Artykuły

Ryszard Kluge: Nic nie mówię, a robi się śmiesznie

- Teatr Żydowski wypływa na szerokie wody, chce, by o nim mówiono, by ludzie oglądali nasze przedstawienia. Nie tylko dlatego, że pokazujemy kulturę żydowską, jej kolor, śpiew i taniec. Są też sprawy smutne, tragiczne, które do dziś budzą kontrowersje - mówi Ryszard Kluge, aktor Teatru Żydowskiego w Warszawie.

Rola Władysława Gomułki, trochę podobnego do oryginału, trochę symbolicznego, trochę nierzeczywistego, jest jedną z ciekawszych w najnowszej sztuce Pawła Demirskiego "Dobrze żyjcie - to najlepsza zemsta".

- Autorzy sztuki i reżyserka Monika Strzępka to młodzi ludzie, mają własne podejście i wytłumaczenie kompromitującego fragmentu naszej historii, jakim był Marzec '68.

Profil Teatru Żydowskiego w Warszawie bardzo się zmienił w ostatnim ćwierćwieczu. Kiedyś dominowały tu sztuki z tradycyjnego repertuaru żydowskiego grane w jidysz. Teraz językiem większości spektakli jest polski.

- Jestem na tej scenie już 34 lata i rozumiem ten proces. Nie zrezygnowaliśmy z tradycji, z klasycznych dramatów i komedii stanowiących bezcenny dorobek kultury jidysz. Ale wszystko się zmienia, a my chcemy być otwarci na otaczający świat, w którym utrzymują się także liczne stereotypy. Chcemy być coraz lepiej zrozumiani, a przez to służyć wzajemnemu poznaniu. Pokazujemy więc, że Żyd to nie tylko brodaty człowiek z pejsami, w chałacie i w dużym czarnym kapeluszu. Problem jest o wiele bardziej złożony i bogatszy. Nie porzucając pięknej tradycji, która jest naszym motorem, walczymy z prymitywnymi i wkurzającymi stereotypami, pokazujemy konteksty żydowskie w różnych czasach, różnych miejscach i okolicznościach. Prezentujemy różnorodne podejścia. Przykładem jest właśnie spektakl Demirskiego i Strzępki, którzy mają bardzo oryginalne i ciekawe spojrzenie na sprawy polskie. Podejmujemy dialog i dlatego teraz nasz repertuar mniej się różni od tego, co pokazują inne teatry.

Czy to się opłaca?

- Na pewno. Dowodem są najnowsze nagrody dla naszych spektakli. Ostatnio laury z festiwali przywiozły "Dybuk" oraz "Aktorzy żydowscy". Dziedzictwo Szymona Szurmieja ma godną kontynuację. Teatr Żydowski wypływa na szerokie wody, chce, by o nim mówiono, by ludzie oglądali nasze przedstawienia. Nie tylko dlatego, że pokazujemy kulturę żydowską, jej kolor, śpiew i taniec. Są też sprawy smutne, tragiczne, które do dziś budzą kontrowersje. Nie boimy się dyskusji ani krytyki, choć nie każde ujęcie takiego zagadnienia jak choćby Marzec '68 musi się wszystkim podobać.

A co panu się podoba w Teatrze Żydowskim, skoro gra pan tutaj już tyle lat? Występował pan też w dziesiątkach filmów, w tym w "Pianiście" Romana Polańskiego.

- To były małe rólki, a do Teatru Żydowskiego przyszedłem z zespołu pantomimy.

A więc nie mówił pan ani słowa, a tutaj trzeba i po polsku, i w jidysz.

- Najpierw, 37 lat temu, była to jednak pantomima, zespół studencki, który występował w klubie Stodoła. Zastanawialiśmy się z kolegami, co dalej robić. Zdobyliśmy weryfikacje aktorskie przed komisją państwową, której przewodniczył wspaniały człowiek, Aleksander Bardini, i zaczęliśmy szukać dla siebie miejsca. Wtedy dyrektor Szymon Szurmiej powiedział, że możemy występować u niego, a do spektakli teatralnych też przydadzą się ludzie, którzy ruchem, gestem, mimiką potrafią wypełnić całą scenę. Występowaliśmy w spektaklach pantomimicznych, a dodatkowo dyrektor zapraszał nas na scenę dramatyczną. Właśnie w spektaklu "Aktorzy żydowscy" wspominam te początki, gdy robiliśmy tłum albo zastępowaliśmy krzaki, tataraki, zwierzynę leśną i domową, ślepych i kulawych, tworzyliśmy cały ruchomy horyzont. Potem w naturalny sposób wciągnęliśmy się do ról aktorskich. Może czasami brakowało wiedzy, ale nic tak nie uczy jak regularna praktyka na scenie i pomoc kolegów, którzy coś podpowiedzą, zasugerują, że może trzeba głośniej albo ciszej, albo jeszcze inaczej.

Na zdjęciu, które krąży w sieci, ma pan skrzywione usta. Czy to też spuścizna pantomimy?

- Nie zastanawiałem się nad tym, ale dla mima grymasik to rzecz normalna.

I co z tej pantomimy zostało do dziś, kiedy ma pan za sobą liczne role mówione?

- Od roku prowadzę zajęcia z pantomimy w Centrum Kultury Jidysz, stworzonym i kierowanym przez Gołdę Tencer. Pracuję z paniami, które mają 75 lat lub więcej i roznosi je energia. Właśnie szykujemy spektakl, w którym pokażą swoje niezwykłe predyspozycje i talenty sceniczne. Centrum prowadzi najróżniejsze zajęcia, taniec, śpiew itd. Jest otwarte dla wszystkich chętnych.

Ilu w Teatrze Żydowskim jest prawdziwych Żydów?

- Nie mam zielonego pojęcia. Od 34 lat, odkąd tutaj pracuję, nikt nigdy mnie nie zapytał, czy mam korzenie żydowskie. Naprawdę nie wiem, jak jest w przypadku koleżanek i kolegów, może czasem się domyślam, ale to nie ma żadnych podstaw, a sam też nie pytam, bo nie chciałbym wchodzić w ich osobiste sprawy.

Ma pan wyraźne predyspozycje do ról komicznych.

- Vis comica to jeden z podstawowych elementów sztuki pantomimy. To u mnie przetrwało - nic nie mówię, a robi się śmiesznie. Czasami zdarza się, że przesadzam. Bo są role, w których trzeba mieć twarz pokerzysty, niczego niewyrażającą. Ale to też potrafi być śmieszne. Uwielbiam to. Stworzyłem nawet z dwoma kolegami kabaret Ramol, bo razem mamy ponad 180 lat. Trzech facetów i Gosia Trybalska grają skecze Roberta Górskiego.

A teraz jest Władysław Gomułka. Trochę śmieszny, trochę straszny.

- Starałem się podpatrzeć na starych filmach jego typowe gesty, zdaję sobie jednak sprawę, że znamy Gomułkę tylko z wystąpień publicznych, gdy mówił do tłumów. Nie wiemy, jak się zachowywał prywatnie, gdy nie musiał natężać głosu. Nie tworzę więc prawdziwego wizerunku. Podporządkowuję się koncepcji reżyserskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji