Artykuły

Od kamienia do nieba

- Nie ma jednego teatru litewskiego. Nie ma nawet litewskiej tożsamości. Ale jest coś takiego jak życzenie naiwności związane z pogaństwem. Niedaleko jesteśmy od świata pogańskiego i to nas łączy. Dajcie mi kawałek drzewa, kamień, ogień. I zagramy. Będę tarł kamień o drzewo, aż pójdzie dym. A ten dym to teatr. Idzie od kamienia do nieba - mówi litewski reżyser Rimas Tuminas.

Gdyby nie było teatru litewskiego, należałoby go wymyślić. To właśnie tam od kilku lat powstają spektakle elektryzujące wyobraźnię widzów na całym świecie. Nazwiska reżyserów - Rimasa Tuminasa, Eimuntasa Nekrosiusa, Oskarasa Korsunovasa, Jonasa Vaitkusa czy Gintarasa Varnasa - wymienia się jednym tchem obok Petera Brooka, Roberta Wilsona, Franka Castorfa. Teatr litewski odkryła dla polski Krystyna Meisner, gdy jako dyrektor międzynarodowego festiwalu Kontakt zaczęła zapraszać do Torunia najciekawsze produkcje. Niektórzy artyści, jak Korsunovas czy Tuminas, pracowali później w Polsce (Korsunovas wyreżyserował w Studio "Bam" i "Sanatorium pod klepsydrą" , Tuminas "Romea i Julię" w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, 2001). Tuminas - rocznik 1952 - dwukrotnie zdobywał też Grand Prix Kontaktu - w 1997 roku za "Maskaradę" Lermontowa, w 2005 za "Madagaskar" Mariusa Ivaskeviciusa. Prowadzony przez niego od 1990 roku Teatr Mały w Wilnie uważany jest za najciekawszą scenę litewską - usłyszeć dźwięki przeszłości, poczuć grozę, nadzieję i zapach dzieciństwa.

Najlepszym produktem eksportowym Litwy jest teatr. Dziś trafił on do Polski. Premierowy spektakl warszawskiego Teatru Studio - "Sługę dwóch panów" Carlo Goldoniego - wyreżyserował Rimas Tuminas zwany najsprawniejszym gawędziarzem naszych czasów.

Joanna Derkaczew: Jaki był teatr litewski przed Tuminasem, Nekrosiusem, Korsunovasem?

Rimas Tuminas: Jak i wszystkie dzieci wolimy myśleć, że wszystko zaczęło się od nas. Nic nie bierze się z niczego. Teatr miał już swoją tradycję i język. Ale sam system był zamknięty. Panowała nieprawda, nienaturalność. Gra i maski w życiu i na scenie. Ja szukam w ludziach dziecięcej wiary i świętej Jej Wysokość Naiwności, więc w końcu z grupą studentów z Teatru Akademickiego postanowiliśmy w 1990 r. założyć własny teatr.

Pana Wileński Teatr Mały nazywa się cudem epoki transformacji.

- To miał być cud. Zaczęliśmy pracować po godzinach w sali do zebrań partyjnych. Nocami, z wiarą, szczerością, tak jak powinno się robić w młodości. Nazwę nadała nam sama administracja budynku. Ciągle pytali, co ci mali robią w małej sali? I zostało - Teatr Mały. Ale obok Małego powierzono mi Teatr Narodowy. I cud się skończył. Chciałem, żeby stał się on sercem litewskiej kultury, gdzie pracowaliby Nekrosius, Korsunovas, mój zespół. Nie wzywałem do przyjaźni, ale chciałem, by ta scena stała się wspólnym, wielkim osiągnięciem. I nie wyszło.

Dlaczego?

- Pieniądze. Za dużo pieniędzy. To był początek tych wszystkich społecznych organizacji. Artyści dostawali pieniędzy co niemiara, mogli robić, co chcieli. Mówili na początku: "Rimas, trzymaj swoje pieniądze i swoją scenę, my do Ciebie przyjdziemy". I zajmowali się własnymi sprawami. A potem był kryzys. Nagle ci sami ludzie przybiegli do mnie z pomysłami. Powiedziałem "nie". Teraz i ja zajmę się swoimi sprawami. Ale wy róbcie, róbcie, a ja się do was przyłączę.

Czyli tak naprawdę ten jeden słynny teatr litewski, którym zachwyca się cały świat, nigdy nie istniał? Istniał tylko odrębny teatr Tuminasa, odrębny Nekrosiusa?

- Nie ma jednego teatru litewskiego. Nie ma nawet litewskiej tożsamości. Ale jest coś takiego jak życzenie naiwności związane z pogaństwem. Niedaleko jesteśmy od świata pogańskiego i to nas łączy. Dajcie mi kawałek drzewa, kamień, ogień. I zagramy. Będę tarł kamień o drzewo, aż pójdzie dym. A ten dym to teatr. Idzie od kamienia do nieba. Dla widowni na świecie to nie egzotyka.

Więc co ich tak pociąga?

- Oni się boją. Tak się boją, że aż kochają. Bo teatr litewski jest poważny, zajmuje się poważnymi tematami. Jest na pograniczu śmierci, bo nie przestaje się śmiać. Samo życie jest strasznie zabawne. Nie śmieszy pani, że będzie pani stara i umrze? Przecież to komedia. Wierzę, że ktoś nas nieźle nabrał, puszczając na świat. A teraz patrzy na nas i się natrząsa, jak my tu z poważnymi minami uprawiamy wielką sztukę, wielką politykę. Jak dzieci. Gdy byłem mały, bawiłem się w lekarza i wszystkim kolegom na podwórku wstrzykiwałem patykiem szczepionki z błota. Paskudziło się to później, ale i tak uważam, że nic bardziej prawdziwego nigdy nie zrobiłem. Bo tam była wiara. Tego trzeba w sztuce - wiary, smaku chleba, zapachu dzieciństwa.

Czyjego dzieciństwa? Pana? Pracuje Pan z coraz młodszymi pokoleniami, wasze doświadczenia są skrajne różne.

- Teraz to się stało problemem. Nie lubię dzisiejszych ludzi. Ci na Zachodzie mają plastikowe dusze, nie zatracają się, żyją w maskach. Nie interesuje mnie świat współczesny, cała ta aktualność, nowości, młoda dramaturgia. Nigdy nie słyszałem dnia dzisiejszego, tylko dźwięk wieczności. Zrobiłem "Madagaskar" [Grand Prix zeszłorocznego festiwalu Kontakt w Toruniu] współczesnego autora Mariusa Ivaskeviciusa, ale to także było retro.

Niczego aktualnego po prostu powiedzieć się nie da. Tak samo, jak nie da się niczego nowego napisać. Jest Molier, Szekspir, Czechow, Lope de Vega. I wystarczy, więcej nie ma. Frisch, Williams - oni nie wytrzymują czasu, topnieją. Teatr bierze ich z bezsilności. W świecie, w sztuce, w literaturze jest dokładnie 26 sytuacji. Reszta to kombinacje. A kto wynajdzie 27., dostanie Nobla. Dlatego stale realizuję ten sam pomysł z dzieciństwa.

Perspektywa i przyszłość teatru to zawsze przeszłość. Jeśli chcesz iść do przodu - idź do tyłu. Mnie interesują ci ludzie, których nie ma, bo są dla mnie żywsi niż dzisiejsi. Ale na szczęście wszędzie, gdzie pojadę, jest kryzys. W kulturze, polityce.

I to jest wspaniałe. Nie daj Boże, żeby nie było kryzysu albo cenzury. Człowiek jest swołoczą. Potrzebna jest mu cenzura i to jeszcze surowsza. Nie wolno srać i sikać na scenie. Teraz plują i rzygają.

W Polsce cenzura to temat aktualny.

Ale nie to mnie do Polski ściągnęło. Tu jest duch, którego nie czuje się na Zachodzie. Poza tym dyrektor artystyczny Teatru Studio Zbigniew Brzoza nalegał, a ja mam słaby charakter, nie potrafię odmawiać. Gdybym był kobietą, chodziłby nieustannie w ciąży. Co nie przeszkadza, że zamierzam zrobić taki spektakl, aby widzowie zażądali usunięcia Brzozy. Aby zamiast Teatru Studio chcieli teatru Tuminasa. Niebezpiecznie mnie zapraszać. Nie dlatego, że jestem jakimś artystą. Ja tylko buduję dom, w którym ludzie chcą żyć. Interesujący, czasem straszny, ale przytulny, dobrze zaplanowany.

Na zdjęciu: "Madagaskar" Mariusa Ivaškevičiusa w reżyserii Rimasa Tuminasa, Wileński Teatr Mały, prem. 30 stycznia 2004 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji