Artykuły

I śmieszno, i straszno w Chorzowie

Już 3, 4 i 5 czerwca będzie można obejrzeć w Teatrze Rozrywki musical Mela Brooksa Młody Frankenstein przygotowany przez Jacka Bończyka i Grzegorza Wasowskiego.

Mel Brooks to gigant amerykańskiej komedii i farsy uwielbiany przez polską widownię, również dlatego, że pochodzi z polsko-żydowskiej rodziny, zaś polski wątek, a konkretnie okupowanej Warszawy, pojawia się w jego filmie Być albo nie być. Wyreżyserował takie klasyki, jak Nieme kino, Lęk wysokości i właśnie Młody Frankenstein. Karierę rozpoczął w 1968 roku od Producentów, którzy już blisko sto razy gościli na chorzowskiej scenie w reżyserii Michała Znanieckiego.

Młody Frankenstein to musicalowa wersja filmu grozy z 1974 roku, w którym tytułową rolę zagrał znakomity Gene Wilder. Wcielił się w postać potomka szalonego naukowca, wezwanego w sprawie realizacji testamentu do znajdującego się w Transylwanii zamku swego dziadka. Tam odkrywa naukową instrukcję wyjaśniającą krok po kroku, jak ożywić ludzkie ciało. Dziadek, baron von Frankenstein, poświęcił bowiem życie na stworzenie istoty doskonałej, idealnego człowieka o potężnej budowie fizycznej i genialnym umyśle.

Król pastiszu

Mel Brooks nie byłby sobą, gdyby nie zreinterpretował klasycznego motywu w formie zabawnego pastiszu, bawiąc się konwencją stworzoną w powieści Frankenstein Mary Shelley oraz jej ekranizacjach.

Film udał się również dlatego, że miał rewelacyjną obsadę. Poza Wilderem zagrała inna komediowa znakomitość, czyli Marty Feldman, który wcielił się w postać służącego garbusa Igora. Cloris Leachman, znana też z Lęku wysokości, zagrała demoniczną Frau Blücher, kochankę barona. Film otrzymał nominacje do Oscara, a jego wyjątkowość polegała również na tym, że został nakręcony w biało-czarnej tonacji z użyciem wielu rekwizytów z planu filmowego ekranizacji z lat 30.

Młody Frankenstein, zanim trafił na Broadway, bawił również sceną, w której monstrum, czyli potwór będący dziełem tytułowego bohatera, uczy się stepować i wykonuje musicalowy szlagier Puttin' on the Ritz, będący parodią Freda Astaire'a w Blue Skies. To był zalążek późniejszej musicalowej wersji.

— De facto wszystkie filmu Mela to musicale — powiedział Thomas Meehan, współcscenarzysta filmu. — Zawsze jest tam dużo muzyki, śpiewu, dlatego łatwo je przenieść na scenę. Muzykę, podobnie jak w Producentach skomponował sam Mel Brooks. Prapremiera musicalu odbyła się w 2007 roku, a po próbnych spektaklach w Seattle i Waszyngtonie 8 listopada odbyła się premiera w Foxwoods Theatre na Broadwayu. Grany był aż 484 razy. Chorzowska premiera odbyła się 23 kwietnia 2016 roku, a jej reżyserem jest Jacek Bończyk, aktor i muzyk znany m.in. z zespołu Nowe Sytuacje, kontynuującego tradycje Republiki, który zajął się również pisaniem piosenek. Libretto tłumaczył Grzegorz Wasowski, syn Jerzego, satyryk, dziennikarz, wydawca, znany chociażby z rapowanego Pocztu królów polskich oraz programów telewizyjnych tworzonych m.in. z Wojciechem Mannem i Krzysztofem Materną.

— Jacek Bończyk otrzymał z Teatru Rozrywki w Chorzowie propozycję wyreżyserowania spektaklu i, jeśli chodzi o libretto, pomyślał o mnie, od razu zastrzegając, że chciałby przetłumaczyć teksty piosenek, a do mnie miałaby należeć reszta — mówi „Rzeczpospolitej" Grzegorz Wasowski. — Trochę żałowałem, że nie będę mógł się zmagać z piosenkami, bo to moja domena, ale Jacek świetnie to zrobił, a i ja mam nadzieję, że dobrze uporałem się ze swoim zadaniem. Co do Mela Brooksa, lubiłem go zawsze, chociaż nigdy całościowo. Film, oczywiście, sobie przypomniałem. W kilku miejscach mnie bawił, ale byłem też nieco zawiedziony, bo śmiesznych rzeczy mogło być zdecydowanie więcej.

Groza i komizm

Pracując nad tłumaczeniem, Grzegorz Wasowski musiał walczyć z samym sobą.

— Chodzi o to, że prawa licencyjne są bardzo restrykcyjne i ich właściciele sprawdzają, czy tłumacz zbyt wiele nie dopisuje — mówi Grzegorz Wasowski. — Wymagają, żeby nie robić niczego ponad to, co już zostało zrobione, a przecież wiadomo, że są kwestie nieprzekładalne lub przekładalne tak, że nic nie jest zrozumiałe, bo przecież są różne konteksty: oryginalny amerykański, i nasz — rodzimy. A ja chciałem „uśmiesznić" tekst, nadać mu takie tempo, jakie lubię, by każda scena kończyła się żartem, a nawet żeby żart padał co kilka zdań. W myśl zasady, że jak odbiorca wyśmieje się z pierwszego żartu, trzeba mu rzucić pod nogi drugi. Ostatecznie mam nadzieję, że moja misja się powiodła. Choć bardzo bolałem nad pierwszą sceną ze studentami, bo można dodać tam kilkanaście żartów słownych. Stopowano mnie w tej kwestii. Jest też scena podróży wozem drabiniastym z dworca na zamek, podczas której pojawia się wilkołak. Geybym mógł, dałbym mu dolara, żeby sobie poszedł! Coś bym z nim zrobił. Ogólnie rzecz biorąc, calość jest połączeniem grozy i komizmu, a i sama groza została podana z przymrużeniem oka. I to jest w musicalu fajne.

Grzegorz Wasowski poleca, by obejrzeć najbliższe spektakle: 3, 4 i 5 czerwca, następne dopiero po wakacjach.

— Przedstawienie już widziałem, ale wybieram się na nie jeszcze z wycieczką przyjaciół, bo naprawdę robi duże wrażenie, ma tempo i jest wystawione po bożemu, tak jak lubię. To zasługa reżysera — mówi tłumacz libretta. — Są świetne dekoracje i kostiumy oraz duży zespół na scenie, a nie tak, jak to teraz bywa: dwie osoby w prywatnych strojach, żeby opłacało się pojechać w objazd. Przede wszystkim polevam aktorów, którzy dobrze grają i bardzo dobrze śpiewają.

W roli tytułowej występuje Artur Święs, Potwora gra Tomasz Jedz, zaś Frau Blücher — Maria Meyer.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji