Artykuły

Spotkania z samym sobą

POMYSŁ był kuszący: zaaranżować spotka­nie jednego ludzkiego "ja" z rozmaitymi wcieleniami tego "ja" z różnych etapów jego życia. Sprawdzić, co miałoby się do po­wiedzenia sobie samemu sprzed lat dziesięciu, dwudziestu, czterdziestu. Sprawdzić, czy byłoby się w stanie zaprzyjaźnić ze sobą sprzed lat dziesięciu, dwudziestu, czterdziestu. Skonfron­tować stan świadomości aktualnej z poglądami i odczuciami siebie sprzed lat dwudziestu, czter­dziestu, kilkunastu. Spróbować ingerować we własną biografię, spróbować zrobić użytek z wiedzy płynącej z przeżycia tego, co dla młodszej wersji naszego "ja" jest jedynie przy­szłością. Zabawić się w ten sposób, urządzić towarzyskie party samemu sobie... i zobaczyć, co z tego może wynikać. To może pociągać. W takiej lub innej formie ulegali zresztą pokusie tego rodzaju zabawy czy zabiegu liczni pisarze. Stare metody "cof­nięcia czasu", odtwarzania taśmy z zapisem ży­cia, retrospekcji, przemieszania planów - wszystko to już było. Były próby korekty przeszłości z pozycji "przeżyjmy to jeszcze raz". Był Różewicz z "Kartoteką" i Max Frisch z "Biografią". To prawda. Ale Peter Ustinov, an­gielski aktor, reżyser, scenarzysta filmowy i dramaturg średniego pokolenia wprowadził bo­hatera rozszczepionego na kilka podpostaci ma­jących różny wiek. Dopiero on urządził owo party z samym sobą.

Na scenie Teatru Dramatycznego w Warsza­wie, gdzie wystawiono polską prapremierę sztuki Ustinova "Photo finish", występuje 13 osób. Z tego dwie - główni bohaterowie, para mał­żeńska, Sam i Stella - mają swoje młodsze repliki. Bohater wyjściowy, bohater-baza, ma lat 80 i jest pisarzem. Gra go pysznie Andrzej Szczepkowski. To on właśnie - Szczepkowski (Sam najstarszy) przeżywa kolejne wizyty róż­nych Samów. Sama, co miał lat 60 i jeszcze przygody erotyczne (Mieczysław Voit), Sama,co liczy sobie lat 40 i przeżywa po raz pierwszy miłość pozamałżeńską (Witold Skaruch). Sama-dwudziestolatka, święcącego euforię pierwszej miłości oraz Sama-niemowlaka, który grzecznie czeka na swoje przyszłe sukcesy, kace, podboje i porażki. Sam miał życie typowe: młodzieńcze marze­nia, zależność od rodziców, ślub, zarabianie na życie, ambicje pisarskie; pierwsze wiersze, pierwsze długi, kłótnie; pierwsze książki, wciąż długi, pierwsze przygody na boku, potem już kolejno - pierwsze sukcesy, pieniądza, książki "pod publiczkę", nowe przygody, nowe książki, pierwsze choroby; nowe książki, nowe pieniądze, pierwsze objawy starzenia się, wreszcie nowe zera na koncie, nowe objawy starzenia się, nowe choroby, nowe lekarstwa... Gdzieś w środku, w międzyczasie - syn. Powołany do życia przez przypadek i całkowicie obcy. Przez cały czas - Stella, żona. Na scenie Stella także jest "rozmnożona": obok Wandy Łuczyckiej (Stella-baza) grają Danuta Szaflarska, (Stella lat 40) i Małgorzata Niemirska (Stella lat 20). Poza tym w sztuce Ustinova występują jeszcze rodzice Sama, jego kochanki, syn i jego dziew­czyna. Dlaczego to opowiadam? Bo nie ma do napi­sania nic więcej. W opowiastce typowego Samowego życia tkwi całe sedno tej zabawy, która chociaż budzi salwy śmiechu na widowni, to przecież bohaterowi - nie wyszła. Po co żył? Dlaczego nie porzucił żony, albo - dlaczego się z nią ożenił? Czy zdołał sobie cokolwiek wyjaśnić spotkaniem z samym sobą? Mina Szczepkowskiego, kiedy widzi przed so­bą siebie w kształcie niemowlęcia nie pozosta­wia wątpliwości - nic to nie dało. Zabieg okazał się niewypałem. Ustinov nie dyskontuje zakończenia banałem oklepanym i prawdziwym. Nie stwierdza, że żyje się raz jeden i niepow­tarzalnie, że niczego nie da się zmienić. Nie podsuwa widzowi łatwej niby-filozofii i niby-refleksji. Nie watuje tekstu podtekstami, egzystencjalizmem i metafizyką. Nie dorabia mu gęby. Nie czyni też tego teatr (reżyseria Ludwik René). Był sobie Sam, żył sobie Sam, przeważ­nie - mimo tłumu ludzi - całkowicie sam, ot i wszystko. Opowiada się o tym soczyście, rodzajowo, rasowo-komediowo. Można się uba­wić. Kulturalnie ubawić (znakomicie to jest za­grane). A jednak ma rację Stanisław Zieliński, kiedy pisze w programie: "zdaje się, że pomyliłem drzwi. Wybrałem się na zabawę, trafiłem na stypę. Bo to smutna historia". Tyle, te ten smutek nie pochodzi z pseudo refleksji nad przemijaniem życia, ale bierze się z nijakości Samowej egzystencji. Z tego przerażająco miał­kiego i typowego dla Ustinova i jego świata życiorysu bohatera "Photo finishu". Z bezrad­nej żadności pytań, jakie stawia swoim latom i dniom ów Sam 80-latek. Z tych oparków konsumpcyjnych, jakie unoszą się nad curricu­lum vitae bohatera, z nudy dosytu, z szarzyzny standardowego sukcesu, z braku ideałów... Dlatego sens "Photo finishu", sens idei tego utworu i idei pomysłu zaprezentowania go pol­skiej publiczności najlepiej oddaje skrótowa wyliczanka faktów z życia Sama. Czy warto było poddawać bohatera zabiegowi "spotkań z samym sobą", skoro nie wynikła z tego żadna odkrywcza prawda? Cóż, jaki życiorys, takie efekty... I tę właśnie nienową refleksję wynosi się ze sztuki Ustinova obok satysfakcji, że nas - tym razem - ładnie zabawiono. A że zbyt często tęsknimy do takich właśnie pragmatycznie udanych życiorysów, refleksja ta wydaje mi się być cenna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji