Artykuły

Stacja końcowa?

Limuzyny, wieczorowe toalety, kamery telewizyjne, tłum pod Minskoff Theater na rogu 45 Ulicy, w samym sercu Manhattanu - atmosfera wielkiego wydarzenia. Premiera "Metra" otrzymała bez wątpienia oprawę godną Broadwayu.

KIEDY PISZĘ TEN TEKST grupa starannie wyselekcjonowanych go­ści, w tym Zbigniew Brzeziński i Robert de Niro, uczestniczy w przyję­ciu w eleganckiej, modnej restauracji w Central Parku "Tavern on the Green". Tam też zespół "Metra" będzie oczeki­wać na pierwsze piątkowe wydanie "New York Times'a" z recenzją, która może oznaczać sukces lub porażkę. Re­akcja premierowej widowni to jeszcze nie wszystko.

Zgromadzona w liczącym 1600 miejsc, teatrze publiczność nagrodziła młodych aktorów owacją na stojąco (tutaj to duży komplement). "Elektryzujące", "unikal­ne", "co za wyobraźnia", "jaka energia", słyszałam w czasie przerwy i po zakoń­czeniu spektaklu. Siedzący koło mnie adwokat z Buenos Aires, który dowie­dział się o "Metrze" z ogłoszenia w "New York Timesie" przeczytanym w Argen­tynie, zachwycił się głosem Roberta Ja­nowskiego. Za mną dwie nastolatki po­chlipywały cicho podczas ostatnich scen, kiedy Jan zmusza Ankę do odejścia i kie­dy na zakończenie Katarzyna Groniec śpiewa o "snach, które nie umierają".

Wszyscy byli pod wrażeniem wielkie­go dynamizmu młodych, śpiewających aktorów. Od pierwszej chwili wyczuć można było jakby telepatyczną więź między sceną a widownią.

Amerykanów, rozpuszczonych takimi musicalami jak "Hair", "Chorus Line" czy "Cats", trudno czymś zaskoczyć. Jednak i oni wydawali achy i ochy pod­czas scen z zegarem, kiedy na wygaszo­nej, ciemnej scenie pośrodku białych cyfr tworzących tarczę zegara biała po­stać poruszała się jak wskazówki.

Głośny aplauz budzi śpiewana przez Edytę Górniak w drugiej części przed­stawienia modlitwa do bogini Fortu­ny. Burzliwe oklaski nagrodziły scenę "Pieniądze", w której zespół stepuje wydając odgłosy do złudzenia przypo­minające brzęk przesypywanych mo­net i scenę Bożego Narodzenia pod choinką zaimprowizowaną z parasoli, której towarzyszy piękna kolęda "Ucie­kali".

"Metro" pokazane na Broadwayu ró­żni się od warszawskiej wersji przed­stawienia. Nie tylko dlatego, że jest śpiewane i mówione po angielsku. Zmian dokonywano na bieżąco podczas przedpremierowych przedstawień, aż do samego końca.

Pierwszy akt zaczyna się od rozmowy Jana z Filipem, którzy w nowojorskim przedstawieniu są braćmi. Pierwszy wy­biera wolność i życie w podziemnej stacji metra, drugi komfortowe życie i pienią­dze. Również inne części uległy general­nej przeróbce. Dodano nowe teksty, usunięto niektóre sceny. Dostosowując się do amerykańskiej zasady "czas to pieniądz", przedstawienie skrócono do 2 godzin i dwudziestu minut.

Teksty, te nowe i te stare, przykrojono na wzór amerykański. Żadnych dłużyzn! Niektóre skróty są śmieszne. Monolog Rosjanki, która nie miała szczęścia po­nieważ urodziła się na Syberii, potem miała szczęście, bo przeniosła się do Moskwy i znowu to szczęście straciła wraz z aresztowaniem na Placu Czer­wonym, budzi wybuchy śmiechu.

Odpowiedzialna za angielskie teksty Mary Bracken Phillips, absolwentka New York University, przystosowała sztukę do amerykańskiej rzeczywistości. Ze sceny padają słowa, których nie było w oryginalnej wersji, ale za to zgodne z miejscowym folklorem ("bullshit", "fuck" i "piss off").

Początkowo zespół "Metra" miał dużo oporów przeciwko wprowadzonym zmianom. Aktorzy poprosili nawet o spotkanie z reżyserem Januszem Józe­fowiczem i autorem muzyki Januszem Stokłosą. O słuszności zmian przekona­ła ich dopiero reakcja publiczności pod­czas przedpremierowych przedstawień. Zespół musiał też przebrnąć przez inne przeszkody, przede wszystkim związane z przystosowaniem się do sceny w Mins­koff Theater, oferującej z powodu blis­kości kanału z orkiestrą niewielkie pole manewru przy scenach grupowych.

Na początku zespół miał kłopoty z amerykańską obsługą techniczną, za­patrzoną w komputery i nie zwracającą uwagi na to, co naprawdę dzieje się na scenie. O mało nie doszło do wypadku przy jednej z "fruwających" scen.

Aktorom dał się we znaki napięty, typowy dla występów na Broadwayu harmonogram - wieczorne przedstawie­nia od wtorku do soboty i popołudniówki w środy, soboty i niedziele. Robert Jano­wski na kilka dni przed premierą nad­werężył struny głosowe i musiał skorzy­stać z pomocy lekarza. Inni postarali się o to, aby dwójka masażystów i dwójka lekarzy, która przyjechała wraz z ze­społem z Warszawy, miała pełne ręce roboty. Dla wielu dodatkowym obciąże­niem była konieczność śpiewania w ob­cym języku. W rzeczywistości wyczuwa­lny obcy akcent, czasami świadomie przesadzony, dodawał tylko pikanterii śpiewanym i mówionym tekstom.

"Metro" ma wszystko to, co powi­nien mieć dobry musical; wpadająca w ucho muzyka, utalentowany, dyna­miczny zespół, ciekawa choreografia i wreszcie "love story". Nikt też nie potrafi zrozumieć lepiej specyfiki metra niż nowojorczycy, dla których podziem­na przepełniona bezdomnymi kolejka stanowi nie tylko nieodłączną część ich życia, ale również symbol życiowego nieudacznictwa.

Jeśli "Metro" nie odniesie sukcesu, to na pewno nie z braku reklamy. Miliony dolarów wydane przez produ­centa "Metra" Wiktora Kubiaka (po­noć 7, chociaż w wywiadzie dla "New York Times'a" przyznał się tylko do 5) pozwoliły nie tylko na wynajęcie tea­tru i sprowadzenie całego zespołu z Pol­ski, ale również na ogłoszenia w progra­mie radiowym CBS, artykuły w nowojo­rskiej prasie (ogłoszenie w "NYT"), a także zapowiedź musicalu na ekranie elektronicznej ruchomej gazety zamon­towanej przez firmę "Sony" na Times Square.

"Metro" jest ewenementem nie tylko jako pierwszy polski musical na Broad­wayu, ale również jako spektakl zor­ganizowany i sfinansowany przez jed­ną osobę, kiedy nikogo na Broadwayu nie stać już dziś na taką ekstrawa­gancję.

Nawet w okresie recesji Broadway może być trudny do zdobycia. "Metru" nie brak groźnych konkurentów. Na dwa dni przed polską premierą odbyła się premiera "Guys and Dolls", przerób­ki musicalu z lat pięćdziesiątych, który został natychmiast jednomyślnie okrzy­knięty najlepszym przedstawieniem na Broadwayu. Wpływy ze sprzedaży bile­tów następnego dnia po premierze pobi­ty rekord najbardziej kasowego do tej pory spektaklu "Duch w operze". Jakie recenzje dostanie "Metro"? Na premierze podsłuchałam opinię, że z pewnością krytycy zaliczą do słabości "Me­ra" powielenie niektórych pomysłów choreograficznych, wykorzystanych du­żo wcześniej w innych amerykańskich musicalach, np. powietrzna ekwilibrystyka, częste przekrzykiwanie i wzajemne zagłuszanie podczas grupowego śpiewania, brak dynamicznego finału, do jakiego są przyzwyczajeni bywalcy teatrów na Broadwayu. O tym, że nowojorczycy nie zamierzają traktować "Metra" ulgowo, może świadczyć wypowiedź liczącego się w Nowym Jorku krytyka teatralnego i filmowego ABC, Joela Siegala. Doceniając zdolności i entuzjazm członków zespołu, zarzucił "Metru" amatorszczyznę, propagowanie trącącej myszką ideologii lat sześćdziesiątych i wręcz niemożność sprostowania wysokim standardom Broadwayu. Być może pozostali wpływowi krytycy będą mieli inne zdanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji