Artykuły

Najlepiej bawią się na scenie

Teatr Polski - jak się wydaje - oddal swą dużą scenę przede wszystkim w pacht komedii, uczynił ją więc sceną popularną. Dowodem tego choćby dwie XVII-wieczne ko­medie zrealizowane w tym se­zonie: "Henryk V" Szekspira i "Mieszczanin szlachcicem" Mo­liera.

Obie te pozycje umyślił Teatr Polski otwierać podobnym klu­czem, a więc uciekając się do zabawy w teatr, nawiązując jednocześnie do XVII-wiecznych konwencji sceny elżbietańskiej i tzw. sceny włoskiej. Jedno­cześnie w obu przypadkach wi­dać wpływ komedii dellarte wy­wodzącej się z tradycji ludo­wych. Jeśli więc widzimy fran­cuski dwór (w Szekspirze) pa­radujący po scenie Polskiego w kogucich strojach, to pamiętaj­my, że niejaki Martinelli, pierw­szy odnotowany Arlekin w ko­medii dell'arte, wykorzystał dwu znaczność słowa "gallo" (kogut albo Gall) i do królowej Fran­cji zwracał się w liście tymi słowy: "Kuma Kura, Królowa Grzędy". Uchodziło mu to zre­sztą na sucho.

Reżyser Leszek Czarnota nie przeoczył z kolei faktu, że Mo­lier terminował u Włochów, i że ta szkoła znalazła swoje od­bicie w jego twórczości. Z du­cha więc komedii dell' arte jest w poznańskim przedstawieniu "Mieszczanina szlachcicem" np. rysunek postaci (kreślony grubą krechą), jest pewien rodzaj przesady w grze, farsowość, są wreszcie role - maski, ograniczone do pewnych typów czy nawet chwytów. "Mieszczanin szlach­cicem" mieści się zresztą pośród molierowskich fars i karykatur, a nie komedii serio. Ośmiesza ludzkie ułomności, w tym przy­padku - fałszywe ambicje, na­iwność i głupotę.

We włoskiej komedii ludowej ważną rolę spełniają pantomima i taniec. O fakcie tym reżyser również pamięta, przeplatając nimi sztukę Moliera oraz doda­jąc jeszcze piosenki (ze słowami

Józefa Ratajczaka). Wyekspono­waniu tych trzech elementów służą wprowadzone do spektaklu sceny zbiorowe. Podobną zresz­tą zasadę zastosowała już w latach 30 paryska scena Kome­dii Francuskiej, wzbogacając "Mieszczanina" intermediami baletowymi i piosenkami. Sceny zbiorowe wynikają również z przyjętej konwencji teatru w te­atrze. Tak więc biorą w niej jakby udział wszyscy członko­wie XVII wiecznej trupy grają­cej "Mieszczanina". Włączają się do akcji, teatralizują ją, zrywa­ją z iluzją sceniczną.

Scenograf Zbigniew Bednarowicz wyposaża scenę Teatru Polskiego w tzw. fartuch, a więc znacznie przedłuża - kosztem miejsc na widowni - samo prosceninm. Jeśli zaś chodzi o de­koracje (estetyzujące, gustownie wystylizowane) posługuje się malowanymi płasko i perspektywicznie elementami architektonicznymi, tworzącymi jakby boczne kulisy o malejącej wysokości i ustawione skośnie. Daje to złu­dzenie głębi i przestrzeni. Jed­nym słowem nawiązuje do włoskiej sceny perspektywicznej. Wszakże taka właśnie konwen­cja - to paradoksalne - bar­dziej przystaje w świadomości współczesnego widza do jakiejś opery komicznej niż do Moliera.

Być może spektakl poznański (zabawa w teatr na to zezwala) ma być również pastiszowym odniesieniem do niektórych tendencji w sztuce baroku, a więc dworskiego stylu bycia czy pewnego oszołomienia nadmiernymi efektami. Barok wyrażał się jednak najpełniej w operze i bale­cie, stąd też spektakl poznański tak nieodparcie kojarzy się właśnie z operą (oczywiście buffo), ba - niestety - nawet z póź­niejszą operetka, czy powiedzmy z wodewilem. Ale tak czy siak wodewil jest krewniakiem ope­retki. Niebezpiecznie zacierają się pewne granice. To co może być pastiszem kojarzyć się zaczyna z operetkową sztampą (fragmenty choreograficzno - wokal­ne).

Molier nie raz już bywał roz­maicie aktualizowany. Np. w XIX wieku przerobiono w Egipcie "Świętoszka" na "Rozpustnego szejka", co było okazją do obyczajowych rozrachunków. W latach 60 (już naszego wieku) ogromny sukces zyskała w Tu­nezji zarabizowana i uwspółcześ­niana "Szkoła żon". Podczas jednego z przedstawień musiała nawet interweniować policja, bo publiczność zaczęła czynnie bro­nić dziewczyny prześladowanej miłością starego opiekuna. Je­den z naszych krytyków napisał żartobliwie przed laty, że pew­nie u nas w latach 50, prze­robiono by "Mieszczanina szlachcicem" na "Mieszczanina robot­nikiem". Dziś ta komedia może być tylko czystą zabawą, popu­larną rozrywką. I jest nią właśnie na poznańskiej scenie.

Rozrywka ma wszakże rację bytu w teatrze tylko w jednym przypadku: gdy serwuje się ją w sposób perfekcyjny, gdy nie brak jej świeżości, lekkości i autentycznego dowcipu. Niestety, aktorstwo nie jest mocną stroną poznańskiego spektaklu. Bronią się jako tako trzy zaledwie po­staci. Pozostałe są raczej nija­kie, blade i bez wyrazu. Scenom zaś zbiorowym, sprawnym ruchowo, brak jednak dowcipu. W dodatku słowa piosenek nie najlepiej docierają do uszu. Widza pamiętającego telewizyjnego "Mieszczanina szlachcicem" (ze zna­komitą rolą tytułową w wyko­naniu Bogumiła Kobieli) poznańska realizacja musi generalnie rozczarować. Bawi się za to na scenie doskonale cały zespół Te­atru Polskiego, roześmiany od ucha do ucha. Czy zdoła zarazić swą wesołością również widow­nię?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji