Artykuły

Szewcy w Kaliszu

Premiera "Szewców" Stanisława Ignacego Witkiewicza w kaliskim Teatrze im. Wojciecha Bogusławskie­go jest nie lada wydarzeniem. Dra­mat ten, prawie powszechnie uznany za najwybitniejsze osiągnięcia Wit­kacego, odbył długą i mozolną drogę nim trafił do repertuaru teatru ka­liskiego, ambitnego zespołu, który w sezonie 1970/71 pod kierunkiem Iza­belli Cywińskiej stał się pierwszym zespołem Wielkopolski i jednym z ciekawszych w kraju, budzącym za­służone zainteresowanie krytyki.

Za życia autora "Szewców" nie grano i nie drukowano. Dramat ten wydany w roku 1948 pojawił się w przededniu niepogody. Nim został opublikowany ponownie w nieoce­nionym zbiorze "Dramatów" przez Konstantego Puzynę w roku 1962, miał już za sobą jedną przygodę tea­tralną: w reżyserii Zygmunta Hub­nera i scenografii J.A. Krasowskiego w Teatrze "Wybrzeże" w Gdańsku zszedł z afisza po jednym spektaklu w dniu 12 października 1957. Potem po ten niepokojący tekst sięgali stu­denci PWSSP w Łodzi (rok 1961, reż. J. Grzegorzewski, podówczas student tejże uczelni), aktorzy teatru bydgos­kiego (Teatr Propozycji, reż. J. Ma­rzec), aktorzy teatru poznańskiego, czytający tekst w klubie "Odnowa" przy stoliku na tle elementów sceno­grafii w konwencji "pop-artu" (reż. Z. Wardejn) i wreszcie studenci z wrocławskiego "Kalamburu", którzy pod kierunkiem Włodzimierza Her­mana dali spektakl pełny, sceniczny i sytuacyjny, a zarazem ujmujący skromnością i prostotą. Grani wie­lokrotnie w siedzibie i w objeździe wrocławscy "Szewcy" zyskali opinię najlepszej w ogóle realizacji Witka­cego (por. Puzyna w "Pamiętniku Teatralnym").

Gdyby nie liczyć gdańskich "Szewców", przedstawienie w Kaliszu by­łoby prapremierą zawodową. Ale kie­rownictwo Teatru im. Bogusławskie­go notuje lojalnie w programie: "Za datę prapremiery należy uznać dzień 12 października 1957, datę próby ge­neralnej, spektaklu przygotowanego przez Teatr "Wybrzeże", spektaklu, który nie wszedł do eksploatacji". I słusznie, i ładnie. Ale dla widzów

uczestniczących w otwarciu XI Ka­liskich Spotkań Teatralnych "Szew­cy" byli atrakcją na miarę prapre­miery - a nawet może więcej: mia­rę aktu zadośćuczynienia należnego utworowi. Zadanie, którego podjął się reżyser Maciej Prus, było wcale niełatwe w sytuacji, gdy niewielu widzów obejrzało "Szewców" na sce­nie, wszyscy zaś czytelnicy Witkacego odbyli swoje prywatne premie­ry "przy biurku".

Banałem będzie twierdzenie, że czymś innym jest dramat czytany, a czymś innym zbiór zdań i propozycji sytuacyjnych od dramatopisarza po­chodzących i współtworzących dzieło teatralne. Banałem pod jednym wszakże warunkiem: rozróżnienie dzieła dramatycznego i dzieła teat­ralnego nie może być aktem aneksji którejkolwiek strony. Literatura i teatr - to dwie wysokie układają­ce się strony, które nie powinny nig­dy zakończyć układów i którym nie wolno pertraktacji lekceważyć. Chcę przez to powiedzieć, że teatr nie jest żadnym kolegium egzegetów pochy­lonych nad tekstem i że nie obowią­zuje go idea wierności wobec litera­tury. Ale chcę przez to powiedzieć, że martwy jest teatr (dramatyczny), który w literaturze widzi coś w ro­dzaju libretta.

Teatr prowadzi układy z literaturą wtedy skutecznie, gdy stwarza system napięć i stan zmagań. W tej walce nie ma zwycięzcy. A jeśli jest, tym gorzej dla obu stron.

"Szewcy" w kaliskiej interpretacji Macieja Prusa ze scenografią Łuka­sza Burnata i kilku świetnie utrafionymi rolami - to przedstawienie piękne, przemyślane i mądre. I takie z którym przyjdzie się powadzić. Nie będę stawiał bezzasadnego pytania o wierności Witkacemu, ale zapytam, co z dramatu Witkacego rozkwitło i zabrzmiało nieprzewidywanym uro­kiem pod ręką realizatorów, a co zbladło bez potrzeby i bez zysku.

Nie ma w inscenizacji Prusa żad­nych udziwnień, nie ma tego nieznoś­nego a prawie już manierycznego grania "sziworot nawyworot", żeby było śmieszniej i możliwie bez sensu. Co najważniejsze, nie ma tu gonitwy za pomysłami, które by szukały us­prawiedliwienia w "czystej formie" jako rzekomej swobodzie. Prus dos­konale wie, że Czysta Forma nie jest zwolnieniem z rygorów budowania akcji i postaci, lecz przeciwnie, rygo­ry te co najmniej podwaja. Witkacy wpisywał swoje dramaty daremnego dążenia do Uczuć Metafizycznych w zużyte i nieraz trzeciorzędne kon­wencje sztuk bulwarowych. Igrał ty­mi konwencjami, piętrzył je do gra­nic absurdu, ale nie robił tego dla parodystycznej zabawy, lecz po to, by poprzez ich nadmiar odebrać im sens życiowego zanieczyszczenia i dostrzec tragifarsę współczesnego człowieka zdegradowanego do funkcji zębatego kółka w zmechanizowanym społe­czeństwie wieku XX.

Jak wiadomo, prawie wszystkie dramaty Witkacego powstały w la­tach 1918 - 1925. Potem autor wziął się do powieści, gatunku, którym, najbardziej pogardzał i którego nie godził się uznać za dzieło sztuki. A jednak powieści były tą drogą, któ­ra wiodła do "Szewców", dramatu najbardziej drwiącego i najbardziej przenikliwego. Bo w powieściach Wit­kacy rzadziej szukał reguł nowej sztuki, a częściej stawiał niecierpliwe pytanie, dlaczego w XX wieku sztu­ka jest coraz mniej możliwa. I po­przez wyolbrzymione potwornie kon­wencje brukowego romansu erotyczno-sensacyjno-batalistycznego docho­dził do wizji ludzkiej miazgi skazanej na zagładę. Jeszcze kontynuował swój uparty obsesyjny motyw artysty nie­nasyconego formą, ale coraz częściej tropił puste słowo - pusty czyn.

Po dramatach o upadku nienasyco­nego artysty napisał Witkacy "Szew­ców", dramat, który - rzec można - zaczyna się w tym momencie, w któ­rym poprzednie, np. "Nowe wyzwo­lenie", się kończą. Do tej pory po tra­gifarsie nieudanego artysty następo­wał finał, w którym wkraczali tajem­niczy ludzie z zewnątrz, którzy - wedle określenia Jana Błońskiego - przychodzą, aby zrobić z tym wszyst­kim porządek. Otóż nie utożsamiając bynajmniej Sajetana, Czeladników, Dziarskich Chłopców z tajemniczymi osobnikami z "Nowego Wyzwolenia", można sądzić, że są to właśnie ludzie z zewnątrz, którzy jednakże żadnego porządku nie zrobią. W "Szewcach" zmiany porządku społecznego nastę­pują jedna po drugiej w błyskawicz­nym tempie. Zmiany znoszą się wza­jemnie same i są równie daremne jak szarpanina Ryszarda III i podejrzana sztuka Florestyna Wężymorda. Wio­dą do entropii czyli nudy, która roś­nie i którą powinna obwieszczać w akcie III tablica z napisem "Nuda coraz gorsza". Katastrofa - to dla Witkacego nie wizja przewrotu, ale jego nieskuteczności. Słowo jest w "Szewcach" gęste i puste. Wiek XIX sądził, że język służy porozumieniu się ludzi. Dwu­dziestowieczny teatr absurdu odkrył, że język może służyć nieporozumieniu lub raczej symulowaniu porozumie­nia. W tym odkryciu Witkacy znacz­nie wyprzedził powojenną awangardę dramatyczną. Więcej - zobaczył da­remność działań "nieistotnych", a ta­kimi są wszystkie działania pozba­wione metafizycznego pożądania, upozorowane ideologią.

Pewnie mają rację ci, którzy twier­dzą, że Witkacy jest najbardziej au­tentycznym pisarzem Młodej Polski, a w każdym razie - ostatnim i już pozbawionym złudzeń. Maciej Prus świetnie wyczuł w "Szewcach" ów drażniący klimat erotycznych oporów przemieszany z resztkami społeczni­kowskiej frazelogii, naturalistycznej dokładności i zamiłowaniem do sym­bolicznych rekwizytów. Ten klimat jest wielostylowy, a przecież nie po­zostawia wrażenia kompilacji. Bo wszystko tu jest jednakowo archaicz­ne: jednako archaiczny jest styl spo­łecznikowski i pseudo-rewolucyjny, jak i wycie bebechowatych pożądań. Archaiczny - to znaczy tu (i u Wit­kacego, i u Prusa) już bezużyteczny i śmieszny. Dostatecznie śmieszny, tak że nie potrzeba go parodiować.

Maciej Prus w notce "Od teatru" napisał:

"Ludzkość może zostać zbawiona przez pracę, lecz w związku z tym grozi jej niebezpieczeństwo "utraty duszy", zanik "uczuć metafizycz­nych". Niepokój ten, który stanowi istotę twórczości Witkacego, najpeł­niej wyraził się w "Szewcach". To, co autor mówi w tej sztuce, może się wydać beztroskim żartem, naprawdę jednak jest niezwykle precyzyjnym sformułowaniem myślowym stojącym na pograniczu paradoksu. Zadanie realizatorów polegało na znalezieniu rzeczywistości scenicznej, która ukonkretniałaby myśl Witkacego. Realiza­torzy poszli drogą takiego nagroma­dzenia działań realistycznych, blis­kich prawdy życiowej, które poprzez swoje spiętrzenie stworzyłyby wielką Metaforę".

Scena przedstawia warsztat szew­ski możliwy i prawdopodobny. Wcho­dzi się do warsztatu po schodkach z wyższej kondygnacji jak do sutereny - odrapanej i wilgotnej. Ale schody zarazem posłużą do rozgrywania trudnej sztuki teatralnego "entree". Po środku stół ze zwykłymi zydlami, na którym w akcie pierwszym nor­malnie szyje się buty; w trzecim ak­cie tenże stół będzie ołtarzem dla złożenia koszmarnie groteskowej ofia­ry z Sajetana, wczorajszego przywód­cy (który się wyprztykał przedwcześ­nie przez to przeklęte gadanie i mu­si zginąć z rąk czeladników, żeby się nie zdążył skompromitować do koń­ca). W kącie leżą buty, takie praw­dziwe, bo tylko przy prawdziwym rekwizycie może zagrać kwestia o "bucie samym w sobie" i hasło "But jako absolut!". Ale tych butów jest dużo, tak dużo, że sama ilość jest sy­gnałem swoistej nadnaturalności. I kiedy pachołki Gnębona Puczymordy zamiast rozdzielić szewców po leniwniach sami się uszewczają i za­czynają razem łapczywie pracować, stos butów jest jak kupa obrzydli­wego żarcia dla wygłodzonego.

Reżyser doskonale wie, że "Szew­cy" wspierają się na dialogu, na nie­spotykanej przedtem u Witkacego wynalazczości językowej. Rugatielstwa, neologizmy, kalambury tworzą tu układ napięć dramatycznych. Prus zaufał tekstowi i starał się nie szu­kać podpórek w wymyślnych sytuac­jach. Postawił na zadanie aktorskie niełatwe w tym przypadku, bo w "Szewcach" szczególna i skądinąd urokliwa mieszanina stylów zrównuje w gruncie rzeczy postacie pod wzglę­dem językowym. "Szewcy" są drama­tem bardzo skąpo wyposażonym w możliwości aktorskiego penetrowania. Tę trudność najlepiej pokonują Ja­nusz Michałowski (Sajetan Tempe) i Henryk Talar (Czeladnik II). Mi­chałowski nie buduje postaci rodza­jowej, umie być szewski i intelektu­alny zarazem, konkretny, osadzony w realiach społecznych, i symbolicznie uogólniony jako przywódca i ofiara. Najdowcipniej spośród szewców pro­wadzi tekst Henryk Talar.

Najbardziej zwarty, dobrze zrytmizowany, wypunktowany jest akt III, szczególnie pierwsze jego sceny. Naj­dłuższy i najbardziej rozwlekły akt II. To znamienne, że dialog staje się wtedy "widoczny" i nużący, gdy re­żyser przestaje ufać aktorowi. Akt II - jak wiadomo - dzieje się w wię­zieniu, w sali przymusowej bezrobotności, przedzielonej tzw. balaskami. Z jednej strony balasek didaskalie umieszczają "wspaniale urządzony warsztat szewski", z drugiej szewców krążących po pustej przestrzeni jak głodne hieny. Nie przeceniam didaskalii Witkacego, ale w tym wypadku żądanie autora ma kapitalne znacze­nie. Chodzi o to, by przeklinana przedtem praca była przedmiotem namiętnego pożądania, odległym na wyciągnięcie ręki i żeby osiągnąć pa­radoksalny efekt: miejscem kaźni może być "leniwnia". Tymczasem re­żyser urządził istną salę tortur: Saje­tan i czeladnicy z rozkrzyżowanymi i wykręcanymi do tyłu ramionami zwisają na sznurach. Cierpią fizycz­nie. Ale człowiek torturowany nie jest bezczynny. Tymczasem cały smak i sens tej sceny polega na tym, że szewcy są umęczeni nudą i prag­ną tego, co przedtem wydawało im się udręką - ciężkiej, wyrobniczej pracy. I nie od razu wpadają na pro­sty pomysł, że te balaski tak łatwo rozwalić i tak łatwo osiągnąć szczęś­cie "butoróbstwa". Zgoda ofiary na własną udrękę jest tak przenikliwą myślą Witkacego, że szkoda ją zagu­bić.

Witkacy - jak wiemy - usunął z "Szewców" wszystkie swoje ulubione stereotypowe postaci z wyjątkiem stereotypu demonicznej kobiety. Mię­dzy Sajetanem, Czeladnikami, proku­ratorem Scurvy'm, Dziarskimi Chłop­cami krąży Księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka - Podberezka. Femme fatale. Das ewig Weibliche. Ucieleśnienie archetypu modliszki. Dręczy szewców i Scurvy'ego, sama "nie-do-udręczenia", bo nawet w upokorzeniu rozkosz czuje niewymow­ną. Skąd się wzięła w "Szewcach"? a raczej dlaczego Witkacy zatrzymał postać, która przedtem służyła wyra­żeniu daremności nasyceń erotycz­nych równych daremności nasycenia formą? dlaczego zatrzymał w drama­cie, w którym sedno sprawy przesu­nęło się z klimatu działań artystyczno-erotycznych w klimat prawie wy­łącznie katastroficzno-społeczny? Dlatego, że w "Szewcach" erotyka jest prefiguracją i zarazem eksplikacją stosunków społecznych. Jest mo­delem gry i zmienności ról oprawcy i ofiary.

Toteż postać Iriny Wsiewołodowny jest tu szczególnie ważna. W spek­taklu kaliskim była to najbardziej godna uwagi rola. Ewa Milde nie pró­bowała zdominować spektaklu: umia­ła grać i na bocznym planie, kiedy była bez tekstu i bez gestu. Grała dy­skretnie, to znaczy tak, jak się gra na dobrze temperowanym instrumencie o bogatej skali. Była wulgarna i wytworna, słodka i okrutna jedno­cześnie, niewinna i grzeszna, marze­nie sadystów i masochistów zarazem. Ewa Milde jest bardzo utalentowaną aktorką - to było wiadomo i przed­tem. Ale rola Iriny Wsiewołodowny to bardzo trudny próg do przekrocze­nia, tyle tu ryzyka i pokusy przery­sowania.

Nie miała tylko Księżna finału. To jednak pretensja nie do aktorki, lecz do opracowania tekstu. U Witkacego po panowaniu Prokuratora, Gnębona Puczymordy, po martwych symbolach i frazesach Sajetana, kmieci i Cho­choła, po Hiper-Robociarzu, wchodzą dwaj panowie: X i Abramowski. Księżna bełkoce coś o matriarchacie nad trupem Scurvy'ego, który na śmierć się zawył z pożądania, a dwaj panowie, "przekraczając obojętnie le­żących pełzaków i trupa prokurato­ra", rozwodzą się nad potrzebą kom­promisu, chwilowej rezygnacji z upaństwowienia przemysłu rolnego, nad koniecznością utrzymania się w chwiejnej równowadze rozpaczy. Iri­nę Wsiewołodownę wezmą ze sobą by po posiedzeniu mieć jakieś odprę­żenie. To ważna scena, bo znowu wkroczyli ludzie z zewnątrz, jakaś tajemnicza i poniekąd anonimowa si­ła, która może zacząć tragikomedię przemian od początku. To oni mają ostatnie słowo, a nie Hiper-Robociarz i Chochoł, z którego tymczasem wy­lazł zwykły bubek. Prus X-a i Abramowskiego skreślił, ich kwestie porozdawał innym. Szkoda, bo dramat Witkacego powinien pozostać otwarty w niejasną przyszłość. Nie trzeba ro­bić z Witkacego proroka, ale warto podumać nad datą umieszczoną pod tekstem 6 III 1934.

Grymasić można, ale przecież to jest ważny spektakl, który będzie się liczył w dziejach Witkacego na sce­nie. Jest to przedstawienie zrobione dowcipnie, ale bez zgrywy, z głębo­kim zrozumieniem filozofii Witkiewi­cza, ale bez namaszczenia.

Prus przetarł "Szewcom" drogę na scenę. Nowe premiery zapowiadają na czerwiec: Teatr Ateneum w Warszawie w tej samej reżyserii i Teatr Stary w Krakowie w reżyserii Jerze­go Jarockiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji