ELEKTRA PO LATACH
Kazimierz Dejmek decydując się na wystawienie po raz drugi w Polsce "Elektry" J. Giraudoux ryzykował więcej niż przy każdej innej premierze. Poprzednia realizacja tej sztuki w reżyserii Edmunda Wiercińskiego, scenografii Teresy Roszkowskiej i kierownictwie literackim Bohdana Korzeniewskiego (16.11. 1946) przeszła do legendy i historii powojennego teatru polskiego.
Chociaż pierwszym obowiązkiem recenzenta jest zdanie sprawy z tego, co widział i słyszał w teatrze, to jednak w przypadku przedstawienia Dejmka najbardziej kuszące jest wykazanie podobieństw i różnic w stosunku do prapremiery. Otóż - tak na pierwszy rzut oka - można doszukać się wielu cech wspólnych, przynajmniej w sferze wyglądów. Podobna jest chociażby monumentalna architektura sceniczna. I w jednym, i w drugim spektaklu ustawiono ukośnie kolumny, zaś w głębi sceny znalazła się masywna fasada pałacu wraz z wiodącymi doń schodami. Powtórzono nawet opływową formę tronu. Wyraźniejsze odstępstwa dotknęły kostiumów, choć suknia warszawskiej Agaty jest równie powiewna i plisowana jak łódzkiej sprzed lat. Najogólniej rzecz biorąc trzeba jednak stwierdzić. że Janowi Kosińskiemu, scenografowi Teatru Dramatycznego, nie udało się uzyskać tej jednolitości i czystości estetycznej, jaka była kiedyś udziałem Teresy Roszkowskiej. Zarzut ten brzmi trochę staroświecko, lecz przy porównywaniu obu dzieł scenicznych rodzi się w sposób oczywisty. Gdyby natomiast poszukać rozbieżności w sferze decyzji reżyserskich, to jest ich także niewiele. W dodatku dotyczą one najczęściej spraw drugorzędnych jakby Dejmek za wszelką cenę chciał zaznaczyć swoją obecność, np. wykreślając postaci kochanków Agaty lub nie pozwalając Eumenidom przeobrażać się fizycznie (na Scenie Poetyckiej TWP, zgodnie z informacjami Giraudoux Eumenidy rosły: na początku wystąpiły autentyczne, małe dziewczynki, a potem role te grały dorosłe aktorki). Z ważniejszych zmian wprowadzonych przez Dejmka należy koniecznie wymienić jego rezygnację z pokazania w końcowych scenach spektaklu tłumu żebraków i kalek oraz przewodzącej im Kobiety Narses. Tak więc upadek potęgi Argos i bunt żyjącej dotąd w najskrajniejszej nędzy części jego mieszkańców wyrażony jest w Teatrze Dramatycznym jedynie przez czerwoną łunę zapalającą się ponad kolumnami i pałacem. W tej sytuacji Elektra (zamiast Kobiety Narses) zadaje pytanie, będące próbą refleksji nad tym co się wydarzyło:
"Jak się to nazywa, kiedy dzień wstaje jak dzisiaj i wszystko stracone, wszystko zrujnowane, a mimo to oddycha się swobodnie, i kiedy wszystko się straciło i miasto się pali, i niewinni mordują się nawzajem, ale zbrodniarze konają w zalążku wstającego dnia?"
Zadaje je Żebrakowi, który wypowiada słynna kwestię: "To się nazywa Świtanie" - obejmując Elektrę i patrząc równocześnie na publiczność. Najważniejszą w moim przekonaniu innowacją dejmkowską było przesunięcie monologu Ogrodnika z antraktu (po I akcie) do finalnej części aktu drugiego. Dzięki temu zabiegowi wypowiedź Ogrodnika stała się czymś więcej niż tylko jego lamentem nad utratą Elektry i próbą znalezienia wartości, które mogłyby wypełnić pustkę po niej. Przede wszystkim - monolog wniósł do sporu między Elektrą i Egistosem, w chwili jego największego nasilenia się, nową propozycję pojmowania świata. Gdy Ogrodnik głosi, że "radość i miłość (są) lepsze od smutku i nienawiści", słowa te pełnią także funkcję komentarza do toczących się na scenie wydarzeń. Zbigniew Zapasiewicz, grający rolę Ogrodnika, wypowiada ten monolog na proscenium, wprost do widzów. Ponieważ na sali zapalono światła (scena w tym czasie tonie w mroku), aktor obejmuje oczyma wszystkich, od parteru do balkonów. Jakby nie chcąc pominąć nikogo. Poza tym jest prawie nieruchomy i jedynie poprzez nieznaczną modulację i zawieszenie głosu akcentuje to, co najważniejsze. W ten sposób jakby zatrzymano czas scenicznych wydarzeń dla rozważenia jeszcze innego, nie sformułowanego dotąd stosunku do świata i ludzi. Jest to dosyć ważne, bo gdy obecnie tekst "Elektry" utracił w poważnym stopniu swoja aluzyjną ostrość (a przecież takimi nutami pobrzmiewał w roku 1946), należało dokonać - aby uniknąć pewnej retoryczności konfliktu dramatycznego - jego reinterpretacji. Przesunięcie monologu Ogrodnika świetnie się tej sprawie przysłużyło. Najkrótszego choćby omówienia wymaga postać Żebraka. W Teatrze Dramatycznym kreuje ją Gustaw Holoubek, który w tej roli zwielokrotnił stosowane zwykle środki wyrazu. Ponieważ jest bardzo dynamiczny, wydaje się, że całe Argos przy nim znieruchomiało. W moim odczuciu stonowanie aktorskiej ekspresji wyszłoby Holoubkowi na dobre. Niepotrzebnie wybałusza oczy, wyciąga język, powłóczy nogą a nade wszystko - gra pijanego. Co prawda ma to pewien walor, którego nie sposób przeoczyć. Żebrak Holoubka jest kimś kto szamoce się ciągłe w poszukiwaniu prawdy. Jest to jednak tak natrętne, że niewielka nawet, doza umiaru - powtarzam to po raz wtóry - wyszlachetniłaby tę kreację. Gustaw Holoubek - jak twierdzą ci, którzy widzieli pamiętne przedstawienie na Scenie Poetyckiej - jest trochę podobny do Jacka Woszczerowicza.
W Teatrze Dramatycznym inaczej również potraktowano Egistosa. W Łodzi był to regent-minister, zepsuty powodzeniem, a przez to bardzo miękki w gestach, palący ze swobodą papierosa itp. (Jan Kreczmar), zaś na scenie warszawskiej ukazał się regent-żołnierz, niepewny swego losu, dość ostry w geście, często podnoszący głos (Andrzej Szczepkowski). Natomiast żadna z wykonawczyń Elektry nie szczędziła nam tonów histerycznych. Jadwiga Jankowska-Cieślak, aktualna odtwórczyni tej postaci, stworzyła ponadto Elektrę - mówiąc metaforycznie - pokazującą język światu, działającą wszystkim i wszystkiemu na przekór. Jej bunt niezależnie od przyczyn podanych przez Giraudoux, jest głównie buntem nieustępliwej i zadziornej młodości. Kiedy po raz pierwszy J. Jankowska-Cieślak pojawiła się na scenie, na jej twarzy widniał uśmiech. Lecz był to uśmiech - zaczepka, wyzwanie do walki. Zachwyty nad kreacja tej młodej aktorki, nad jej predyspozycjami do wielkich ról w tragedii wydają się w pełni uzasadnione, lecz, jak sądzę, nie zawadziłaby jej pewna powściągliwość, a przede wszystkim wyciszanie wybuchów histerii.