Artykuły

Za czym płacze Ewelina?

"Ewelina płacze" Anny Karasińskiej w reżyserii autorki, z TR Warszawa na Festiwalu Kontrapunkt w Szczecinie. Pisze Anna Bajek na festiwalowym blogu.

Widownia w "projekcie eksperymentalnym" Anny Karasińskiej zostaje wyciemniona w zasadzie już po przedstawieniu, bo dopiero na oklaskach - zwykle właśnie w tym momencie zapalają się robocze światła. Tutaj - na odwrót - niezmiennie jasno było do tej pory. To nie jedyna zamiana. Całość opiera się na koncepcie: Adam Woronowicz jest amatorką Kasią zastępującą Adama Woronowicza. Analogicznie postępują pozostali aktorzy. Poza Eweliną.

W eksploatowaniu i spiętrzaniu absurdalnej sytuacji na swój użytek właśnie Woronowicz ma najdokładniej opracowaną taktykę. Stoi lekko przygarbiony, prawie cały czas potakująco kiwa głową, dodając kwestiom partnerów komicznego smaczku. Lewa ręka ugięta, a dłoń prawej śmiesznie ściska, wywołując nerwowe spięcia. Pasożytuje z łotrzykowskim zadowoleniem na wyimaginowanej Kasi, wykorzystując swoją nie-obecność do autoironicznych uwag i przytyków odnośnie do pozostałych. Utrzymuje charakterystyczny wyraz twarzy, coś pomiędzy zdziwieniem, sfingowanym zainteresowaniem i niesmakiem. Nawet ukradkowe spojrzenie na splątany kabel od mikrofonu jest wystarczająco wymowne, by je wychwycić.

Z jednej strony Kasia, Monika i Janek to twory zmyślone po to, by spojrzeć na siebie samych z zewnętrznej perspektywy, wprowadzić dystans, wywołać żart. Z drugiej dla aktorów może być to forma wyzwalającej terapii - moment, w którym śmieją się z medialnego wizerunku (lub jego braku), kompleksów, (nie)rozpoznawalności, zainteresowania, jakim dziennikarze obdarzają ich życie. Nie robią tego wprost, bo zabezpiecza ich fikcyjny zastępca, który tak naprawdę chyba wie więcej, niż zdołał wyguglować o aktorze w Internecie. Można pomyśleć: jaka jest więc zależność między słowami Janka a jakąś prawdą o Marii Maj? Żart Moniki o małej ilości fanów Rafała Maćkowiaka dotyczy przecież jego samego i odwraca ironię w przygnębiający rewers. Nikt nie wie, ilu widzów przed pokazem faktycznie nie miało pojęcia, jak wygląda Maćkowiak.

Inaczej jest w przypadku Eweliny (Ewelina Pankowska), która w zasadzie cały czas może mówić prawdę, poczynając od miasta, z którego pochodzi. Widownia jej nie rozpoznaje, więc ciężko powiedzieć, ile Eweliny w Ewelinie. Za czym płacze? Sama stwierdza, że nie pasuje do grupy. Nie wpisuje się w zasady - w ogóle nie ma rozpoznawalności, nawet takiej niewielkiej, by móc z niej trochę pożartować. Nie jest aktorką TR Warszawa, nie jest Magdaleną Cielecką, więc próby wcielania się w nią z założenia wypadają najmniej efektownie, kontrapunktują tylko komizm powstający u pozostałych i również ją kompromitują. Ewelina nawet nie płacze dobrze, co wytykają jej aktorzy, pokazując, jak (sztucznie) zagrać płacz. Ona jednak nadal nie potrafi wpisać się w konwencję - upada po prostu, bo zaczyna się krztusić. Aktorzy też upadają, wykorzystując manieryczne, teatralne gesty, ale za chwilę wstają do ukłonów. A Ewelina dalej leży.

Jaka jest różnica między aktorem a "zwykłym człowiekiem"? W tym wypadku ten drugi ma utrudnienia w żonglowaniu tożsamością, nie ma za czym się ukryć, nie ma fikcyjnego zastępcy, jakiejś powłoki ochronnej. Ale też nie ma pozycji w tym obcym dla Eweliny świecie, w którym nie tak łatwo się odnaleźć - między postacią a aktorem, prawdą a wyobrażeniem, autentyzmem a wizerunkiem wykreowanym przez innych. Czy Ewelina płacze dlatego, że nie jest aktorką, czy dlatego, że już wcale nie chce nią być? A może z założenia: tylko dlatego, że taki jest tytuł?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji