie, kiedy zobaczyłem spektakl po raz drugi. Zobaczyłem, jak entuzjastycznie reaguje publiczność... Zdałem sobie sprawę, jak wiele znaczy "Metro" dla tych młodych ludzi, którzy podczas przedstawienia nie są w stanie ukryć swoich emocji. Reagują spontanicznie. W czasach, kiedy zamykamy się w swoich domach, kiedy coraz dłużej przesiadujemy przed telewizorem, ludziom potrzebne jest zbiorowe przeżycie, zbiorowe wzruszenie. Totalne widowiska dla wielotysięcznej publiczności: koncerty rockowe, musicale to ucieczka przed samotnością. Telewizja nie zapewni nam takiego przeżycia.