Pornografia
Sporym rozgłosem cieszy się warszawskie przedstawienie scenicznej adaptacji powieści Witolda Gombrowicza pt. "Pornografia". Wydawać by się więc mogło, że wybór tego utworu będzie miał istotne znaczenie w kulejącym ostatnio repertuarze Teatru Nowego, wzbogaci go o pozycję i atrakcyjną i zapładniającą intelektualnie. Tymczasem oglądamy na łódzkiej scenie przedstawienie rozwlekłe, pozbawione dowcipu, tempa, jakiejś nadrzędnej myśli porządkującej. Od razu trzeba to stwierdzić, aby nie było nieporozumień. Oczywiście, wyrafinowana proza Gombrowicza, literacka perwersja tego tekstu i jego ironiczne podteksty przebijają się przez niezborność spektaklu, mogą stanowić dla świadomego rzeczy widza rzecz godna obejrzenia.
Pierwsze wydanie "Pornografii" ukazało się w Paryżu 25 lat temu. Jak sam autor napisał w "Dziennikach" w utworze tym nie tyle rozglądał się za tezami filozoficznymi, ile pragnął wydobyć artystyczne i psychologiczne możliwości tematu. Adaptacja sceniczna utworu eksponuje właśnie ten wątek: poszukiwanie przez autora relacji miedzy wymyślonymi przez niego postaciami w wymyślonych sytuacjach. Ale co dla mnie jest drażniące to to, iż autor w jakiś sposób wymyśla też sytuację społeczną i polityczną w Polsce czasu hitlerowskiej okupacji. Traktuje ten czas wyłącznie jako element artystycznej manipulacji, jako tło dla psychologicznych gier, dla ustawiania ludzi w różnych układach odniesień, potrzebnych mu dla realizacji intelektualnej gry. W ten sam sposób traktuje takie problemy, jak dojrzałość czy niedojrzałość człowieka,* jego zmaganie się z rzeczywistością, własnymi namiętnościami, erotycznymi fobiami itd. Nie wszystko, oczywiście, traktuje serio, powaga miesza się tu z ironią i drwiną, czytelnik sam musi szukać klucza do rozwikłania licznych zagadek i w tym szukaniu znajdować przyjemność.
Niezmiernie trudno taki materiał literacki przełożyć na język sceny. Trzeba przede wszystkim mieć pomysł na przedstawienie, wiedzieć dokładnie co się z utworu wybiera i co się tym przedstawieniem chce dzisiejszemu widzowi powiedzieć. Trzeba również wiedzieć, jak to ma być zrobione, jaką to wszystko przybierze sceniczną formę.
Przedstawienie, które oglądamy w Teatrze Nowym, sprawia wrażenie, iż jego reżyser bardzo "chciał zrobić" Gombrowicza, dać spektakl zaczepny i oryginalny, ba, prowokujący intelektualnie, tylko że nie zadał sobie drugiego pytania - po co? Ma to swoje konsekwencje, nie było bowiem kolejnego pytania, dotyczącego konwencji czy też stylistyki przedstawienia. Nie wiemy jakiego Gombrowicza zamierzono nam pokazać - filozofa, szydercę, psychologa, autora groteski czy solennej dramy. I mamy na scenie rzecz teatralną przedstawianą przez aktorów w rzetelnym trudzie, często na dobrym poziomie i w kilku wypadkach z artystyczną finezją, ale w sumie chaotyczną i niejasną. To zamieszanie dotyczy głównie stylu gry aktorskiej. Nie zawsze wiadomo, które z postaci są traktowane serio, które z przymrużeniem oka, gdzie jest realizm, a gdzie umowność.
W tej sytuacji bardzo trudno jest mówić tutaj o rolach, oceniać sprawiedliwie prace licznego zespołu artystów biorących udział w tym przedstawieniu. Wyraźnie widać, na przykład, że wszystkie sprzeczności i reżyserskie niedomyślenia zaciążyły nad wiodącą rolą Witolda Gombrowicza, którą tworzył Piotr Krakowski. Zabrakło tej roli zdecydowanego rysunku, także i z tego powodu, że tekst roli przeładowany werbalizmem prozy oryginału nie wytrzymuje próby sceny teatralnej. Ciekawą samą w sobie rolę Fryderyka stworzył Wojciech Pilarski, ale nie została ona wpisana w kontekst spektaklu, zabrakło dla niej wsparcia innych aktorskich propozycji. W bardzo istotnej dla ekspresji całego przedstawienia roli Heni, córki pana domu, w którym rzecz się dzieje, osoby, wokół której autor snuje różne koncepcje erotyzmu, wystąpiła Danuta Rynkiewicz. Wystąpiła, ale nie dała widzowi powodu do fascynacji tematem przedstawianym przez pisarza. Postawieni w trudnym położeniu jej partnerzy - Jerzy Łuszcz (Karol) i Jacek Pawlak (Wacław) - wychodzą obronną ręką. Sprawne i dojrzałe aktorstwo pokazał też Józef Zbiróg w roli Hipolita zgrabnie oscylując między przaśnym realizmem a ironią w stosunku do tej postaci.