CZY GIRAUDOUX SIĘ ZESTARZAŁ?
Teatr Dramatyczny, wystawiając "Elektrę" Giraudoux właśnie w sezonie bieżącym, podejmował zadanie dość ryzykowne: nie jest to bowiem data, sprzyjająca temu przedsięwzięciu. Mija właśnie dokładnie lat trzydzieści od owego dnia styczniowego 1944 roku - w którym autor sztuki, jeden z najświetniejszych pisarzy francuskich naszego wieku, ten co pono według słów Cocteau, miał być "najlepiej uzbrojony przeciwko niespodziankom losu", po śledztwie w Gestapo, na którym odbito mu nerki, umierał z dala od rodziny i przyjaciół, samotny wśród zimnych ścian nędznego paryskiego hoteliku.
W dziejach literatury takie rocznice zgonu pisarzy nie wypadają na ogół korzystnie dla ich utworów: trzydzieści lat to okres, w którym zdążyła się już wytworzyć nowa, skrajnie odmienna od poprzedzającej, wizja rzeczywistości, ukształtowały się nowe gusty i kanony estetyczne i nastąpiło zasadnicze przeobrażenie percepcji. Jest to czas, w którym do głosu dochodzi pokolenie bezpośrednich spadkobierców po zmarłych mistrzach, odnoszące się najczęściej opozycyjnie, a nierzadko wręcz wrogo, do schedy pozostawionej przez ich artystycznych antenatów. "Syn minie pismo" - stwierdzał z gorzką rezygnacją Norwid, dodając tylko na pocieszenie: "lecz ty spomnisz wnuku". Daleka to perspektywa: aby znowu odwróciła się karta, potrzeba nowych trzydziestu lat...
Ale teatr nie może czekać tak długo. I ryzykuje słusznie, sięgając po dzieło, którego forma zdaje się całkiem odległa od aktualnie panującego modelu, ale w którym dostrzega treści emocjonalne i myślowe, twórcze i życiodajne, zdolne poruszyć każdą jednostkę, niezależnie od jej przynależności do określonego historycznie czasu - jeśli tylko obdarzone jest pewną wrażliwością serca i wyobraźni. O stosunku odbiorcy do Giraudoux to właśnie decyduje: wrażliwość, słuch poetycki, instynkt, który pozwala wyczuć tlący się pod powierzchnią przemyślnej sztukaterii stylu płomień idei; ta zdolność i wyczulenie, dzięki którym poprzez kadencję melodyjnych wersetów, poprzez ozdobniki i fioritury igraszek werbalnych, dochodzi przecież rytm wewnętrzny tekstu i jego zasadnicza tonacja: niepokoju, braterskiego współczucia, odpowiedzialności moralnej. 1 w gruncie rzeczy to są czynniki, które zawsze decydowały o sposobie reakcji na twórczość "Racine'a naszej współczesności" jak zwykło się go określać w podręcznikach literatury; to były uwarunkowania, które wytwarzały wobec niego linie podziału. Gdyż wbrew rozpowszechnionym obecnie poglądom, Giraudoux nigdy, nawet w okresie swego największego rozgłosu, nie był uznawany przez wszystkich, nigdy nie był bożyszczem tłumu. Przeciwnie: dla całej publiczności mieszczańskiej - a ta przecież stanowiła przed wojną olbrzymią większość, i dla krytyków będących jej rzecznikami, twórczość Giraudoux była przedmiotem wzgardliwego lekceważenia, nierzadko wywoływała wręcz wściekłość. Była obrazą "dobrego smaku" dla tych bywalców scen bulwarowych, lubujących się w pieprznych, monotonnie powtarzających się perypetiach trójkątów czy czworoboków erotycznych, a przede wszystkim była świadectwem nienawistnej im powagi moralnej, odważnej myśli i autentycznej niezawisłości poglądów społecznych. "Wahamy się, gdy nam przychodzi odpowiedzieć na pytanie, kto jest najlepszym pisarzem naszej generacji, gdy jednak mamy wskazać pisarza najgorszego, nie dręczą nas żadne wątpliwości, i z lekkim sercem wręczamy natychmiast palmę męczeńską panu Giraudoux" - pisał "dowcipnie" wszędobylski autor ówczesnej prasy popularnej Lucien Dubech. Byłoby oczywiście zbyt łatwo przeciwstawić tej opinii - wybranej tu tylko przykładowo spośród mnóstwa podobnych i jeszcze o wiele brutalniej formułowanych - entuzjastyczne oceny najświetniejszych pisarzy i artystów francuskich oraz głosy setek żarliwych admiratorów, przychodzących po wiele razy na każdy spektakl Giraudoux w teatrze Athenee. Poprzestańmy jednak choćby na zacytowaniu jednej wypowiedzi, szczególnie znamiennej ze względu na osobę jej autora, wspaniałego pisarza, poety i działacza, komunisty, bojownika "Resistence", żyjącego współcześnie i dobrze znanego w Polsce.
"Jak to się stało, sam nie wiem. Pewne jest, że się zmieniłem. Pewnego dnia uświadomiłem sobie, że nabrałem sentymentu do Giraudoux. Przestał mnie drażnić... Tak: zacząłem to kochać. Kochać to wszystko... Wybaczcie mi, jeżeli powiem, że w Giraudoux pokochałem Francję". Oto wyznanie Luis Aragona. Czyż może być hołd piękniejszy ?
"Elektra" - obok "Wojny Trojańskiej nie będzie" - jest niewątpliwie szczytowym osiągnięciem dramaturgii Giraudoux i bodaj całej jego twórczości. Sięgając do tematyki antycznej, autor daje nie tylko upust swojemu zafascynowaniu mitem, jako pewną strukturę uniwersalną, najbardziej podatną dla niewyczerpanej gry jego wyobraźni, tworzywem, którym może dowolnie operować i obrysowywać je arabeskami polotnych myśli i zmiennych obrazów. Nie rozbija konstrukcji pierwotnego podania, lecz nadaje mu inny wymiar. Z fatalistycznej tragedii "zbrodni i kary" - kary, która staje się jeszcze straszliwszą zbrodnią - czyni dramat ludzkich namiętności, dramat podbudowany psychologicznie i bardzo ziemski, ale bynajmniej nie przyziemny. Nie z woli bogów, wywierających pomstę na występnym rodzie Atrydów, Klitemnestra i Egistos mordują Agamemnona, co Orestesa musi nieuchronnie doprowadzić do matkobójstwa; przyczyną sprawczą nie są nieubłagane prawa władającej światem Konieczności, lecz pasje i temperamenty samych ludzi. Ludzi żywych, pokrewnych każdemu z nas, ludzi, z których żaden nie jest absolutnym, potworem, w każdym odnaleźć można jakąś cnotę, jakieś proste odruchy dobroci, rozsądku, nawet miłości; rzecz tylko w tym, że te cnoty są zwykłe i drobne, natomiast grzechy: nienawiść, żądza,-, zajadłość, pragnienie władzy - wybujałe, opętańcze, wyrastające poza zwyczajną miarę, i ponieważ bohaterowie nie chcą i nie umieją w porę się z nich wyzwolić, ponieważ w lenistwie, w drapieżnym nienasyceniu, pozwalają im sobą zawładnąć - stają się zbrodniarzami, naruszają porządek świata.
Taka jest teza zasadnicza, wyrażająca w "Elektrze" jej sens ogólny, moralny i psychologiczny, dający się zresztą odczytać pośrednio już nawet i z antycznego pierwowzoru; w transpozycji Giraudox'owskiej zostaje on tylko uwypuklony i przejrzyście zobrazowany poprzez konkretne reakcje i wypowiedzi oraz charakterystykę poszczególnych "dramatis personae". Ale Giraudoux na tym nie poprzestaje. Poszerza problem, na materiale mitycznego podania o krwawej wendetcie i gniewie bogów buduje dramat współczesny na temat sprawiedliwości integralnej i miasta Argos: Argos, symbolizującego wspólnotę, zbiorowość, ojczyznę. Rzecznikiem jednej i drugiej sprawy staje się Elektra. Elektra jest istotą najbardziej niebezpieczną dla zbrodniarzy, jest bowiem tą, która "daje znaki bogom" to znaczy że demaskuje fałsz i zdradę, nie pozwala się ugłaskać, nie chce korzystać z przywilejów wygodnego miejsca w świecie opartym na bezprawiu i kłamstwie. Tropiąc sprawców swej krzywdy osobistej, tropi zarazem tyranię i gwałt popełniany na społeczności. Występując przeciwko bezprawiu w ciasnym kręgu rodzinnym, walczy tym samym o prawa Argos, o sprawiedliwość integralną. Taki jest mechanizm wszelkiego buntu i nonkonformizmu. Dlatego Egist, władca inteligentny, który potrafił wymóc posłuszeństwo i uległość ze strony zniewolonych poddanych, obawia się tylko jednej istoty: kruchej, delikatnej, wiotkiej Elektry. I obawia się słusznie: z drobnej, wyizolowanej, jakby się zdawało, iskierki buntu młodej dziewczyny rodzi się pożar wielkiej rewolty: zginie nie tylko Egistos i Klitemnestra, ale_spłonie też Argos. Nie ma bowiem "samotnych wysp": każda postawa indywidualna, każdy czyn jednostki pociąga za sobą łańcuch nieobliczalnych konsekwencji w skali społecznej. I to jest nasza współczesna interpretacja fatalizmu. Spektakl* w Teatrze Dramatycznym wydobywa to zagadnienie bardzo jasno i wyraziście nie poprzez efekty inscenizatorskie: tłumy, łuny pożarowe w finale, ostro zarysowane kontrasty i dynamikę sytuacji. Kazimierz Dejmek, tak mistrzowsko władający tego rodzaju atrybutami teatralizacji, tutaj zrezygnował z nich całkowicie, nie wprowadził nawet owego słynnego tłumu żebraków i wydziedziczonych, którzy w zakończeniu wdzierają się do pałacu, opuszczonego przez uzurpatorów. Swoją realizację oparł wyłącznie na dialektyce, na interpretacjach aktorskich. I myślę, że postąpił słusznie, zawierzając ich sile, nośności intelektualnej słowa w ich ustach i ekspresji emocjonalnej, jaką potrafili przekazać. Miał bowiem tutaj do dyspozycji odtwórców niepospolitych. W pierwszym rzędzie dotyczy to Gustawa Holoubka. Holoubek, ucieleśniający Żebraka - tajemniczego przybłędę, komentatora i wieszczka, błazna i filozofa, pijanicę i półboga, stworzył kreację zadziwiającą, kreację która, moim zdaniem, przejdzie do historii teatru. Dał jedyną w swoim rodzaju syntezę szyderstwa, gorzkiej mądrości, poczucia relatywizmu i gniewnego uniesienia, groteski i wysublimowanej ironii. Jeżeli Zelwerowicz w słynnej swej roli w łódzkiej Elektrze z roku 1946 potrafił w jakiś magiczny sposób wcielić się w bóstwo - to Holoubek jest w dzisiejszym przedstawieniu "kreatorem". To znaczy - twórcą, autorem, który sam wymyślił całą tę fikcyjną rzeczywistość i nakręca sprężyny rozgrywających się wydarzeń, wiedząc, że one są tylko mamidłem, grą - i zarazem nad tym bolejąc, ponieważ zaangażował się w nie myślą i sercem. Oglądałam spektakl parokrotnie i muszę stwierdzić, że rola ta wciąż jeszcze dojrzewa, nasyca się coraz głębszymi treściami. Wstrzemięźliwsza w geście i ruchu, wibruje coraz bardziej osobliwą siłą wewnętrzną- niepokojącą i tajemniczą. W jakimś stopniu dotyczy to zresztą całego przedstawienia. Piękną niespodziankę sprawia młoda aktorka, Jadwiga Janko wska-Cieślak, w roli tytułowej. Niezwykły wdzięk, subtelność bladej, wiotkiej roślinki, uosobienie bezbronnej dziewczęcości, które wnosi za swoim pierwszym pojawieniem się na scenie, łączy się w osobliwy sposób z namiętnością, z siłą wyrazu, niemal z brutalnością, która rodzi się u niej z gwałtownego zaangażowania, z jakiegoś beznamiętnego zatracenia się. Jej Elektra jest doprawdy nieubłagana: czujemy to namacalnie, mamy pewność, że nie powstrzyma jej nic, że gotowa jest dosłownie zburzyć świat... Ta interpretacja jest wstrząsająca, urzekająca ale i groźna. To jest istotnie Elektra naszej współczesności... a może i najbliższej przyszłości? Aż dreszcz przechodzi...
Bardzo przekonywająca wydała mi się również Zofia Rysiówna jako Klitemnestra, zbrodnicza ale ludzka, pełna kontrastów; przede wszystkim zaś Andrzej Szczepkowski w roki Egistosa - inteligentny, ironiczny, i autentycznie przeobrażony w swoim końcowym porywie miłości (chyba nie tylko do Argos, ale i do Elektry?); a także Zbigniew Zapasiewicz, pełen prostoty i prawdy Ogrodnik, szczególnie sugestywny, promieniejący wewnętrznym ciepłem w swoim lirycznym adagio.
I myślę, że mimo wszystko, Giraudoux przemówi do dzisiejszej widowni.