Gęsi... nie-gęsi?
"A niechaj narodowie wżdy
postronni znają,
Iż Polacy nie gęsi, iż swój język
mają"
pisał pogromca łaciny i pierwszy poeta tworzący w języku polskim - Mikołaj Rej. Dziś łacina została - zdawałoby się - kompletnie wyrugowana z życia. Poza wąskim gronem filologów klasycznych, teologów i specjalistów od systematyki roślin i zwierząt, oraz aptekarzy - któż się nią posługuje? Nawet w szkołach nie jest już przedmiotem obowiązkowym. A przecież raz po raz słyszy się narzekania na "łacinę". Ale tę brukową, furmańską - zajmującą się najczęściej lekkomyślnym trybem życia czyjejś mamusi. Przyjęło się bowiem najohydniejszy, rynsztokowy język przekleństw zwać "łaciną". Język jaskiniowców wielkich miast. Niestety, coraz popularniejszy, zyskujący sobie coraz szerszy krąg użytkowników. Nie tylko wśród mętów, opryszków i chuliganów. Ale także wśród ludzi obytych, [cywilizowanych. Zwłaszcza wśród młodzieży...
Nie tylko jednak rak koszmarnej "łaciny" toczy naszą mowę ojczystą. Miesiąc temu jako obserwator uczestniczyłem w egzaminach na Wydział Aktorski Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. W ciągu 10 dni przesunęło się przed Komisją, a więc i przed mymi oczyma, 300 dziewcząt i chłopców z całej, jak długa i szeroka Polski. W zasadzie łączyło ich, prócz snów o aktorstwie, tylko jedno: okropna dykcja. Język traktowany jako coś godnego pogardy. Połykane zgłoski, syki, gwizdy, bełkotliwość mowy, szelesty, zmiękczanie i utwardzanie słów w najnieprawdopodobniejszych kombinacjach. Jeden ze zdających recytował fragment "Cafe pod Minogą" Wiecha. Mówił jak potrafił, bezbłędny w "warsiawskim" slangu. I nagle olśnienie: przecież to jego język codzienny, normalny, potoczny. To już nie literatura, nie dokument obyczajowy, ale samo życie. Nic przeto dziwnego, że poczuwające się do współodpowiedzialności za ochronę przed skażeniem języka Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatru i Filmu - Spatif utworzyło specjalny Ośrodek Mowy. Instytucję mającą przeciwdziałać korozji i zapylaniu naturalnego środowiska prawidłowej polszczyzny. Ośrodek ten zapewne podejmie szersze działania, ale nim to nastąpi, przystąpił już do ofensywy sam prezes SPATiF-u Gustaw Holoubek. Będąc dyrektorem teatru Dramatycznego wystawił na Sali Prób "Odprawę posłów greckich" Kochanowskiego. Jeden z najcenniejszych skarbów języka polskiego. Kochanowski w wykonaniu aktorów teatru Dramatycznego pod czujnym uchem reżyserskim Ludwika René każdego wieczoru przypomina nam, jak piękny mamy język, jak bogaty, jak szlachetny i dźwięczny. Jest to doprawdy najlepsza z możliwych propaganda czystości mowy polskiej, najskuteczniejsza agitacja przeciwko panoszącym się chwastom "łaciny" i popularnych slangów środowiskowych "mowy-trawy". Oczywiście byłoby krzywdą i niesprawiedliwością ogromną, mówić o przedstawieniu "Odprawy" jedynie w kontekście jego wartości wychowawczo-językowych, aczkolwiek - podkreślam - jest to walor spektaklu pierwszorzędny. Ludwik René - wytrawny spec od teatralnej cyzelatorki - potrafił nadać tej niezwykle statycznej, narracyjnej "tragedyjej" barwny kształt inscenizacyjny. Piękna kompozycja układów ruchowych (ukłon w stronę jej autora Leona Góreckiego), znakomity kostium staropolski (brawa dla Teresy Ponińskiej), świetna muzyka (no, nic dziwnego - Baird!) - wszystko to składa się na spektakl wysokiego gatunku.
Aktorzy, zwłaszcza płeć brzydka, grają koncertowo. Z umiarem, bardzo oszczędnie używając środków ekspresji, kładąc zaś nacisk główny na podstawowy walor tekstu - piękno języka. Na szczególne wyróżnienie zasługuje świetny Priamus (Józef Nowak), trochę rysowany pod sylwetkę Batorego. Z niewielkiego epizodu Iketaona uczynił Stanisław Wyszyński istną perełkę aktorską. Dobry, nawet bardzo dobry jest Fronczewski, Bargiełowski, Skaruch, Kondrat, pięknie prezentują się panie z Magdaleną Zawadzką - piękną Heleną - na czele. Słowem bardzo udany finał sezonu w teatrze Dramatycznym.