Artykuły

Bez programu

W wojnie o warszawski Teatr Dramatyczny użyta została broń laserowa. Odbyła się premiera "Metra" - od dawna zapowiadanego polskiego musicalu zrealizowanego przez reży­sera i choreografa Janusza Józefowicza ze środ­ków finansującego to przedsięwzięcie Wiktora Kubiaka. Zapewnił on młodym, specjalnie wy­selekcjonowanym wykonawcom warunki, dzię­ki którym - jak głoszą - mogli skupić się wyłącznie na jednym - na pracy nad spektak­lem. Swoją drogą ciekawe, jakie warunki im ofiarowano? Historia teatru zna wprawdzie wypadki niemal zakonnej koncentracji zespo­łów, ale zawsze odbywało się to w imię wy­rzeczenia się zbędnych pokus.

Przedsięwzięcie "Metro" natomiast, którego sponsorzy zgłosili kontrowersyjną ofertę naby­cia Teatru Dramatycznego i Syreny nie wystę­puje w imię ograniczania konsumpcji. Przeciw­nie: pieniędzmi szasta, premierowych gości tra­ktuje szampanem, budzi apetyty, a swoje na­dzieje na sukces wiąże z wykorzystaniem najnow­szego cudu techniki jakim jest światło laseru.

Można za jego pomocą zadziwić widzów wy­malowanym w powietrzu wielobarwnym tytu­łem spektaklu, zamknąć śpiewającą artystkę w świetlistym kokonie, poprowadzić ze sceny w stronę publiczności perspektywiczny trap, sprawiający wrażenie, że śpiewająca postać schodzi ku patrzącym. Laserowe światło wywo­łuje wrażenie lotu, zawirowuje zebranych moty­limi skrzydłami wielobarwnych tęcz, po których śpiewające postaci zdają się przechadzać w stanie nieważkości, to olbrzymiejąc, to zmniejszając się tak, że scenie albo przysparza to dynamizmu, albo obrazy opatruje się cudzysłowem.

W pierwszym akcie nie w pełni je wykorzys­tano. Autorki libretta: siostry Agata i Maryna Miklaszewskie zbyt dużo czasu potrzebowały, by wyznaczyć melodramatyczne osie: wskazać dobrego, złego i tych, którym się krzywda dzieje. Jednak po przerwie, gdy stało się jasne, w imię czego się tańczy, gdy oznaczone zostały emocje, a treści odeszły w tło, gdy zapanował rytm, kolor, dźwięk i taniec - zaczęło się zawirowanie.

Właśnie tak: nie sens, nie kształt, lecz za­wirowanie. Pobudzanie estetycznego ape­tytu, którego nikt zaspokoić nie zdoła. Ale też nie ma takiego zamiaru. Gdyż musical przy­znaje się do swej doraźności. Do tego, że nie jest instytucją jak sztuka, lecz zbiegiem okoliczno­ści - jak dobry interes. Że nie potrzebuje spon­sora ani sali, lecz zbiorowej chęci sukcesu i poszczególnej zręczności. Zręczności nie sposób Wiktorowi Kubiakowi odmówić, zważywszy że zdołał sprawić, iż na fotelu - na którym podczas niedawnej premie­ry "Nie-Boskiej komedii" w tej sali dyrektor Maciej Prus gościł zdającą właśnie ministerialny urząd Izabellę Cywińską - podczas premie­ry "Metra" zasiadał aktualny Prezes Rady Ministrów. Więc nawet jeśli uważny obser­wator dostrzegł, jakich użyto wybiegów, by gorąca owacja zakończyła się na stojąco bądź podsłuchał wypowiedziane przez Jana Krzysz­tofa Bieleckiego na stronie kąśliwe pytanie: czy kapitan też musi klaskać?, w ostatecznym ra­chunku liczyć będą się fakty: premierę "Metra" na stojąco oklaskiwał premier.

Tak więc przy użyciu niekonwencjonalnych środków ślepienia, w asyście władz miejskich i państwowych dyrektor Maciej Prus, ambitny repertuar, a może dramatyczny teatr w ogóle zo­stały na własnym polu pokonane. Jego dyrekcja, jak słyszę, popadła w panikę, utrudniając twór­com musicalu występy w zakontraktowanej sali. Tak jakby ktokolwiek, gdziekolwiek w teatrze wyznaczonego terminu premiery dotrzymał! Je­żeli to się uda, jeśli ktoś zdoła zmusić młodzież od Józefowicza, by gdy się tylko nieco ociepli wystąpiła na wykopie warszawskiego metra, sukces im sprawi zdublowany.

Nie powiem, czyj on będzie. Gdyż anonimo­wy autor programu "Metra" zapomniał połą­czyć reklamowe biogramy fizycznych uczest­ników spektaklu z imionami fikcyjnych bohate­rów, dziwne stwarzając zamieszanie. Może w tym jednak jest jakaś metoda. Gdyż atak ambitnej, złaknionej sukcesu, budzącej lęk mło­dzieży, której mieszają się imiona własne z wcie­lanymi nie opiera się zwykle u źródeł na sile nazwisk. Nie na rozpoznawalnych twarzach ja­kiegoś Olafa Lubaszenki czy Bogusława Lindy, lecz na zbiorowej mocy zespołu, któremu prócz żądzy zwycięstw nie trzeba żadnego programu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji