Artykuły

Tron barwy klamki

"Wielkie kazanie księdza Bernarda" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Trzeba się upodlać, nie ma rady. Uporczywie, mozolnie, pilnie. Od poniedziałku do poniedziałku. Od świtu do nocy. Od początku do końca. Trzeba się upodlać. Nie za dużo, nie za mało. Tak w sam raz. I od niedzieli - dobrze mi z tą świadomością. Byłem w Teatrze STU. Przez dziewięćdziesiąt minut Jerzy Trela mówił "Wielkie kazanie księdza Bernarda" Leszka Kołakowskiego. Krzysztof Jasiński czas ten wyreżyserował. O 20.30 pogodziłem się z garbami swymi.

Ile razy rzucałeś palenie? Dwieście razy? I dobrze mi z tym. Ile razy odstawiałeś golonki, sól, ligę mistrzów z pilsnerem w garści i zakazane śniadania w klubie Żółta Mamba? Milion? I dobrze mi z tym. Ile razy słyszałeś, jak recytujesz, oczy ku niebu wznosząc, że w każdej złej sprawie twego życia - już nigdy, nigdy, i raz jeszcze nigdy więcej? A ta trudna dziedzina "kielonków"? Tłukłeś pięścią w pierś własną, że już nigdy mokrego szkła nie tkniesz? Tłukłeś. I właśnie dlatego szkło mokre nie opuszcza palców twoich. Amen.

Nic wielkiego, prawda? Kołakowski przypomina oczywistość, wręcz banał, że życie składa się z fiask, potknięć, wiecznych wstydów - a wszystko to z powodu tylko jednego. Że się mianowicie żyje. Jak naucza książka Jerzego Kosińskiego - wystarczy być. Wystarczy być, a diabeł już wszystko za ciebie czyni. Wchodzi w oddech, skręca myśli, patrzy twoim okiem, słyszy twoim uchem, gada językami twymi. W sumie - nie ma cię. Wystarczy, że jesteś - a już cię nie ma. Po cóż więc diabeł miałby się turbować podstępami?

Diabeł Treli nie knuje, bo wie, że i tak musisz wleźć w bagno. Diabeł Treli jest zmęczony. Diabeł Treli już nie ma sił tłumaczyć światu oczywistości. Diabłu już nie chce się dowodzić, że piekło jest tylko kwestią czasu. A ściślej - już się powoli, cicho, taktownie staje. Diabłu Treli już nie chce się gadać. No bo ileż można? Na początku, gdy odgrywa przed nami postać księdza Bernarda, nawet na najgrubsze pozory go nie stać. Kto uwierzy w całą tę groteskę brunatnego habitu mnisiego?

Diabeł Treli wciąż dotyka stali. Jasiński skonstruował dla diabła chłód, co ma barwę klamki. Mocarny, stalowy podest zajmuje pół sceny. Jest nie do ruszenia. I nie do ruszenia jest doskonały w swej dyskrecji tron diabła. Przez wycięcia w podeście po obu stronach tronu pójdą później ogniste snopy. To rozbawi demona, tak myślę. Ale tylko trochę rozbawi. Już mu się chyba znudziły stare numery z siarczanymi płomieniami. Zresztą, kto go tam wie.

Jasiński skonstruował Treli chłód i dał mu wielkie partie milczenia. Ten diabeł mówi tak, jakby wciąż głęboko wzdychał. Mówi od westchnienia do westchnięcia. Co raz to zamiera. Jakby usypiał nad oczywistościami. I musi czasem wypić łyk wody mineralnej niegazowanej. Nic tak nie wysusza, jak truizmy.

Nic tak nie wysusza, ale i paradoksalnie - mało co w dzisiejszych teatralnych czasach tak nie orzeźwia, jak przypominanie. Borges naucza, że na świecie są opowieści tylko cztery i że ludzkość do końca opowiadać je sobie będzie wciąż od nowa. Kołakowski swym bajaniem o diable w mnicha wcielonym przypomina, że jeśli o zło chodzi, to na ziemi nic nowego pod słońcem. A Jasiński i Trela, na czterdziestolecie STU, pokazują, jaki teatr jest dziś w poniewierce.

Gdzie dziś, gdzie i kto robiąc teatr, zaczyna od tak mocnego namysłu nad każdym cudzym słowem napisanym? Kto frazami obraca tak wybornie, że aż z samych liter wyrastają na scenie światy całe? Kto jeszcze nie ukrywa teatralności, nie tłamsi wszelkich sztuczek iluzji, jeno je pieści i uwyraźnia? Kto wreszcie - jak Trela - potrafi tak otwarcie sprzedać swój wiek, swoje zmęczenie, swój spokój? I kto cały ten swój czas przeszły dokonany potrafi obrócić w finał tak bolesny? Diabeł Treli płacze, gdy trzeba już odejść.

W ciemnościach niknie ksiądz Bernard. Ten, który po chwili zasiądzie na tronie barwy klamki, już nic nie będzie miał do ukrycia. W tym finale Trela jest czystą elegancją. I czystą troską. Wykłada wszystkie karty. Mówi: "diabelstwo diabelstwem wypędzać". Czy już tu, po tych trzech słowach łzy wlazły w oczy diabła?

A może sekundę później, gdy mówi zdania prawie ostatnie, zdania bezwzględne? "Teraz już wszystko wiecie, kochani, teraz już nic nie jest wam tajne, teraz już wiecie, kto jestem i po com przybył do was (...) teraz już wiecie, jak się z diabelskich zasadzek wyrwać (...) teraz już wszystko wiecie. Tylko upadły, najmilsi, może z upadłym się zmagać, boć trzeba w tej samej przepaści siedzieć, aby wojnę prowadzić, tylko więc anioł upadły upadłego anioła pokonać może". Tak, dopiero tu łza wchodzi w oko diabła. W tej ostatniej ciszy mokrym okiem patrzący na świat Trela jest - potężny.

To wszystko. Jeszcze tylko wdzieje czarny kapelusz, jeszcze się zatrzyma na krawędzi iluzji i realności, jeszcze machnie nam na pożegnanie laską koloru wiśni - i zniknie. Powtórzone zostało odwieczne zaklęcie ludzkości. Otóż, trzeba nam się upodlać, bo inaczej porwą nas wszyscy diabli. Trzeba nam dzień w dzień lecieć na pysk. Trzeba nam pokornie siedzieć w naszych przepaściach. Bo tylko takie jest nam przeznaczone niebieskie królestwo ułomnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji