Artykuły

Sługa niewielu panów

W Polsce oglądaliśmy prawie wszystkie przedstawienia RIMASA TUMINASA - na toruńskim Kontakcie, lubelskich Konfrontacjach, Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. We Wrocławiu wyreżyserował "Romea i Julię". A my pytaliśmy: jak on to robi?

Słynny Litwin Rimas Tuminas [na zdjęciu] przygotowuje w warszawskim Teatrze Studio premierę "Sługi dwóch panów". Co nieprzyjemnego zechce powiedzieć Polakom?

Same kłopoty z tymi Litwinami. Wszystko robią nie tak, jak trzeba. Tacy reżyserzy teatralni. Nie dość, że barbarzyńsko, bo wbrew wszelkim regułom, czytają klasykę, to jeszcze budują swoje teatralne światy z najprostszych elementów: drewna, piasku, ognia i wody. Prawie bez wyjątku pochodzą ze wsi. Wychowywali się bez prądu, radia i telewizji, do teatru zawieziono ich siłą tuż przed maturą. Do dziś manifestują przynależność do kultury chłopskiej, jakby życie w mieście było nadal warunkowane jej rytmem i wartościami. Demonstracyjnie nie lubią realizmu, otwierają aktora na poezję i improwizację, budzą jego zmysł gry formą. Przez ostatnie 20 lat cała Europa miała bzika na ich punkcie, częściej pokazywali swoje przedstawienia na zagranicznych festiwalach niż w kraju. No tak, Eimuntas Nekrosius i Jonas Vaitkus mają wiele na swoich reżyserskich sumieniach. Ale najgorszy, najbardziej niepoprawny jest Rimas Tuminas. Rocznik 1952, brodaty, czarniawy gaduła ze Żmudzi. Właśnie przyjechał reżyserować w Polsce "Sługę dwóch panów" Goldoniego.

Balans

Za komunistycznej Litwy, gdy trzeba było walczyć z cenzurą i być w opozycji, siedział cicho, "brał rozmach". Za to jak Litwinom wybuchła wolność, założył pierwszy w kraju niezależny teatr (Vilniaus Mażasis Teatras) i zaczął naród krytykować. Za umiłowanie bycia ofiarą, za ksenofobię, za sowieckie ostatki mentalne. Ale jednocześnie rozgrzeszał i dawał nadzieję. Raz po raz zaogniał stosunki wewnętrzne i międzypaństwowe. W kraju zarzucano mu, że wystawia tylko wielką literaturę rosyjską, a litewską ignoruje. W Rosji krzyczano, że rosyjscy narodowi autorzy i bohaterowie są przez Tuminasa obrażani i poniżani. Przez ostatnie 16 lat uprawiał więc konsekwentnie teatr środka, co w litewskich warunkach oznacza, że zbierał niezasłużone lanie ze wszystkich stron. Na szczęście jego spektakle pokochali widzowie.

W Polsce oglądaliśmy prawie wszystkie przedstawienia Tuminasa - na toruńskim Kontakcie, lubelskich Konfrontacjach, Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. We Wrocławiu wyreżyserował "Romea i Julię". A my pytaliśmy: jak on to robi? Skąd bierze się u niego to niezwykłe godzenie przeciwieństw? Balans na granicy między teatralnym pięknem i kiczem, sacrum i profanum, wzniosłością i śmiesznością.

Strzelając śmiechem

Pierwszą rzeczą, jaką w ogóle zapamiętał Tuminas, był strach. Jako chłopiec najbardziej bał się własnego ojca, który służył w Armii Czerwonej i po zdobyciu Berlina wrócił z wojny z kontuzją psychiczną. Dręczyło go to, co przeżył, ale i poczucie winy, kompleks zdrajcy narodu (mało który Litwin zostawał krasnoarmiejcem!), miewał myśli samobójcze. Tato Tuminas był wiejskim nauczycielem, nie potrafił zintegrować się z otoczeniem, przenosił się stale z jednej wsi do drugiej, bo chłopi odrzucali go i bojkotowali. A za swój stan obwiniał najbliższych. Co jakiś czas wyprowadzał żonę i syna z domu i stawiał przy ścianie szopy, udając, że mierzy do nich z nieistniejącej broni. Za karę, że czegoś nie zrobili albo po prostu spojrzeli na niego nie tak, jak należało.

"Jednak pewnego razu ojciec przyniósł prawdziwą strzelbę - wspomina reżyser. - Ustawił nas pod ścianą, wymierzył... I w końcu padł strzał. Chybił - kula przeszła nad naszymi głowami. Ja popatrzyłem na matkę, a matka na mnie i nieoczekiwanie zaczęliśmy się śmiać. Wtedy ojciec uciekł - przestraszył się naszego śmiechu".

Podobno dzięki temu zdarzeniu przyszły reżyser "Rewizora" zrozumiał, jak niewiele dzieli śmierć od drwiny, rozpacz od żartu. - Chciałbym, żeby tragedia i komedia istniały w przestrzeni sztuki bez żadnej linii demarkacyjnej - mawia dziś Tuminas i w swoim teatrze żongluje gatunkami i nastrojami. Uwielbia przełamywać tonacje; jakaś scena niby to zaczyna się pełnym namaszczenia patosem, by skończyć się huraganem śmiechu. Zwykle kpi ze swoich bohaterów, ale jest to kpina dobroduszna, ciepła, wybaczająca. Oto w "Uśmiechnij się do nas, Panie" czterej Żydzi wędrujący do Wilna, Jerozolimy Północy, spotykają ślepego wędrowca. Ten obmacuje ich kosturem od stóp do głów: po brodach, pejsach, nosach, przyrodzeniu Biedny, chory, potrzebujący jałmużny człowiek. Ale co to? Ślepiec zdejmuje ciemne okulary i oznajmia z radością: - Witajcie, bracia Żydzi! Ogólna konsternacja. A to bezwstydnik! Skoro tylko udawał ślepego, to po co obmacywał? I po czym poznał, świnia, że Żydzi?

Celebrowana w takich etiudach Tuminasowa "śmieszność" nie jest buntem bohatera przeciwko samemu sobie; śmieszność jest kapitulacją. Reżyser mówi, że nie ma ucieczki od własnego błazeństwa. "Maskarada": skuty lodem Petersburg; szykującemu się do pojedynku na śmierć i życie Księciu Zwiezdiczowi szabla przymarza do ściany. W "Wiśniowym sadzie" gruby Jepichodow, tańcząc z damą, puszcza głośne bąki. W "Madagaskarze" profesor Paksˇtas w prologu do spektaklu jako osesek musi kwilić i gulgotać, zamiast wygłaszać uczone tyrady.

Tuminasowa ironia ma swój cel. Bo każde błazeństwo, nadając nam piętno głupca, oswaja równocześnie zło i strach, jakie w sobie nosimy.

Naiwność i kłamstwo

Tuminas stale krąży wokół kilku tematów. Fascynują go ludzka naiwność i kłamstwo. Studiuje charaktery tych, którzy oszukują, i tych, którzy padają ofiarą przyziemnych bądź metafizycznych oszustw.

W "Wiśniowym sadzie" (1990) za pomocą metafory rozpadającego się domu demontował złudną wiarę rodziny Raniewskiej, że wszystko będzie jeszcze jak dawniej. W "Uśmiechnij się do nas, Panie" (1994) bohaterowie desperacko wierzyli, że można uratować człowieka skazanego na śmierć. Jechali mu na ratunek tak długo, jakby chcieli w podróży zakląć czas, odwrócić bieg zdarzeń. Daremnie. "Maskarada" Lermontowa (1997) obnażała sens jakichkolwiek dobrych intencji w świecie, w którym wszystko oparte jest na nienawiści, zazdrości, pogardzie. Brechtowski "Galileusz" (1992) był traktatem o słabości ludzi: artystów, uczonych, przywódców. Wierzymy im, że posiedli prawdę, ale to tylko kolejna iluzja. W "Trzech siostrach" (1995) miraż radosnych obrzędów rodzinnych skrywał nędzę rzeczywistości, banalność ludzi i zatrważającą, ślepą bliskość śmierci. Islandzki "Don Juan" (1996) ukazywał człowieka, który umarł za życia, bo okłamał sam siebie, że Boga nie ma. I ciągnął za sobą w gorzką nicość kolejne kobiety.

Feeria śmierci

Uchodzi za najbardziej lirycznego z litewskich reżyserów. Nie boi się sentymentalizmu na scenie, nasyca swój teatr łzawą muzyką, łagodnym światłem poranka. Szuka wśród bohaterów ludzi dobrych i szczerych. Zmusza aktorów do rozbijania psychologicznych stereotypów. Pracując z raczej chmurnymi Islandczykami, opowiadał im sprośne dowcipy. Kostycznych Szkotów podczas prób sztuki Czechowa kompletnie rozpił, żeby poczuli rosyjską duszę. Rosjan uczył nieprawomyślności wobec władzy. Z Litwinów wyciągał upór i hardość. Strach pomyśleć, co zrobi Polakom reżyser, który wierzy, że każdy naród ma własną energię.

Połowa spektakli Tuminasa to piękne pożegnania: osób dramatu, starzejącego się świata, sensu życia. W pozostałych rozpacz bywa zagłuszana, ukrywa się ją w feerii gagów i grepsów. Ale i tak nie jest za wesoło. Fascynuje go metafora weneckiego karnawału. Eksplozja witalności, święto masek, tańca, muzyki i miłości. Ale Tuminas nie afirmuje zabawy, pyta raczej, co będzie u jej kresu. Dlaczego oszukujemy siebie, że karnawał życia będzie trwał wiecznie. Stąd warszawska inscenizacja Goldoniego i w ogóle inspiracje komedią dell'arte.

Jasność tonacji "Sługi dwóch panów" musi coś istotnego skrywać - zastanawia się podejrzliwy litewski reżyser. Odpowiedź jest pewnie bardzo prosta, tylko wiedzie do niej zawiła droga. Może chytry Litwin ją znajdzie.

***

LITWINI I MADAGASKAR

Tuminasa fascynują tezy zmarłego w latach 60. profesora Pakstasa. który w okresie międzywojennym przekonywał Litwinów, że mieszkają w złym miejscu na ziemi. Rosja. Polska i Niemcy nigdy nie dadzą im spokoju. Proponował więc emigrację catego narodu do Kanady. Ameryki Południowej albo Afryki. Chciał nawet kupić pół Madagaskaru. Kalkulował, w jakiej kolejności i jakiej liczbie rocznie powinni wyjeżdżać. Dwa lata temu młody pisarz Marius lvaśkievicius napisał o tym sztukę - tak powstał jeden z najgłośniejszych spektakli Tuminasa "Madagaskar".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji