Artykuły

W wirze szaleństwa. Życie z Metrem

Prapremiera odbyła się 30 stycznia 1991 r. w Te­atrze Dramatycznym. Od tego czasu spektakl poka­zano 1054 razy i nic nie wskazuje na to, by miał zejść z afisza.

Dorota wyżyńska: Kiedy ponad dziesięć lat temu rozpoczęły się przy­gotowania do premiery "Metra" - pierwszej pol­skiej wielkiej produkcji musicalowej - pesymiści spodziewali się wielkiej klapy... Artyści zwerbowani "z ulicy", nowoczesne oświetlenie, lasery, prywatny producent, który wy­kłada na musical zawrotne pieniądze - wszystko wydawało się podejrzane... Musical był dla nas czymś egzotycznym. A Pan nie miał wątpliwości? Nie bał się Pan porażki?

JANUSZ JÓZEFOWICZ: Nie było czasu na wątpliwo­ści. Od momentu, kiedy rozpoczęliśmy próby, nie mie­liśmy chwili wytchnienia. Cały czas w wirze pracy. Pamiętam, że ostatnią próbę zakończyłem niecałą go­dzinę przed premierą... To było wielkie szaleństwo. Energia, która dziesięć lat temu powiała ze sceny, zrobiła niesamowite wrażenie na ludziach - wówczas smutnych, podłamanych. Mówiło się wtedy o kryzy­sie teatru. Te szare ulice, ci smutni ludzie. I nagle: ta­ki powiew energii!

Po dziesięciu latach postanowił Pan "odmłodzić" zespół "Metra". Kogo zobaczymy w nowej obsa­dzie?

- Wciąż się zastanawiamy, cały czas trwają próby. Są to młodzi ludzie, którzy od jakiegoś czasu "kręcą się" koło Studia Buffo, współpracują z nami, uczyli się u nas.

Jak Pan myśli, co będzie za następne dziesięć lat? Czy "Metro" nadal będzie grane w Warszawie?

- Wierzę, że tak. I wierzę, że uda się znaleźć dla "Metra" normalną scenę. Bo w Buffo gramy bardzo skromną wersję - adaptację pt. "Metro w Buffo". Kie­dy ostatnio reżyser z Budapesztu chciał zobaczyć "Metro", wysłałem go... do Moskwy.

Życie z "Metrem"

Przygotowania do premiery trwały niemal rok. Oprócz artystów pracowało ok. 50 osób: masaży­ści, lekarze, szewc, krawcy, modelarze, elektrycy, pro­gramiści komputerów itd.

Mike Deissler z firmy Laser Media walczył prak­tycznie do ostatnich chwil z najnowszej generacji la­serami, które potrzebowały... stałego ciśnienia wody w kranach.

Niemal wszystko musiało przyjechać do "Metra" z zagranicy. W Polsce do dziś nie produkuje się np. syntezatorów - w musicalu grało ich sześć. A dzie­siątki mikrofonów na, nad i pod estradą? Czy zasta­nawiał się ktoś, że wiszą nad kręcącą się sceną, a kab­le wręcz uwielbiają się plątać? A jak kocha zacinać się scena obrotówka! Bądź ni stąd ni z owąd ruszyć pełną szybkością

I jeszcze niezliczona ilość mikrofonów bezprzewo­dowych, rzecz dzisiaj powszechna, wówczas w Pol­sce niespotykana! Każdy ze swoim kanałem radio­wym i torem fonii w stole mikserskim ("Metro" po­trzebowało trzech wielkich konsolet) i baterią, wy­czerpującą się w najmniej oczekiwanym momencie. Ach, ten szum spuszczanej wody, gdy ktoś zapom­niał wyłączyć transmitter, udając się do toalety...

Gdy musical żył już swoim życiem, powstawały ko­lejne "metrowe" małżeństwa, rodziły się dzieci, kara­wana ruszyła w Polskę (dwa autokary, dwa ogromne tiry, busiki i kilka "osobówek"). Musical wystawiono w największych halach widowiskowo-sportowych, na krytych lodowiskach, scenach operowych, warszaw­skiej Starówce, a nawet w hali odlotów Okęcia.

Ktoś w Lublinie na stadionie oświadczył się Edycie Górniak, w koszalińskim amfiteatrze w fosie orkiestry uaktyw­nił się rój os, a w Nowym Jorku na głowę Mariusza Czajki spadły lustra. (Piotr Iwicki)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji