Artykuły

Oko za oko

"Miarka za miarkę" Williama Shakespeare'a w reż. Oskarasa Koršunovasa w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Dzienniku Trybuna.

Na tę okazję Wiedeń został przeniesiony do Warszawy. Akcja Szekspirowskiej "Miarki za miarkę" toczy się we współczesnej Warszawie.

Żeby nie było wątpliwości, scena wystawia salę sejmową, a na samym początku spektaklu na horyzoncie opuszczona zostanie na całą wysokość sceny biało-czerwona flaga, nad drzwiami zaś wiodącymi do zaplecza Sejmu widać nieduży krzyż. Z tekstu utworu znika nadto wiadomość, że Książę udał się jakoby do Polski - skoro rzecz toczy się w Polsce, byłaby to informacja cokolwiek myląca. Nie ma to zresztą dla samego utworu Szekspira większego znaczenia, bo tak naprawdę Książę nigdzie nie wyjeżdża, a tylko oświadcza, że opuszcza stolicę, udając się w sprawach niecierpiących zwłoki za granicę. Tymczasem pozostaje w ukryciu, przebrany za mnicha, jako baczny i wcale nie bierny obserwator wypadków, które rozegrają się rzekomo pod jego nieobecność.

Komedii Szekspira nic nie ubywa na tym, że rzecz toczyć się będzie w Warszawie, bo mogłaby się toczyć wszędzie, gdzie władzę sprawuje autorytarny władca. Wiedeń dla Szekspira nie jest jakimś szczególnie ważnym miejscem, ot, miasto jak inne, gdzieś tam w Europie, wybrane na chybił trafił.

Jednak dla litewskiego reżysera, Oskarasa Korśunovasa, który w stołecznym Teatrze Dramatycznym "Miarkę za miarkę" wystawia, taka zmiana lokalizacji ma znaczenie zasadnicze. Decydując się na tę "drobną" ingerencję osadza bowiem toczące się wypadki w kontekście "tu i teraz" dosłownie, nie tylko przez pewne porównanie, czy aluzję. W nowym przekładzie Piotra Kamińskiego pojawiają się nadto bezpośrednie cytaty z trwających dzisiaj waśni polskich polityków, ze sceny pada nawet sławne powiedzenie Ryszarda Petru, który wezwał posłankę Krystynę Pawłowicz, aby się nie waliła w łeb, kiedy do niej mówi. Słowem, jesteśmy w domu, nawet, jeśli to dom niekoniecznie w każdym calu sympatyczny.

"Miarka za miarkę" nigdy nie stała się w Polsce ulubioną komedią Szekspira. Jan Kott w "Szkicach szekspirowskich" tylko o tym utworze wspominał, ale nie podjął jego analizy, uznając tę komedię za mniej znaczącą od innych dramatów. Andrzej Żurowski, który w "Czytając Szekspira" dał swoją interpretację wszystkich jego dramatów o "Miarce" pisał z powściągliwą rezerwą. Nie była też szczególnie często grywana, choć aż trzykrotnie stała się przedmiotem adaptacji telewizyjnej: Aleksandra Bardiniego (1966), Andrzeja Pawłowskiego (1994) i Tadeusza Bradeckie-go (1998), przy czym realizacje Bardiniego i Bradeckiego były przeniesieniami ich spektakli z warszawskiego Teatru Polskiego i krakowskiego Starego Teatru.

Najbardziej przywiązana do tego utworu była Krystyna Skuszanka, która "Miarkę za miarkę" wystawiała aż czterokrotnie: 1953,1956,1970 (dwa razy, w tym w Norwegii). Najgłośniejsze było wystawienie w Nowej Hucie ze scenografią Tadeusza Kantora (1956), które wpisało się w ruch październikowej odwilży: "Reżym przedstawiony w tym spektaklu -pisała Jolanta Kowalska w "Dialogu" - miał znamiona państwa policyjnego. Nie zabrakło też odwołań do kultu jednostki". Późniejszy jej spektakl wrocławski (1970) z Igorem Przegrodzkim w roli Księcia szedł w inną stronę - to już nie był manifest polityczny, ale próba potraktowania komedii Szekspira, jako teatralnego klucza do badania rzeczywistości. Tak właśnie postępuje Książę, który z pomocą teatralnej przebieranki tworzy swoiste laboratorium, w którym bada naturę władzy i naturę człowieka.

W tę samą stronę, ale z iście operetkowym rozmachem poszedł feeryczny spektakl Tadeusza Bradeckiego, w którym Książę, Krzysztof Globisz, pojawiał się w scenie finałowej w stroju maharadży na... słoniu. Ostre środki komediowe rodem z rozkochanej w operetce c.k monarchii nie przytłumiły jednak tragizmu sztuki.

Z późniejszych, nielicznych wystawień pamiętać trzeba koniecznie o skromnym, minimalistycznym spektaklu Anny Augustynowicz w warszawskim Teatrze Powszechnym (2006). Spektakl przypominał nieledwie próbę czytaną albo wieczór świetlicowy, w którym zamiast dekoracji na fotelach teatralnych znalazły się czarne pokrowce, a zamiast sceny jeszcze jeden rząd widowni z czarną boazerią w półkolistym tle, aktorzy zaś zasiedli na widowni wśród publiczności, niemal w cywilnych ubraniach. Pomiędzy wszystkimi krążył Książę (Mariusz Benoit), który śledził rozwój wydarzeń w podwójnej roli - jako postać i jako kolega aktor. Zresztą i inni aktorzy nawzajem oceniali swoje występy, gratulując sobie, przybijali piątkę. I grali przy pełnym świetle, bo podział na widownię i scenę został zniesiony. Co to wszystko miało znaczyć? Po pierwsze, demonstracyjną wierność wobec tekstu Szekspira. W przedstawieniu Augustynowicz historia o księciu, który zniechęcony upadkiem obyczajów, usuwa się w cień, aby oddać na czas jakiś władzę nieprzejednanemu moralnie namiestnikowi, a potem obserwuje, jak z arcyprawego rządcy wyrasta pospolity grzesznik i wraca, aby naprawić szkody, została opowiedziana jasno i klarownie. Po drugie, demonstracyjną miłość do słowa poetyckiego i teatralnego skrótu. Wszyscy aktorzy (grający czasem po kilka ról) odmalowali postaci wiarygodnie, ograniczając ekspresję i rezygnując ze wsparcia inscenizacji - wszystko rozgrywało się w mistrzowsko rzeźbionym słowie.

Po tym niewątpliwym sukcesie, zwieńczonym Nagrodą im. Boya dla Anny Augustynowicz, "Miarka za miarkę" zniknęła z polskiego teatru. W historii recepcji Szekspira to rzecz niezwykle rzadka, aby przez 10 lat nikt nie tknął się tak znanego tekstu. Pewnie to przypadek, a może przekonanie, że sprawy, o których sztuka traktuje mocno przebrzmiały. Być może uznano, że troska Księcia o obyczajność obywateli i jego zniechęcenie nadmiernym rozluźnieniem stylu życia nie może nikogo zafrapować. Chociaż z drugiej strony, dość zajrzeć na stronice żółtej prasy albo do portali plotkarskich, aby utonąć w morzu wiadomości o jeżącym włosy na głowie rozpasaniu erotycznym. Ludzie to chętnie czytają, gdyby nie popyt, nie byłoby podaży tego typu informacji. Toteż teraz "Miarka" wraca z impetem - już jest na afiszu stołecznego Teatru Dramatycznego, a od soboty (16 kwietnia) pojawi się na deskach łódzkiego Teatru Powszechnego w reżyserii Pawła Szkotaka.

Tymczasem Oskaras Korśunovas znalazł w "Miarce za miarkę" doskonały scenariusz kabaretu erotyczno-politycznego z tragedią w tle. Postaci utworu potraktował jak marionetki, którymi poruszając, można odkryć mechanizmy świata, tego dawnego, tego dzisiejszego i pewnie tego przyszłego. Dlatego na początku w błyskach stroboskopowych ujawniają się pantomimiczne scenki z udziałem przyszłych bohaterów tragikomedii, rozgrywającej się w labiryncie władzy i namiętności. Masywna zabudowa sceny, wielkie drewniane ławy sejmowe z miejscami prezydialnymi i mównicą, sekretne przejścia, liczne schody i drzwi,

rzeźby i ozdobne barierki tworzą na scenie istny labirynt, w którym zaplątują się bohaterowie, co pewien czas niknąc w czeluściach, kiedy na przykład okazuje się, że tuż za mównicą znajduje się mroczne więzienie. Ta rozbudowana dekoracja przytłacza, dosłownie przygniata bohaterów dramatu, najwyraźniej zdominowanych przez warunki zewnętrzne.

W takiej rzeczywistości Książę jest sprawcą wydarzeń tylko do pewnego stopnia, bo kierownictwo sprawuje niewidoczny reżyser, chociaż to aktywność Księcia (Sławomir Grzymkowski) nadaje wydarzeniom koloru - on zmienia ich charakter, kierunek, tempo i wynik. Musi przy tym okazać wyjątkową czujność, bo Angelo pozostawiony u steru państwa okazuje się niebezpiecznym fanatykiem i hipokrytą, jego decyzje mogą zamienić życie obywateli miasta w piekło.

Jak zawsze, wszystko, kończy się dobrze. Angelo (Przemysław Stippa) głęboko przeżywa swój upadek moralny. Najpierw skazuje Claudia na śmierć za współżycie przed ślubem z narzeczoną, a potem rażony urokiem Izabelli usiłuje zmusić ją do występnej miłości. Oto prawdziwe męki purytanina, wystawionego na pokusy ciała. Angelo poniesie jednak karę umiarkowaną, jak i pozostali winni większych i mniejszych występków. Książę, który chciał posłużyć się Angelem, aby skrócić cugle wolności, znowu je popuszcza, konsekwencji nie za wiele w jego postępowaniu, ale też trudno do końca zgłębić jego motywy.

Koniec jest słodki, bo oto zamiast twardej zasady z Ewangelii św. Mateusza (Jakim sądem sądzicie, takim was osądzą, i jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą"), Książę przybywa z gałązką oliwną, kierując się wybaczeniem wszystko naprawia. Czy naprawdę wszystko? To pytanie zawsze się pojawia, bo tak naprawdę łącząc w pary zakochanych (Julia i Claudio) i niekoniecznie sobie bliskich (pozostali), tych ostatnich być może skazuje na długoletnie katusze. Ale to przecież wiemy: nie ma dobrych carów, choć pomarzyć zawsze wolno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji