Przegrane życie
"Kto się boi Virginii Woolf?" Edwarda Albee'go w reż. Jacka Poniedziałka w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Hanna Karolak w Gościu Niedzielnym.
Dlaczego sztuka "Kto się boi Virginii Woolf" stała się ikoną dramaturgii amerykańskiej? Bohaterowie rozczarowani życiem, niezdolni znaleźć pocieszenie w związkach, które obiecywały wieczną miłość, rozdrapują rany, nadaremnie upatrując ulgi. Nie przypadkiem w jednej z najgłośniejszych ekranizacji sztuki Albeego, w reżyserii Mike'a Nicolsa, główne role Marty i Georgea grają Elisabeth Taylor i Richard Burton, a historia ich burzliwego związku pozwala sądzić, że jest to rodzaj psychodramy. Na scenie Teatru Polonia w role te wcielili się Ewa Kasprzyk i Krzysztof Dracz. Ich młodych przyjaciół, których - jak się wydaje - zgorzkniała para zaraziła szybko toksycznym spojrzeniem na świat i na siebie nawzajem, grają Agnieszka Żulewska i Piotr Stramowski.
Być może rozziew, jaki stanowią wyobrażenia o życiu i karierze na prestiżowej uczelni, powoduje rozgoryczenie, które musi znaleźć ujście. A któż może stać się adresatem tych frustracji, jeśli nie najbliższa osoba, którą najłatwiej obwinić o... wszystko. O zawiedzione nadzieje, jakie pielęgnowaliśmy na własny temat, tworząc przy okazji projekcję świetlanej kariery partnera. To podświadomy rodzaj prowokacji, obsesyjne myśli o zdradzie, a jeśli do tego dochodzi dramat utraty dziecka, piekło rodzi się samo. Ta samonakręcająca się spirala win, domniemanych grzechów, buduje obraz rozbicia związku, którego - jak się wydaje - nie sposób już naprawić. Jeśli jesteśmy w stanie identyfikować się z bohaterami w poczuciu przegranej, to już tylko krok do zrozumienia, dlaczego ta sztuka tak często pokazywana jest na scenach. Przeglądanie się w krzywym zwierciadle cudzych win, a może nawet dostrzeganie w tych rozbitych rysach naszych grymasów bólu pozwala siebie rozgrzeszyć. Ale czy na pewno?