Francuska "Elektra"
OTO dziewczyna z Argos, córka Agamemnona z rodu Atrydów, którego zamordowano. Elektra jest fanatyczną strażniczką porządku moralnego; aby osiągnąć sprawiedliwość gotowa jest poświęcić miasto, cały naród - co też czyni. Obok niej Egist, niegdyś współuczestnik zbrodni, który obecnie - jako regent - staje się bardziej pragmatyczny, uważając, że, nim odpowie za występek, powinien ocalić kraj od wroga i nakarmić ludność. Sytuacja jest narysowana tak wyraźnie i ostro, że aż nieprawdziwie: to nie jest życie, to abstrakcyjny model, w sam raz zdatny do tego, by ćwiczyć się na nim w dialektyce "większego" i "mniejszego zła". Słynął z tego Jean Giraudoux, który nie napisał żadnej sztuki, o której można by powiedzieć, że nie jest jedynie zaostrzoną retorycznie trawestacją któregoś z arcy znanych motywów literackich. Czerpał on obficie z mitologii germańskiej i antycznej, i powstawały z tych połowów ćwiczenia na dowcip, bystrość, intelektualną grę - lecz pozbawione duszy. Bo też i co to za dyskusja w związku z "Elektrą": jeden widz powie, że rację ma fanatyczka porządku moralnego, inny, że powinno się tę rację przyznać Egistowi który wpierw chce spełnić powinność wobec żywych - i tak pozostanie. Zupełnie nikła pociecha wyniknie tylko dla moralistów "złotego środka", ale oni i bez Giraudoux od dawna uważają, że zarówno zbrodni nie należy popełniać, jak też że nie należy wynosić swoich racji ponad interes ogółu. Wszystko, co poza tą kwestią, to ozdobniki i spostrzeżenia marginesowe - czasem dowcipne i błyskotliwe, czasem także głębokie. Sztuka powstała w roku 1937: gdy np. Egist postanawia wydać Elektrę za ogrodnika, staje się jak gdyby francuskim bourgeois, który chce wszystkich moralistów frontu ludowego, wieszczących zagrożenie faszystowskie nad Europą, "rozpuścić w drobnomieszczaństwie". Sztuka ma zresztą więcej takich odniesień do sytuacji objętych faszyzmem Niemiec i zagrożonej Europy: Giraudoux, mimo iż Francuz, wielbił boszów i bolał nad ich degrengoladą tak samo, jak nad upadkiem moralnym i upokorzeniem Klitemnestry. Są to jednak aluzje już nieczytelne a co z "Elektry" pozostało jest szkieletem pozbawionym prawdziwie żywej tkanki. Myślę, że z Giraudoux stało się to, co z Claudelem - jest nieaktualny, bo używa martwego języka i posługuje się pustymi figurami. Za to pozostał pisarzem dla aktorów. Nawet bardziej dla aktorów, niż dla reżysera - jak się okazało w Teatrze Dramatycznym, który "Elektrą" w reżyserii Kazimierza Dejmka i ze scenografią (klasyczną, już jak gdyby skądś znaną) Jana Kosińskiego otworzył swój nowy sezon. Gustaw Holoubek w roli ni to pijanego przybłędy, ni to komentującego i pytającego boga z Olimpu, Dionizosa, gra charakterystycznie - niejako przeciwko mitowi swego aktorstwa - i tylko potwierdza wielką siłę i prawdę swej sztuki. Przeciwny biegun - to Egist Andrzeja Szczepkowskiego: powściągliwość, namysł, ironia, praktyczny chłód. Zofia Rysiówna w roli Klitemnestry: jeden monolog, w którym aktorka osiąga wspaniały efekt - budzi emocję na widowni, współczucie i odrazę. I wreszcie Jadwiga Jankowska-Cieślak w roli Elektry: to piękny debiut teatralny. Aktorka gra tę spalającą się w emocjach i sekciarstwie moralnym dziewczynę całą sobą, z ogromnym zaangażowaniem i siłą, bez najmniejszej rezerwy na dystans i oddech. Marek Kondrat jako Orest zawiódł - nie ze swej winy; postać jest papierowa, a i młody aktor - jak tego dowiódł w katowickich "Kronikach królewskich", raczej jest dysponowany charakterystycznie niż heroicznie. Mimo tej uwagi - spektakl w Dramatycznym jest przykładem teatru aktora, jest więc cenny.