Artykuły

O śmierci (20 lat później)

Sztuka o śmierci Eugene {#au#52}Ionesco{/#} grana już była we Wrocławiu. W 1973 roku na deskach Teatru Polskiego Henryk Tomaszewski wyreżyserował {#re#9294}"Grę w zabijanego"{/#} (scen. Kazimierz Wiśniak). Scena teatru przy ulicy Zapolskiej w tamtej epoce miała taki rozmiar, że można było na niej (po rozłożeniu różowego chodnika) robić konkursy jazdy na wrotkach albo turniej deskorolkowców. Miała więc dla siebie wtedy Śmierć (w tej roli grał nie żyjący już Erwin Nowiaszak) pole i przestrzeń do popisu - fabuła sztuki mówi o mieście dotkniętym zarazą. Był to lekki, fantasmagoryczny, wibrujący wieloma energiami - tańcem, pantomimą - spektakl. Pamiętam z niego punktowy rytm dramaturgii zdarzeń: napięcie i chwilę po nim energetyczną "dziurę". Nad "dziurą" twarz Śmierci w makijażu stereo. Było mnóstwo ciszy w tamtym przedstawieniu.

Myślałam o tamtej ciszy sprzed dwudziestu lat, w której opowiadano o śmierci, gdy oglądałam "Król umiera, czyli ceremonie" Ionesco w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego. A w nim rozbudowaną inscenizację, nosorożce... Zacznijmy od nosorożców (Grzegorzewski uzupełnił sztukę tekstami z "Nosorożca" i z "Pieszo w powietrzu").

Dziś, chyba, język teatru absurdu nie jest problemem. Z najprostszego powodu: przyspieszonych zmian w naszej wrażliwości. Nosorożce, zielone i w kropki, stadami biegają, jeśli nie po ulicach, to po ekranach. Ja sama widziałam dziś u siebie w sklepie pomarańczowego kangura, kupującego mleko półtłuste, i nikt na niego nie zwracał uwagi. Gdy więc na scenie Teatru Kameralnego zobaczyłam po odsłonięciu kurtyny po lewej stronie malinowy wydłużony szyb kominka, pomyślałam, że jego nieproporcjonalną rozciągłość zaprojektował grafik komputerowy, a gdy usłyszałam stylowy dialog Logika (Bogusław Danielewski) ze Starszym Panem (Ferdynand Matysik) o nosorożcach biegających po ulicach, poczułam przez chwilę, jak gdyby w teatrze ktoś rozpylił naftalinę w aerozolu. Wrażenia muzealności nie stępił soczysty, popielaty nosorożec (naturalnej wielkości), który wniesiony został na scenę, a potem uniesiony w powietrze (niczym słoń w opowiadaniu Mrożka).

Grzegorzewski inscenizuje Ionescowe dwugodzinne mówienie o śmierci środkami - jeśli można tak powiedzieć - bogatymi. I miłośnicy jego teatru odnajdą tu kilka scen o charakterystycznym narkotyczno-Grzegorzewskim rytmie: na scenę wjeżdżają dwie zabytkowe deski do prasowania, na równoległość linii nakłada się rytm mieszania wyimaginowanych napojów w kuflach ustawionych na blatach plus muzyka. Krzysztof Bauman (barman), którego ciało wygina się przy tym raz po raz w lekko secesyjne, ciemne floresy dopełnia w tej scenie wrażenia zatrzymania czasu w olśniewającej chwili teatralnego trwania. Jest w spektaklu wiele innych podobnych smaków. Na początku przedstawienia pięknie gra głębokość przestrzeni: w tylnej brązowej ścianie wykrojony jest prostokątny otwór na jadalnię z zastawionym stołem. Kiedy indziej proste, trywialne rytmy krawędzi przedmiotów komplikuje ukośna srebrzysta drabina strażacka, na którą wchodzi Strażnik (Cezary Kussyk). Na innym poziomie: gra między dwoma rywalizującymi o względy króla Bérengera kobietami obudowana zostaje kunsztowną symetryczną formą - zestawem przeciwieństw: Halina Skoczyńska (Małgorzata) gra chłodno, posągowo, intelektualnie, Jolanta (Maria) - ciepło, bardziej emocjonalnie. Jedna aktorka jest blondynką, druga brunetką, tu czerwona aksamitna suknia, tam brązowa. Małgorzata i Maria nawet po głowie biją się aksamitnymi poduszkami z wyszukaną symetrią.

Cóż z tego, skoro te przemyślne urządzenia inscenizacyjne pozostają obok głównego tematu sztuki: śmierci. Najgorzej, że przez większą część przedstawienia również obok tematu pozostaje Igor {#os#1228}Przegrodzki grający tytułową rolę, króla Bérengera. Pomysł sztuki zasadza się na przedstawieniu degradacji rytuału umierania. Degradacja ta (kompromitacja ceremonii śmierci) jest w spektaklu stopniowalna. To na Igora Przegrodzkiego spada w spektaklu zadanie przemieszczania się po różnych piętrach (stopniach) konwencji. Aktor (siwe włosy, szare przykrótkawe spodnie, biała obszerna koszula wyłożona na spodnie): płacze, kwili jak dziecko, modli się, jest królem, kabotynem, jest groteskowy, tragiczny... Ale jego wirtuozerska gimnastyka w graniu różnymi konwencjami brzmi przeważnie głucho. Naprawdę temat przedstawienia ożywa, gdy na scenę wchodzi Iga Mayr, służąca Julia (szara aksamitna suknia, lekko zgarbione plecy, burza siwych włosów, naturalizm gry). Mayr żywiołową naturalnością i autentyczną aktorską obecnością kontrapunktuje sztuczność groteskowej przede wszystkim maniery mówienia o śmierci. Równie przejmujący jest ostatni monolog powiedziany w realistycznej konwencji przez Halinę Skoczyńską. Obie aktorki mówią wtedy albo o życiu, albo o uczuciach związanych z życiem. Czyżby więc ze spektaklu wynikało, że najwięcej mówi się o śmierci mówiąc o życiu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji