Artykuły

Mocny wstrząs

"Ubu Król" Krzysztofa Pendereckiego w reż. Waldemara Zawodzińsiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Pisze Magdalena Dziadek w miesieczniku Śląsk.

Opera Śląska jest piątą polską sceną, na której wystawiono operę "Ubu Król" Krzysztofa Pendereckiego. Utwór został ukończony w 1991 roku i w tymże roku miał swoją prapremierę w Niemczech, podczas Festiwalu Operowego w Monachium. Prapremiera polska odbyła się w 1993 roku w Teatrze Wielkim w Łodzi (w reżyserii Lecha Majewskiego), następnie wystawiono operę w Krakowie (w reżyserii Krzysztofa Nazara), Warszawie (reżyser - Krzysztof Warlikowski) i Gdańsku (reżyser - Janusz Wiśniewski). Już samo zestawienie nazwisk polskich realizatorów sugeruje, w jakim kierunku zdążała dotąd polska historia sceniczna dzieła. W języku historyków teatru nazywa się to "operą reżyserską", a oznacza wizjonerski teatr, w którym sceniczne "tu i teraz" przemienia się w uniwersalne "zawsze i wszędzie". Narzędziem owej przemiany jest zazwyczaj gra teatralnymi konwencjami, połączona z wpisywaniem w pierwotny przekaz rozmaitych kodów, szyfrów i symboli. Uniwersalistycznym ujęciom reżyserskim "Ubu Króla" sprzyja utrwalone w naszej świadomości dookreślenie miejsca akcji: "w Polsce, czyli nigdzie". Tu przypomnę, że przed Jarry'm podobną myśl, a raczej bez-myśl o Polsce włożył Gustave Flaubert w usta jednego z bohaterów Szkoły uczuć, miernego literata Senecala. Ten, szykując się do politycznej kariery, wygłosił przed kawiarnianą widownią następujące próbne przemówienie:

"Zawsze z tą samą radością.... Naród polski nie zginie... będziemy nadal prowadzić nasze wielkie dzieło... Dajcie mi pieniędzy dla mojej rodzinki..." "Zaśmiewali się słuchając go i orzekli, że wspaniały i dowcipny z niego kompan" - komentował Flaubert (cytuję według przekładu Ryszarda Engelkinga). Zarówno Flaubert, jak i Jarry prawią nam podobne morały na temat głupoty i arogancji władzy, jednak pierwszy wyraża się oszczędnie i mimo wszystko elegancko, drugi zaś gromadzi do przesytu jaskrawe efekty, pragnąc mocno wstrząsnąć widzem. Jednak co najważniejsze, w powieści Flauberta zarówno Senecal, jak i inni uzurpatorzy źle kończą, u Jarry'ego mamy natomiast przewrotny happy end.

Mocny wstrząs wydaje się być nadrzędną intencją realizatorów bytomskiej premiery "Ubu Króla", którymi byli: Waldemar Zawodziński (reżyseria, scenografia), Jurek Dybał (kierownictwo muzyczne), Janina Niesobska (choreografia) i Maria Balcerek (kostiumy). W porównaniu z dotychczasowymi realizacjami spektakl jest bardziej realistyczny, miejscami wręcz naturalistyczny (jak w scenie mdłości, które opanowują Zgraję Chamów po skonsumowaniu polskich potraw ze świńskiego koryta w scenie "Wielkie Żarcie" z pierwszego aktu). W ogóle w operze pojawia się sporo mięsa (również w postaci wulgaryzmów językowych), wykorzystano też element brzydoty - np. para głównych bohaterów prezentuje się nam jako stadło wyjątkowo niechlujne. Realistycznie wypadła finałowa bitwa, jak również rozpoczynająca akt drugi scena "Odmóżdżanie", którą zrealizowano z użyciem czytelnych symboli odwołujących się do rosyjskiego absolutyzmu i charakteryzującej ten ustrój wszechobecnej przemocy. Oczywiście nie sposób zdefiniować całe widowisko jako teatr realistyczny - ze scenami epatującymi dosłownością sąsiadują bowiem rozwiązania nawiązujące do poetyki symbolistycznej (np. scena "U Cara" w akcie II, w której biorą udział wyolbrzymione postacie carów oraz odrealnione postacie rosyjskich żołnierzy w złotych uniformach) lub ekspresjonistycznej (rozpoczynające akt I "Wielkie łoże Ubu i Ubicy", w którym bohaterowie odbywają swoje koszmarne igraszki). Jednego nie można się w bytomskim Ubu Królu doszukać: groteski, chyba że uznamy za nią dość niefortunny pomysł zakończenia sceny "U Cara" rejteradą kulejącego żołnierza poruszającego się za pomocą "balkonika", czy też "zmartwychwstanie" Rozamundy z łóżka do opalania w scenie "U Króla" (akt I), rozegranej w scenerii klubu fitness. Rezygnacja twórców premiery z elementów groteskowych była, jak się wydaje, świadoma i wynikła stąd, że intuicyjnie uchwycili oni ton powagi, jaką tchnie muzyka Pendereckiego. Kompozytor co prawda wielokrotnie zapewniał, że muzyka Ubu Króla jest "zejściem z piedestału i obsiusianem go" (cytuję z programu), jednak trudno się doprawdy z tym zapewnieniem zgodzić. Podobnie trudno przystać na obowiązującą wersję, która głosi, że w sensie gatunkowym "Ubu Król" jest buffą, zaś w aspekcie stylistycznym - rodzajem pastiszu, radosnego naśmiewania się z cudzych technik. Dotychczasowi komentatorzy opery wyliczyli kilkunastu kompozytorów, którzy złożyli jakoby swoje muzyczne podpisy w partyturze Krzysztofa Wielkiego. Usłyszano tam m.in. echa Mozarta, Rossiniego, Wagnera, Straussa, Musorgskiego, Strawińskiego, Szostakowicza, Berga, Weilla, a nawet Moniuszki. Jeśli nawet tak jest - to w większości owe sygnatury są dla odbiorcy nieczytelne. Nawiązania dotyczą bowiem głównie technik wokalnych i rozwiązań obsadowych, natomiast całość jest - mimo wszystko - wybitnie penderecka - przynajmniej w pierwszym akcie, bo należałoby wyjść od tego, że treść muzyczna obu aktów diametralnie się od siebie różni, tak jakby ich powstanie dzieliło dobre kilka dekad. W akcie pierwszym inwencja kompozytorska jest bardziej oryginalna i jednolita (chociaż pod koniec słychać rzeczywiście cytaty, ale z Bizeta), a jeśli już usiłujemy ją skojarzyć z jakąś tradycją - narzuca się nazwisko Wagnera, jako wzoru muzyki podniosłej i wykorzystującej olbrzymi diapazon ekspresji, nadto biorącej swoją specyfikę nie tyle z rozwiązań wokalnych, co z brzmień orkiestrowych. Dopiero w drugim akcie pojawia się więcej ostentacyjnych zapożyczeń. Nie licząc sceny "U Cara", w której Penderecki zaproponował nam stylizację muzyki cerkiewnej bezpośrednio nawiązującą do wzorców XIX-wiecznych, słyszymy w nim liczne echa muzyki reprezentującej idiom militarny, w wersji wykształconej przez Carla Orffa i Kurta Weilla - świadomie tandetnej, skojarzonej z duchem muzyki popularnej. A więc przede wszystkim fanfary, a poza tym marsze i polonezy - te ostatnie występujące w wersji charakterystycznej dla XVIII-wiecznej Rosji, w której polonez funkcjonował jako gatunek ceremonialny. Całość fantastycznie zinstrumentowana i tak też zagrana. Pod batutą Jurka Dybała orkiestra operowa i ustawiona na balkonie Orkiestra Wojskowa z Bytomia brzmiały precyzyjnie (brawa dla muzyków wykonujących solówki na instrumentach dętych). Gra obu zespołów charakteryzowała się odwagą, wręcz brawurą. Te same cechy można przypisać większości solistów, którzy pojawili się na scenie. Bardzo trudne partie tytułowe wykonali z wielkim powodzeniem Anna Lubańska i Paweł Wunder (którym te same role powierzyła poprzednio Opera Narodowa w Warszawie; Paweł Wunder śpiewał też Ojca Ubu w przedstawieniu krakowskim). Również śpiewacy mniej doświadczeni w Pendereckim stanęli na wysokości zadania: piękną i dobrą Rozamundą była Anna Wiśniewska-Schoppa, naiwnym Królem Wacławem - Zbigniew Wunsch. W roli synów Wacława obsadzono Leokadię Duży, Annę Noworzyn-Sławińską i Juliusza Ursy-na-Niemcewicza. Spośród pozostałych wykonawców wyróżniła się dynamiką śpiewu oraz gry aktorskiej siódemka Chamów. Carowie (Cezary Biesiadecki, Krzysztof Kotoński) byli należycie dostojni, król Stanisław Leszczyński (Włodzimierz Skalski) - zgodnie z zamysłem autora libretta dość nijaki, natomiast jąkający się Posłaniec (Janusz Wenz) niespodziewanie zabawny na tle ponurej akcji. Bardzo ważną rolę w spektaklu miały zespoły. Chór i balet powiększono, tak że w scenach zbiorowych na scenie pojawiał się wręcz tłum. Reżyser mistrzowsko grał tym "ciałem zbiorowym", a całe przedstawienie toczyło się żwawo i dynamicznie. Spektakl przygotowano w języku niemieckim, czyli w wersji, jak zabrzmiała na prapremierze monachijskiej. Wersję polską tekstu, autorstwa Jerzego Jarockiego, wyświetlono nad sceną. Pieczołowicie przygotowano program. Autorem zamieszczonych w nim tekstów, wartościowych pod względem informacyjnym, a przy tym komponujących się z wymową sztuki Jarry'ego, był Alan Misiewicz. Premierę zakończyła przemowa Pendereckiego, w której poruszył on problem aktualności treści dzieła Jarry'ego we współczesnej polskiej rzeczywistości. Publiczność nagrodziła owacją i tę przemowę, i kompozytora, i wykonawców. Penderecki zrewanżował się zapewnieniem, że obejrzane przez niego przedstawienie jest najlepszą z dotychczasowych realizacji "Ubu Króla".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji