Artykuły

Na terapię do Świetlików

"Świetliki" w reż. Roberta Drobniuchna w Białostockim Teatrze lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

U lalkarzy - istne czary-mary. Iskrzy zakochana Biedronka, Świetlik skacze, scena mieni się kolorami. Dorośli patrzą z zachwytem, cóż dopiero dzieciaki.

Białostocki Teatr Lalek zawsze miał świetnych oświetleniowców. Ale takich cudów, jakie teraz wyczarował światłem, dawno tam nie było. Jak przystało na "Świetliki" (bo tak się najnowszy spektakl nazywa), świetlne efekty są tu najważniejsze. Świeci wszystko - i to jak! Lampki na wdziankach głównych bohaterów iskrzą, gdy tymiż targają emocje. Światło, mieniące się kolorami, rozlewa się na ścianach, zwiastując przemianę pór roku. Światło też, a raczej to, co z nim wyczyniają lalkarze, wprawia widzów w stan rozmarzenia. W efekcie, wychodząc po spektaklu w breję, nie ma się nawet skwaszonej miny - moc "Świetlików" jeszcze trzyma.

Całość to ładne cacko, z którego może nic nadzwyczajnego nie wynika, ale też i nie musi. Po prostu cieszy - a już oko w szczególności.

Biedronka jest niewłaściwa

Spektakl przygotowali młodzi twórcy. Robert Drobniuch, absolwent Akademii Teatralnej - zgrabnie i spójnie - wyreżyserował, o scenografię i oświetlenie zadbał Czech Jan Polivka (wielkie brawa!). Autorem muzyki (znakomitej, chilloutowej) jest Michał Górczyński, a zabawnych, bajecznie kolorowych, poduszkowatych kostiumów - Ilona Binarsch. Na warsztat - po dość mocnych przeróbkach - wzięli żelazną pozycję czeskiej, XIX-wiecznej literatury dziecięcej, u nas właściwie nieznaną, autorstwa Jana Karafiáta.

Rzecz jest o pewnym Świetliku i jego świetlistej rodzince, pierwszych wyborach i upadkach, rozczarowaniach i radościach. Jak u ludzi. Świetlik przychodzi na świat, jest oczkiem w głowie rodziców, dorasta, uczy się życia, któregoś dnia się zakochuje... I tu zaczynają się kłopoty. Wybranką jest bowiem Biedronka. Z nią Świetlik, jak wiadomo, nie będzie mógł mieć dzieci. A Świetlikom, tak kruchym i krótko żyjącym, zależy przecież na przetrwaniu gatunku...

Zima w namiocie wezyra

To mądra prościutka historia, w której, choć pod kostiumem, ukryta jest metafora ludzkiego świata. Skrojona na miarę dziecięcego rozumku, poruszająca pytania, na które odpowiedzi domagają się właśnie maluchy - od tych najbardziej łatwych, po fundamentalne. Jakież dziecko nie zapytało rodziców: "Ale wy nie umrzecie? Zawsze będziecie ze mną?"

Warto zabrać malucha na ten spektakl, bo - z prostotą, lekko, bez zbędnego patosu - opowiada i o drobnostkach, i o rzeczach trudnych. Uczy wrażliwości i delikatności wobec innych. I co ważne - wszystko to serwuje w takiej formie plastycznej i w czarownym nastroju, jakie w teatrze dla dzieci można sobie tylko wymarzyć.

Na scenie trwa szaleństwo z konstrukcją z podwieszanego białego tiulu. Płachty wznoszą się i opadają, przypominają namiot wezyra, ale też sowę, ogromny kwiat albo zimowy domek - o tym już decydują strumienie różnokolorowego światła. Maluchy patrzą na wszystko wytrzeszczając oczy.

Papierosem od Biedrona

Poza tym wszystkim to spektakl ładnie zagrany i bezsprzecznie śmieszny - w rozmaitych drobnostkach inscenizacyjnych, szczególikach, scenkach sytuacyjnych. Śmiesznie jest, gdy pękaty tatuś (Adam Zieleniecki) cieszy się z narodzin Świetlika i uczy go chodzić. Śmiesznie jest, gdy Świetlik (Paweł Mróz, IV rok AT) - jeszcze nieporadny, zagapia się na własny paluch i bezmyślnie powtarza "Tata". Albo wtedy, gdy niefortunnie zakochanego młodziana gruboskórny narzeczony Biedronki nabija... olbrzymim piankowym papierosem (!).

Do dziś zachodzę w głowę, skąd i po co ten papieros. Ale że publikę ożywił, to fakt.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji