Tysiąc widać w tunelu
W najbliższy wtorek, 9 listopada, w warszawskim Teatrze Dramatycznym po raz siedemsetny odjedzie "Metro". Pierwszy polski musical, który w swoim dorobku ma występy w całej Polsce, Europie, a nawet na amerykańskim Broadwayu.
Spektakl pierwszy raz wystawiony był w styczniu 1991 roku i od razu zyskał popularność wśród młodzieży i tych trochę starszych, pod warunkiem że nie lubią hałasu.
Spiritus movens całego przedsięwzięcia był i jest oczywiście, uważany za najlepszego polskiego choreografa, Janusz Józefowicz. Od dłuższego czasu, pracując jeszcze w teatrze Rampa nosił się z zamiarem zrobienia musicalu z nieprofesjonalnymi młodymi ludźmi o czasach swojej młodości. Do koncepcji przedstawienia doskonale pasowało opowiadanie Agaty i Maryny Miklaszewskich. Wtedy wystarczyło już tylko skomponować muzykę, czym zajął się Janusz Stokłosa, wybrać odpowiednich ludzi i sukces murowany.
Powoli zaczął krystalizować się zespół. Rozpoczęły się ćwiczenia z zakresu dykcji, akrobatyki, tańca, gry aktorskiej i śpiewu, prowadzone przez wybitnych specjalistów. W końcu po ciężkiej pracy można było dwa i pół roku temu zobaczyć jej efekt. Doskonała muzyka, świetne libretto i dekoracje, oryginalna choreografia i wyprodukowane przez firnie Laser Media światła, to najkrótsza recenzja przedstawienia.
Zespół "Metra" zżył się niemal jak rodzina, czego dowodem są już dwa dosyć bliskie związki i oczywiście perfekcyjna współpraca na scenie. Główni bohaterowie mają już swoich stałych fanów, którzy często godzinami czekają, żeby zdobyć autograf Roberta, Kasi czy Edytki.
Tymczasem wszyscy przygotowują się do 700. przedstawienia, na którym być może zaserwują nam jakieś niespodzianki.