Teatr paliatywny
"Nie całkiem wesoła historia" według Antoniego Czechowa w reż. Józefa Opalskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.
Zrobione pod "Pustą przestrzeń" Petera Brooka, pod rozdział "Deadly Theatre" - jako ilustracja. "Deadly" to nie "martwy", tylko "zabójczy" (por. "zabójczo przystojny") lub "śmiertelny" (por. "śmiertelnie nudny"), więc po polsku będzie "Teatr-morderca". Na spektaklach tego typu, owszem, IDZIE ZDECHNĄĆ, ale chodzi też o bohatera: "zabili go i uciekł", czyli trup, a rusza się. Ja, widz, umieram, w czasie gdy bohater udaje, że żyje. Nic mu się już nie chce, a zgon nie nadchodzi. Night of the living dead! Leszek Konarski twierdzi ("Przegląd" 2016, nr 14), że spektakl jest "szczególnie godny polecenia seniorom".
Ruskiego pierdziela gra Grzegorz Mielczarek. Rusza się, jakby miał kij od miotły w środku. No sorry, taka prawda. Siedzi przy stole jak prawdziwy katatonik. Aktorstwo wysokoprecyzyjne, od linijki. Jego postać cierpi na problem pierwszego świata: wielki foch. Tak bywa, jak się ma wszystko, karierę, rodzinę i dupę na boku, że już tylko kulać się do grobu. Pan profesor "odznaczeń nosi tyle, że gdy je założy, to wygląda jak choinka", jego nazwisko "zna w Rosji każdy mniej więcej oświecony człowiek, a za granicą przytacza się je ex cathedra z dodatkiem: znany i ceniony". Jego to nic nie cieszy. Snuje się jak w sanatorium i czasem łaskawie otworzy gębę. Obrażony, że żyje. Chciałoby się wysłać typa do fabuły filmu "Piła", żeby się puknął i przestał snuć. A z drugiej strony: whatever. Jaram się, że sam Czechow, absolwent medycyny, zgadza się z postacią, że te prestiże to o kant dupy potłuc.
Jeśli czasem akcji jest bezczas, to stroje są z epoki: retro elegancja ogólnospożywcza, od której robi się równie stylowo, co od maggi smacznie. Oświetlenie głównie miejscowe. Jak mam białego aktora na czarnym tle, w punktowym świetle, to mnie w oczy razi. Przedstawienia profesora Opalskiego są krótkometrażowe, zdążyłem jeszcze przelecieć do Starego na końcówkę "Wroga ludu", żeby ten wieczór inaczej się skończył.
PS Obczajcie wrażliwościową recenzję Pawła Głowackiego, przebił i spektakl, i siebie.