Złoty chłopak
Jeżeli Kraków jest Rzymem północy, to Tarnów - Krakowem województwa krakowskiego. A skoro tak - to teatr w Tarnowie jest tym dla regionu krakowskiego czym teatr krakowski dla całej Polski teatralnej. Wynika z tego, że teatr w Tarnowie jest dobrym i ciekawym teatrem, którego obecność należałoby częściej dostrzegać nie tylko w Tarnowie lecz także w Krakowie. I to nie tylko z tego powodu, że piszemy tu często o gorszych o wiele teatrach od tarnowskiego, tylko z tego powodu, że są w Krakowie, ale także z tego powodu, że powinno się raczej pisać o dobrych teatrach niż o teatrach krakowskich.
Zanim napiszę parę słów o ostatniej premierze tarnowian, jeszcze kilka zdań o sytuacji takiego, jak tarnowski, teatru.
Otóż najtrudniejszą do zrobienia w takim teatrze rzeczą jest utrzymanie w nim dobrych aktorów a jeszcze trudniejszą - zdobycie nowych, młodych i zdolnych. Dyrektorowi Smożewskiemu, który od kilku lat scenę tarnowską postawił na mocnych podstawach (odtąd często chodzi się tam na głowie, ale głowa jest mocną podstawą teatru), właśnie się to udało; ma bardzo dobry zespół aktorski, co samo w sobie jest już sukcesem. Ma też dobre kontakty artystyczne: chcą dla niego pisać muzykę Radwan i Za-rycki (nie dla każdego teatru zechcieliby!), robią mu przedstawienia - Goliński, Jerzy Ukleja czy Giovinni Pampiglione, a scenografami bywają Joanna Braun, Jan Polewka, Daniel Mróz.
Ostatnią premierą tarnowian jest sztuka Clifforda Odetsa "Złoty chłopak". Ta długa i nieco nudna sztuka została napisana w 1937 roku w USA przez autora nie najzdolniejszego może, ale za to postępowego; dlatego też nosi ona w sobie wiele cech, które wiążą ją z amerykańską lewicą intelektualną tamtych lat - Fastem i Steinbeckiem.
Sztuka ta opowiada dzieje młodego chłopca, który wszedł w świat zawodowego boksu amerykańskiego i został przez ten światek zdeprawowany. Z tej nieco sentymentalnej, nieco dziwacznej, jak na tradycje europejskiego teatru, sztuki zrobił Ryszard Smożewski przedstawienie bardzo dynamiczne i bardzo dobre. Zrezygnował z długich scen, sekwencji, które są zresztą zmorą nie tylko tego dramaturga, ale większości dramatu amerykańskiego. Zamiast gadania i obyczajowości wprowadził brechtowskie symbole, drapieżną, skrótową scenę ekspresjonistyczną i krótkie, na ringu bokserskim rozgrywane spięcia słowne między postaciami dramatu. Właściwie Smożewski napisał na nowo ten dramat, chociaż nie zmienił w nim wiele. Na scenie mamy przez cały czas zmieniający się tłum: postaci i figur znaczących czy symbolicznych. A także doskonały ruch sceniczny, doskonałą muzykę i wokalne wykonanie, dobry taniec i naturalistyczne elementy: prawdziwy bokserski sparring na scenie w wykonaniu bokserów i trenerów miejscowego klubu - ZKS Metal - co jest wypadkiem niezwykłym w dziejach polskiego teatru, i dodajmy, wydarzeniem sympatycznym.
Natomiast na ringu ustawionym pośrodku sali rozgrywa się dramat mówiony. To ładny i dobry pomysł. Dzięki niemu przedstawienie zostało odciążone z całej maszynerii naturalistycznego teatru amerykańskiego, a równocześnie - zyskało bardzo wiele jako synteza nastroju tamtych lat, takich środowisk, takich sytuacji.
Świat podziemia sportowego, machlojek i gangsterskich powiązań, świat emigrantów włoskich i całego tego amerykańskiego folkloru jest przez Smożewskiego pokazany bezbłędnie i sugestywnie - właśnie dzięki temu tłu scenicznemu, który on sam nazwał "freskiem", dzięki wrażliwości na szczegóły stroju, na rekwizyty i figury dobrze dobrane, ubrane i pomyślane. W sumie stwarza to bardzo modną obecnie atmosferę lat 30-tych. Natomiast ringowe, krótkie spięcia - rundy słowne dobrze zrobiły rozlazłemu tekstowi dramatycznemu, wydobyły aktorów, wyeksponowały ich, kazały grać prawie jak w filmie - mając widzów za plecami, blisko, ze wszystkich stron. To utrudniło aktorom pracę - ale zarazem wykazało ich walory.
Tytułowa rola Andrzeja Bieniasza (dwa miesiące autentycznego bokserskiego treningu - dla aktora to niemało!) została postawiona dobrze i rozegrana z animuszem ale i dojrzałą rozwagą. Bardzo dobra w stylu i nieprzesadzona w ,,amerykańskości", która jest łatwą do złapania manierą, była Monika Niemczyk (Lorna). Na specjalne wyróżnienie zasługuje moim zdaniem Marek Litewka (Siggie), który stworzył piękną, konsekwentną postać pijaczyny-taksówkarza, śmieszną i prawdziwą. Ryszard Kotys jest dobrym aktorem więc i tutaj był dobry, może trochę zbyt chłodny i obcy swojej postaci. Z ról epizodycznych pięknie wypadł Jerzy Szozda i Bogusław Marczak (Roxy), może najbardziej (razem z Litewką) trafiający w styl epoki i przedstawienia. W sumie zazdrościć wypada tarnowianom, że mają to przedstawienie i ten teatr u siebie.