Artykuły

Jest tylko potworny galimatias...

Zdaje się, że nastąpiła sytua­cja przysłowiowa: reżyser miał koncepcję i tylko na koncepcji się oparł. Filip Bajon odczytał "Płatonowa" - jak pisze w pro­gramie - "poprzez pryzmat mło­dych gniewnych z lat pięćdzie­siątych. Toż to młody Osborne, myślałem... młody Albee". Takie odczytanie zechciał zaprezento­wać.

Istotnie, przy "Płatonowie" ist­nieje pewne niebezpieczeństwo. Jest to prolog do dramatycznej twórczości Czechowa, próba ca­łego pisarskiego arsenału. Prze­kracza ponad dwukrotnie zwyk­łą objętość - brak kondensacji, prócz tego wszystkie cechy póź­niejszej twórczości Czechowa można tu znaleźć. Przy tym ta niegotowa forma - jak wszel­kie takie niegotowe formy, szcze­gólnie u wielkich mistrzów - mieni się wieloma odcieniami, wyzwalającymi przy lekturze róż­ne skojarzenia. Może to być Os­borne, można w Płatonowie, z jego taśmowo działającym ero­tycznym powodzeniem, samo­zniszczeniem i buntem, dopatrzyć się wujaszka Brechtowskiego Baala, można... sobie pohasać. By­le zapanować nad tym i nie czy­nić z tego klucza do określenia i wystawienia dramatu. Bo jest to jednak Czechow - dialog ma wiele warstw, trzeba je wszyst­kie odczytać, dopiero wtedy ten dramat ma sens. Inaczej - po prostu - rozpada się.

Świetny reżyser filmowy z zes­połem znakomitych aktorów zro­bił w Starym Teatrze bardzo nieudane przedstawienie. W pier­wszym akcie i połowie drugie­go (czyli przed przerwą) trzyma się ono mniej więcej tekstu, jest to ryzykowna wariacja - ale na rozpoznawalny jeszcze temat. Re­ferat z reżyserskiego odczytania tekstu, zatracający jednak logi­kę i spójność akcji, czytelność sytuacji. Znika staranna, jak za­wsze, Czechowowska ekspozycja: od pierwszej chwili, od podnie­sienia szlabanu na proscenium (jedna dekoracja łączy wszystkie miejsca akcji) wszystkie postaci są na scenie. Tłok jest jak na giełdzie i podniecenie podobne - tak wielkie, że znika możliwość jakiegoś rysunku postaci, podbu­dowania czymś kwestii lub sy­tuacji. Nawet wejście Cyryla ni­kogo nie dziwi. Sasza (Dorota Segda) gra na środku z Kolą w krykieta, Płatonow (Jan Nowic­ki) siedzi tyłem do widowni, póź­niej się tylko "ujawnia" i prze­chodzi bliżej. Osoby wygłaszają kwestie z jednostajnym, męczą­cym napięciem i agresją, moc­nymi liniami szkicując i tak nie­zbyt czytelną sytuację. Płatonow szaleje, basuje mu Mikołaj (Ed­ward Lubaszenko) i - częścio­wo - Sergiusz (Marek Litewka).

Pod koniec pierwszej części Głagoliew (Aleksander Fabisiak) oświadczając się Annie (Anna Dymna), tam gdzie w tekście Czechowa mówi, że zrzeka się praw męża, na scenie obłapia ją sapiąc. Chwilę przedtem Płato­now, z tąże Anną rozmawiając, chodzi wkoło wykonując ruchy kopulacyjne, obnaża też i głasz­cze piersi Soni (Dorota Pomyka­ła). Po przerwie ten wątek wy­raźnie dominuje. Anna zostaje zgwałcona przez Osipa (Ryszard Łukowski), emablującego poza tym Saszę, którą obłapia także Płatonow. Tekst podawany jest obleśnie. Lędźwiowe aluzje Pła­tonowa powtarzają się. Otoczo­ny jest oszalałymi z żądzy pa­niami - atmosfera powszechnej rui, jak u Wedekinda. Gdy Pła­tonow sprzecza się z Anną (ona obsypuje go cukrem), spadają mu spodnie i epatuje widzów gołym siedzeniem. Elementy groteski: wygwieżdżone, żaróweczkowe nie­bo z papierowym księżycem in­tensywnie mruga, gdy Anna mó­wi: "gwiazdy migocą na znak, że kłamiesz". Płatonow chodzi w ja­kiejś karykaturalnej nocnej ko­szuli i w szlafmycy, bezładnie przez wszystkich napastowany. Z dramatu, z akcji zostało puree - ułamki sytuacji niejasnych, niepotrzebnych - bo wątki po­gubione. Zostaje szalejący Pła­tonow i jego otoczenie - upa­dek Baala.

"Nie ma żadnej intrygi, jest tylko potworny galimatias..." mó­wi bohater w trzecim akcie i sy­tuacja na scenie ma, zdaje się, potwierdzać jego słowa. Pokaza­no więc sytuację widzianą ocza­mi Płatonowa. Co innego jed­nak przedstawić galimatias, co innego na scenie go wywołać. To drugie jest znacznie łatwiejsze. Sposoby groteskowego dystanso­wania są, trzeba przyznać, niewy­szukane: koszula Flipa i Flapa, odgrywanie potocznych metafor (gwiazdy). Tak wszystko można przedrzeźniać. Można modyfiko­wać subtelne sytuacje Czechowowskie, nie można ich przes­kakiwać, likwidując wszelkie ak­torskie zadania i zdając grę na żywioł - możliwie rozhukany. Są tu świetni wykonawcy - z rzadka zabrzmi jakieś zdanie, sło­wo, znaczący gest (chyba częś­ciej u pań), wszystko jednak roz­pływa się natychmiast w zgieł­ku, w którym ostatecznie nie dzieje się nic. Z rozbitych frag­mentów wyciekła treść, wyciekł też sens.

Czechowowska tkanka jest tak zwarta, że nie można przerobić jej do gruntu - można tylko zmasakrować. Dramat przestaje tu mieć w końcu znaczenie: Ba­jon nie tłumaczy przedstawie­niem, dlaczego wybrał właśnie tę sztukę. A to, co chciał zrobić, idąc niestety po linii najmniej­szego oporu, rozpadło mu się w rękach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji