Artykuły

Zrób sobie dobrze

"Zrób siebie" w choreogr. i koncepcji Marty Ziółek w Komunie//Warszawa. Pisze Mike Urbaniak na stronie Pan od Kultury.

Robienie siebie zdaje się być dzisiaj głównym zajęciem większości ludzi. To bardzo skomplikowane i czasochłonne zadanie, bo trzeba niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę śledzić zmieniające się jak w kalejdoskopie trendy, które atakują nas ze wszystkich stron. Joga, rower, siłka, basen. Wczoraj burgery, dzisiaj krłasąty, jutro wszystko bez glutenu. Psychoterapia, osobisty trener, grupowe zajęcia z samodoskonalenia. Rejbany, podwinięte nogawki, kroksy, trampki, mokasyny. Piling, botoks, wybielanie, odsysanie, ujędrnianie, lajkowanie, tłitowanie. Ciągłe selfi, memy, gify.

Nie ma zmiłuj, nie ma potem, nie ma - może jutro. Trzeba ćwiczyć, trzeba rzeźbić, trzeba się pokazać. Tylko nie wiadomo już kto się pokazuje. My, nasze wyobrażenie o sobie czy wyobrażenie innych o nas? Jesteśmy jeszcze prawdziwymi ludźmi, czy już tylko awatarami, jak Coco (Ramona Nagabczyńska), Lordi (Katarzyna Sikora), Beauty (Agnieszka Kryst), High Speed (Paweł Sakowicz) i Glow (Robert Wasiewicz), którym przewodzi szamanka Angel Dust (Marta Ziółek). Nie wiadomo jedynie, gdzie ich w końcu zaprowadzi: do krainy doskonałości czy do dyskoteki pod Łodzią. W noszonych przez siebie kostiumach wszyscy znakomicie odnaleźliby się w jednej i drugiej rzeczywistości.

Błyskotliwość "Zrób siebie" polega w dużej mierze na tym, że nie rości sobie pretensji do sierioznej krytyki niesprawiedliwości tego świata, która już niejedno teatralne czy taneczne dzieło położyła. Nie ma w tym spektaklu napinki i śpiewania wysokim tonem (a śpiewa znakomita Maria Magdalena Kozłowska). Owszem, skrytykujemy ślepy konsumpcjonizm, ale "generalnie mamy wyjebane". Mówimy, co chcemy powiedzieć, a potem ściągamy neonowe outfity i jedziemy na melanż na Saską Kępę. Jest hajp, jest spin, czek dis ałt mada faka! Kto ma dżointa? Kto popersa? Albo chociaż kolę zero?

Marta Ziółek udowodniła po raz kolejny, że ma znakomitą intuicję w dobieraniu współpracowników. Do swojej bombastycznej stylówy i jakże aktualnego tematu zaprosiła absolutnych świrusów, pierwszorzędnych tancerzy i performerów, którzy na scenie zrobią co tylko będą chcieli. In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Widać też, że wszyscy mają duży fun - bawią się równie dobrze jak publiczność, ale jednocześnie wykonują precyzyjnie plan.

Dawno nie dostałem takiego kopa energetycznego w teatrze. Trudno jest na tym spektaklu wysiedzieć. Po kilkunastu minutach sam chciałem wskoczyć w różowe getry i dołączyć do zespołu jako Pink Glam, choć nie wiem czy Anka Herbut, autorka dramaturgii, byłaby zadowolona, że jej wchodzę w szkodę. Ale może trzeba było zaszaleć, dlaczego nie? W końcu nieczęsto dostajemy w stołecznym teatrze takie rarytasy jak "Zrób siebie", bo - co tu dużo gadać - na koniec sezonu Komuna Warszawa zafundowała nam prawdziwy hit.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji