Artykuły

Pokraczna farsa

"Słomkowy kapelusz" w reż. Piotra Cieplaka Teatru Powszechnego z Warszawy gościnnie w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Głosie Wielkopolskim.

Piotr Cieplak przemienił francuską farsę w egzystencjalną sztukę o śmierci. Kto przyszedł w poniedziałek do Teatru Wielkiego, by się pośmiać, wyszedł raczej przygnębiony. Farsa egzystencjalna to teatralny oksymoron, który z trudem się broni w kontakcie z widownią, bo tej potencjalny śmiech więźnie w gardle.

Starą ramotę Eugene'a Labiche'a "Słomkowy kapelusz" wziął na warsztat Piotr Cieplak (kilka miesięcy temu zrealizował uroczą "Zemstę" w Teatrze Polskim w Poznaniu). Wyrzucił z tekstu Labiche'a całą rodzajowość, okroił go z wszystkich ozdobników i zostawił samą konstrukcję, szkielet, szkic. Opatrzył to wierszem Eliota (na początku przedstawienia i na końcu), który opowiada o odchodzeniu w ciemność, która jest metaforą śmierci, a zarazem symbolem teatralnych kulis, gdzie po zapadnięciu kurtyny umierają postacie dramatów. Tym samym nadał farsie wodewilowej (za taką uchodzi "Słomkowy kapelusz") egzystencjalnej głębi.

"Słomkowy kapelusz, prosto przywieziony z Włoch; przypadkiem zjada go koń; w całym Paryżu jest tylko jeszcze jeden taki kapelusz i trzeba odnaleźć go za wszelką cenę: kapelusz ten, który wymyka się z rąk w chwili, kiedy już ma się go schwycić, każe biegać za sobą przez całą sztukę głównej postaci, ta zaś sprawia, że biegają za nią inne postacie, zupełnie jak magnes, który przenosząc swoją właściwość z cząsteczki na cząsteczkę, przyciąga ku sobie rządkami żelazne opiłki; i gdy nareszcie po tym korowodzie zdarzeń cel wydaje się już osiągnięty, upragniony kapelusz okazuje się tym samym, który dawno już został zjedzony przez konia" Niestety, widz nie do końca odczyta z prezentowanego na scenie przedstawienia to streszczenie.

Śledząc zabiegi inscenizacyjne i reżyserskie Cieplaka nieustannie kołatały mi w głowie sceny z przedstawień Janusza Wiśniewskiego (zwłaszcza to, jak przed laty postąpił z komedią Moliera "Chory z urojenia"). Krytycy warszawscy zachłysnęli się w większości Cieplakową wersją "Słomkowego kapelusza". A ja przyznam się, zastanawiałem się, po co było przywozić drzewo do lasu. Takie potraktowanie tekstu wyeksploatował już dawno Wiśniewski. To samo można powiedzieć o funkcji muzyki i ruchu scenicznego. Na dodatek, warszawscy aktorzy zupełnie nie poradzili sobie z mówieniem tekstu. To nie serial, gdzie wystarczy mówić do rękawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji